Żużel ligowy w Polsce, czyli telewizyjny pudelek

Choć polska ekstraliga nie jest tą częścią żużla, która mnie jakość szczególnie rajcuje, to jednak muszę (niechętnie) przyznać, że ma ona ogromny wpływ na światowy speedway i niekoniecznie musi to być wpływ pozytywny.

Zacznę od tego, że największy sukces ostatnich lat w ekstralidze, czyli wielki, coraz większy i wreszcie kolosalny kontrakt z telewizją prędzej czy później stanie się kulą u nogi. W zasadzie już się stał, bo to telewizja tak naprawdę narzuca warunki, na jakich odbywać się mają mecze, ustala terminy pod siebie, utwardza tory. Ważniejszy staje się nie poziom sportowy rozgrywek, ale to, żeby mecze się odbyły i miały jakąś w miarę przewidywalną długość. W zasadzie nic w tym złego, ale – jak zawsze – diabeł tkwi w szczegółach. Nieprzypadkowo znów ograniczono żużlowcom możliwość startu w wielu ligach, nieprzypadkowo w kontraktach znajdują się zapisy de facto obciążające zawodników, którzy nabawią się kontuzji startując poza ligą polską lub imprezami organizowanymi przez FIM. Chodzi oczywiści o jak największe pole manewru w przypadku poszukiwania terminów dla spotkań przełożonych. Przecież problemem nie jest dogadanie się pomiędzy klubami. Problemem jest telewizja, wszak każdy mecz ekstra i I ligi musi być transmitowany. Po co? Bo ktoś sobie tak wymyślił. Ktoś, kto daje pieniądze i wymaga.

Kibicom opowiada się różne rzeczy, często takie, których przeciętny fan ligowego ścigania nawet nie ma zamiaru weryfikować. Prawda jest jednak brutalna: ekstraliga nie jest bytem, który może istnieć niezależnie od innych lig. Cóż z tego, że mamy pieniądze, stadiony, telewizję, skoro brakuje nam… zawodników? Trzeba być uczciwym i przyznać, że starano się zapewnić dopływ młodej krwi, ale cóż z tego, jeśli jedynym argumentem za szkoleniem miały być… kary finansowe. Gdy próbowano kary wyegzekwować okazało się, że mogą one dobić kluby, które pomimo wielkich pieniędzy dorzucanych przez centralę wciąż ledwo wychodzą na kontrolowany minus. Wielu zapomniało, wielu nie wie tego w ogóle, a najgorsze jest to, że bardzo wielu nie chce tego wiedzieć, skąd wziął się pomysł na poszukiwanie sponsora strategicznego ligi (dziwnym trafem najczęściej jest to firma energetyczna) i coraz większe pieniądze od telewizji. Wziął się stąd, że klubów nie było stać na wysokie kontrakty, które mimo wszystko podpisywały z zawodnikami i całość groziła zawaleniem z powodu braku sponsorów. Nasuwa się pytanie: po co więc kluby zgadzają się na tak wysokie kontrakty? Dlaczego nikt w polskim żużlu nie zadaje w ogóle takiego pytania? Dlaczego kontrakty nie są jawne? Czy to nie jest paradoks, że przy tak wielkich pieniądzach coraz trudniej już nie tylko o sensownego polskiego juniora, ale także o sensownego polskiego seniora?

Podobno działacze centrali chcieliby zwiększyć liczbę drużyn w ekstralidze, ale nie mogą tego zrobić, bo kontrakt z telewizją na najbliższe cztery lata przewiduje osiem drużyn. To jest chyba jeden z lepszych argumentów na potwierdzenie tego, że to właśnie telewizja ma najwięcej do powiedzenia w temacie ligowego speedwaya w Polsce. Wprowadza się coraz więcej ograniczeń dotyczących zachowań żużlowców, obowiązkowych wywiadów, zakazu przedstawiania rozgrywek w złym świetle, dbania o widoczność reklam na kevlarach, chodzenia w zapiętych kombinezonach nawet w wielki upał. Do tego dochodzi wieczne ocenianie przez tzw. ekspertów i próba zabłyśnięcia gwarą parkingową przez tzw. redaktorów.

Nie trzeba być wielkim ekonomistą, żeby przewidzieć, że wrzucenie sztucznych pieniędzy na rynek spowoduje podwyższenie cen. Wystarczy spojrzeć choćby na efekty programu 500+. Czy są pozytywne efekty tego programu? Oczywiście, że są, przede wszystkim w tych rodzinach, które chcą te pieniądze dobrze wykorzystać. Czy są złe efekty? Oczywiście, że są. Co więcej, dotyczą dużo większego grona ludzi. Paradoksalnie Polacy są dużo bardziej zadłużeni, bo mając więcej pieniędzy (tak im się wydaje) kupują rzeczy, na które ich tak naprawdę nie stać, albo takie, które nie są im do niczego potrzebne. A ceny w sklepach rosną coraz szybciej. Na podobnej zasadzie działacze w niektórych klubach przestali szukać sponsorów i opierają się w większości tylko na dotacjach z miasta, z centrali i na biletach, czyli żyją z zasiłków i z podatków. To są właśnie te kluby, które nie podnoszą poziomu całości, balansując na granicy dwóch poziomów rozgrywek. To kluby, których zasługą jest w zasadzie sama obecność w celu możliwości przeprowadzenia ośmiozespołowej ligi. A koszty uprawiania tego sportu rosną straszliwie i to z powodów zupełnie sztucznych. Kto na tym cierpi najbardziej? Oczywiście najbiedniejsi, czyli żużlowcy uprawiający ten sport często półamatorsko. Chyba nikogo nie dziwią już informacje o znikających ośrodkach czarnego sportu. Węgry, Austria, Słowenia, Słowacja, Włochy, Rumunia, Chorwacja, to dziś w sumie przy dobrych wiatrach dziewięć torów i może piętnastu zawodników prezentujących jakiś sensowny poziom. A przecież jeszcze nie tak dawno każdy z tych krajów mógł wystawić drużynę w Drużynowym Pucharze Świata. To niestety jeden z efektów szalejącej drożyzny w żużlu, na której korzysta tak naprawdę tylko niewielka grupka najbogatszych zawodników. Nie jest przypadkiem, że w cyklu SGP mamy właściwie wciąż te same twarze.

Nawet przy tej całej pogoni za pieniędzmi można w tym naszym ligowym żużlu też wprowadzić jakąś normalność. Z jednej strony wchodzimy z kamerami zawodnikom niemalże pod prysznic, pilnujemy czy nie ruszają się na starcie prawie że co do milimetra, a jednocześnie kwestie pieniędzy są jakimś tabu. Nie wiadomo jak wysokie są kontrakty, jakie są zaległości, ale mówi się, że jesteśmy najbogatsi. Stąd bierze się pożywka dla żużlowych brukowców, czyli większości portali piszących o tym sporcie. A przecież zamiast biegopunktówki można płacić ryczałtowo zawodnikom za mecz, co pozwoliłoby na precyzyjniejsze planowanie budżetów, chroniłoby przed wysokimi zwycięstwami w meczach z bardzo słabymi drużynami, a jednocześnie pozwoliłoby na wprowadzanie częściej rezerwowych, bo lepsi żużlowcy niczego by nie tracili.

W rundzie zasadniczej o każdym meczu rozpatruje się najmniejsze szczegóły, tak jakby były to najważniejsze spotkania. A przecież runda zasadnicza decyduje tylko o miejscach przed play-offami. Najlepsza drużyna może przegrać jeden mecz w sezonie i zająć dopiero trzecie miejsce. Po co więc robić sztuczny szum medialny? Nie lepiej zrezygnować z play-offów, a zamiast tego w pierwszej czwórce zrobić rozgrywki „każdy z każdym, mecz i rewanż” z zachowaniem punktów z sezonu zasadniczego? Na ostatnią kolejkę zaplanować pojedynek najlepszych drużyn po rundzie zasadniczej. Nowy system rozgrywek, według którego szósta drużyna może zostać mistrzem Polski jest pomysłem straszliwie głupim, bo jeszcze bardziej podważa sens dobrej jazdy w sezonie zasadniczym. A przecież wszyscy wiemy, że to w niczym nie zmniejszy presji.

Tym co chyba najbardziej zniechęca mnie do oglądania transmisji z meczów jest komentarz, czyli przegadywanie kilku godzin w sposób nie wnoszący kompletnie nic konstruktywnego. Coraz częściej jeśli oglądałem, to z wyłączonym dźwiękiem, czytając przy tym książkę. To do czego sprowadzono żużel czyli do jakiegoś pudelka, gdzie ważniejsze są plotki, dziewczyny pokazujące kolory, oprawy na stadionach, to nit jest moja bajka i mam plan, żeby po zakończeniu aktualnej umowy z NC+ dać sobie spokój z oglądaniem żużla w telewizji. Tyle mogę zrobić w proteście przeciwko temu, do czego doprowadza sztuczne wrzucanie pieniędzy do tego niszowego przecież sportu.

Swoją drogą ciekawe czy byłoby możliwe stworzenie teamu Europa w rozgrywkach II ligi, czyli drużyny złożonej z Włochów, Węgrów, Austriaków, Słoweńców, Czechów startującej np. na którymś z czeskich owali? To chyba temat na inny artykuł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *