Brak zgody wśród prezesów ekstraligowych klubów i ciągnięcie każdy w swoją stronę znów zaowocowało idiotyczną sytuacją spowodowaną przez deszcz podczas mało ważnej imprezy.
Wiadomo, że z powodu deszczu Grand Prix Chorwacji zostało przełożone na dzień następny czyli niedzielę, 29 sierpnia. Z tego powodu trzeba było przesunąć mecze polskiej ekstraligi. Jest to oczywiście sprawa ogólnie znana, a piszę o tym dlatego, że właśnie od tej nieszczęsnej deszczowej pogody rozpoczęło się spore zamieszanie. Nie było problemów z nowym terminem spotkania Unibax Toruń – Unia Leszno, bo żaden ze zgłoszonych zawodników nie bierze udziału w finale Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów w Rye House, więc przesunięto go na kolejną niedzielę, 5 września. Inaczej rzecz się miała natomiast z pojedynkiem w Zielonej Górze, bo w angielskim turnieju startują Maciej Janowski oraz Patryk Dudek. Prezes Falubazu zaproponował więc przesunięcie całej kolejki na jeszcze następną niedzielę, 12 września, tak żeby oba półfinały mogły zostać rozegrane w dzień wolny od pracy, co na pewno wpłynie na liczbę widzów na trybunach. Niestety, ta opcja nie przeszła, bo nie zgodzili się na nią prezesi innych klubów. Propozycja sama w sobie nie była zła, a nawet, rzekłbym, neutralna, bo nikomu nie robiła krzywdy. Cóż, myślenie polskich działaczy żużlowych nie ogranicza się niestety do szukania rozwiązań obiektywnie dobrych, ale posuwa się znacznie dalej i uwzględnia próbę osłabienia potencjalnych (bo nie bezpośrednich) przeciwników poprzez wygenerowanie decyzji niesprawiedliwej, ale zgodnej z regulaminem.
Okazuje się po raz kolejny, że pazerność na krzywdę bliźniego jest działaniem mocno ograniczającym logiczne myślenie. Otóż dziś czyli w sobotę, 4 września miał się odbyć w Tarnowie finał Indywidualnych Mistrzostw Europy, a więc imprezy o poziomie odpowiadającym meczowi pierwszoligowemu, ale organizowanej przez Europejską Unię Motocyklową (UEM), które to zawody mają niestety wyższą rangę niż mecze ligowe. Turniej przerwano po upadku w VI wyścigu, a powodem był oczywiście deszcz. Został on przełożony na dzień następny, a więc niedzielę. I tu pojawią się problemy. Przecież w tym terminie mają być rozegrane pojedynki w Toruniu oraz Częstochowie. Ten drugi przypadek nie jest tak spektakularny, bo Częstochowa leży stosunkowo blisko od Tarnowa, natomiast sama próba rozegrania meczu na Motoarenie w pełnych składach jest lekko szalona. Na chwilę obecną decyzje są takie, że o godz. 9.00 w Tarnowie zbiera się jury, które podejmie ostateczną decyzję w sprawie rozpoczęcia IME w niedzielę o godz. 11.00. Jeśli będzie ona negatywna, spotkanie w Toruniu rozpocznie się o godz. 20.00, jeśli pozytywna – mecz Unibax – Unia Leszno wystartuje o godz. 21.30.
I teraz przechodzimy do sedna sprawy. W Tarnowie mają startować dwaj podstawowi młodzieżowcy „Byków”: Jurica Pavlic oraz Sławomir Musielak. Jeśli ten turniej zostanie odwołany będą mieli 11 godzin na dotarcie do Torunia i jest to jeszcze zadanie realne. Jeżeli jednak warunki w Tarnowie będą sprzyjające, to 20-biegowa impreza potrwa zapewne ok. 2,5 godz., zakładając, że nie będzie wypadków. Muszą czekać do końca, bo Sławek ma programowo pojechać w ostatnim wyścigu. Liczę więc, że na przedostanie się do grodu Kopernika będą mieli już tylko 8 godzin. Według mapy google odległość między dwoma miastami wynosi 435 km, a czas szacowany na pokonanie tej odległości – nieco ponad 7 godzin. W teorii wszystko wygląda więc pozytywnie, ale jak wiadomo ta często rozmija się z praktyką. Pomijam fakt bardzo prawdopodobnego zmęczenia obu żużlowców. Nasuwa się pytanie: czy jest sens rozgrywania meczu ligowego w zaistniałych warunkach. Może lepiej powrócić do koncepcji prezesa Roberta Dowhana i przesunąć oba półfinały na kolejną niedzielę. Tu jednak zapewne zostałby wniesiony protest ze strony nomen omen „Aniołów”, bo ta ekipa ma wszystkich swoich zawodników na miejscu, a więc nie przejmują się problemami innych, upatrując w tym większe szanse na zwycięstwo.
Śmierdzi mi to znów kombinatorstwem, a w tej dziedzinie na samotne prowadzenie wysuwa się obecnie toruński klub. Te wszystkie założenia o problemach rywali są tylko pozorne, bo jadąc w pełnym składzie przeciw osłabionym czy zmęczonym „Bykom” sami siebie stawiają w roli faworytów, a jak pokazują tegoroczne rozgrywki, nie każdy potrafi taką presję unieść. W spotkaniu tym będę kibicował leszczynianom, bo po pierwsze, zasłużyli sobie na finał, a po drugie, dość mam podejrzanych działań zgodnych z regulaminem. Nikt nikogo za rękę nie złapał, ale jest coś takiego jak przeczucie, a to mi mówi, że ktoś brzydko się bawi.
Chyba większy ciężar gatunkowy będzie w pojedynku o utrzymanie. Droga z Tarnowa do Częstochowy nie powinna zająć więcej niż jakieś 3,5 godz., a musi ją pokonać polonista Denis Gizatulin. To będzie mecz o wszystko. Ostatnio kontuzji doznał Peter Karlsson i choć, jak mówi prezes Włókniarza, Marian Maślanka, nie ma złamań, to występ Szweda jest raczej wykluczony. W jego miejsce można jednak stosować ZZ, co może wyjść gospodarzom nawet na korzyść. Dziś jednak w Ipswich z zawodów z powodu bólu kciuka wycofał się Jonas Davidsson i to już zdecydowanie nie jest wesoła nowina dla kibiców spod Jasnej Góry. Pisałem wcześniej, że według mnie oba kluby zasłużyły na spadek i zdania nie zmieniłem. Ktoś jednak tę rywalizację musi wygrać i życzę triumfu „Lwom”.
Szkoda, że ten piękny sport jest tak często niszczony od środka przez ludzi w nim działających. Za duże są pieniądze i związane z nimi presja oraz żądza zwycięstwa. Narzekają na to żużlowcy, ale sami podbijają stawki żeby zarobić jak najwięcej, nawet jeśli gołym okiem widać, że klub nie ma podstaw finansowych do podpisywania tak wysokich kontraktów. Za jakiś czas musi nastąpić kres tego postępowania i zawalenie się tworu pod nazwą ekstraliga żużlowa, bo jest to ewidentnie kolos na glinianych nogach. Nie będzie to jednak wcale koniec żużla, ale raczej jego oczyszczenie z niszczących go szumowin. Mi osobiście nie są potrzebne drogie stadiony z krzesełkami. Wręcz przeciwnie, chciałbym choć raz w roku mieć możliwość wyjechania poza nasze granice i obejrzenia zawodów, gdzie nie jest najważniejsze zwycięstwo, ale sama rywalizacja. Nie zrozumie tego ktoś, kto nigdy nie miał możliwości oglądania speedway’a siedząc na trawie w dobrym towarzystwie, z kuflem zimnego piwa w ręku.