Umarł król, niech żyje król. Jest nowy prezes! Habemus (nie wiem jak jest prezes po łacinie)! Fakt, że trochę podobny do poprzedniego. Nawet tak samo się nazywa. Można dzieciom podać dwa zdjęcia i kazać znaleźć pięć różnic.
Patrząc na to dzieje się obecnie w Falubazie można zadać sobie podstawowe pytanie: o co tu k….a chodzi. Ten wulgaryzm w środku nie jest bynajmniej przejawem braku kultury, a jedynie wyrazem irytacji przekraczającej pewien dozwolony poziom. Rozumiem, że rezygnacja była spowodowana zdobyciem mandatu radnego i chęcią ominięcia głupich przepisów. Głupich, bo u nas często zabrania się pewnych rzeczy na wyrost, aby zabezpieczyć człowieka przed samym sobą. Wszyscy wiedzieli o co chodzi. R. Dowhan pozostaje w klubie na innym stanowisku, ale za to może brać czynny udział w posiedzeniach Rady Miasta. Coś za coś. Można się z tym nie zgadzać, ale był w tym jakiś sens. Co prawda głęboko ukryty, ale był. Po tygodniu okazuje się, że jednak, że cała szopka z rezygnacją była tak naprawdę nie wiadomo po co.
Wydaje się, że tak ewidentne robienie z siebie pajaca musi mieć jednak jakiś cel, bo chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie swojej osoby wystawiał na publiczną krytykę, nie mając w zanadrzu jakiegoś chytrego planu. Głośno mówi się o jesiennych wyborach parlamentarnych i pewnie coś jest na rzeczy. W tym kontekście podpisanie kontraktów z Andreasem Jonssonem i Gregiem Hancockiem oraz zatrudnienie Marka Cieślaka nabiera trochę innego znaczenia. Wiadomo, że cała trójka nie należy do najtańszych i już sam ten fakt daje sporo do myślenia, tym bardziej, że miniony sezon był bardzo przeciętny w wykonaniu Szweda i Amerykanina. Jednocześnie pamiętać trzeba, że w związku z reorganizacją ligi żadna z drużyn bezpośrednio nie spada. Do tej pory zielonogórski klub był przedstawiany jako ten, w którym nie szasta się pieniędzmi, kontrakty są podpisywane z głową, a siłą jest drużyna. Tymczasem okazuje się, że teraz sami siebie stawiamy w roli faworytów. Ewidentnym celem jest mistrzostwo. Trochę to jednak zaskakujące, bo w ubiegłym roku nie pamiętam takiej determinacji.
Ostateczny termin wyborów nie jest jeszcze znany, ale wiadomo, że odbędą się 16 lub 23 października. Sezon żużlowy ma się skończyć 25 września, tak więc ewentualne świętowanie sukcesu przypadłoby na sam środek kampanii wyborczej. W zasadzie pozostaje tylko wygranie ligi i sukces murowany? Nie wiem. Myślę, że Robert Dowhan nie bierze pod uwagę jednej bardzo ważnej rzeczy: ludzi dużo łatwiej zmobilizować do głosowania przeciw niż za, a on swoimi dziwnymi posunięciami poszerza elektorat negatywny. Nie wszyscy są kibicami Falubazu, a przecież także wśród fanów żółto-biało-zielonych nie brakuje głosów zniechęcenia postępowaniem prezesa. Ja osobiście jakoś nie mam zamiaru oddawać na niego swojego głosu z kilku powodów. Po pierwsze, nie podoba mi się wykorzystywanie klubu do promowania swojego wizerunku, a po drugie, uważam, że co najmniej niewłaściwe jest wymuszanie miejskich dotacji w celu pokrycia kosztów wysokich kontraktów, jakie zostały podpisane.
Wiem, że mimo wszystko dużo kibiców uspokoiło się powrotem starego prezesa. Szanuję ich zdanie, chociaż się z nim nie zgadzam. Przecież prędzej czy później dojdzie w końcu do zmiany warty, więc lepiej zrobić to szybciej, póki sytuacja klubu jest dobra, niż czekać aż Falubaz będzie gigantem na glinianych nogach (niektórzy twierdzą, że już nim jest). Ogromny balon jest wciąż nadmuchiwany i w końcu pęknie, jeśli nie skończy się obecna polityka. Funkcja prezesa ma na tyle silną pozycję, że pozwala na wymuszanie od prezydenta miasta przyznawanie pieniędzy, nad wydawaniem których włodarz Zielonej Góry nie ma żadnej kontroli. Z drugiej strony p. Kubicki jest zbyt słaby, aby przeciwstawić się tej ekspansji. Pewnie też myśli o wyborach, tyle że samorządowych i to jest właśnie jego problem. Tłum żołnierzy w żółto-biało-zielonych szalikach, gotowych wykonać każdy rozkaz prezesa posiada sporą siłę, szczególnie przy urnie. Sytuacja jest idiotyczna, ale mam nadzieję, że zostanie jakoś sensownie rozwiązana.
Obaj panowie korzystają z uroków demokracji, wystawiając ją jednak na pośmiewisko. Po co kandydowali do Rady Miasta, skoro na własną prośbę nie będą w niej zasiadać? Tak naprawdę gdyby nie startowali w ostatnich wyborach, to układ polityczny w zielonogórskim ratuszu mógłby być zupełnie inny. Obaj byli lokomotywami swoich list i razem zdobyli wspólnie aż 8,22% głosów – więcej niż Stowarzyszenie Moje Miasto.
Dobrze, że niedługo zawodnicy wyjadą na tor. W końcu można będzie się zająć sednem czyli wyścigami.