Runda zasadnicza wchodzi w decydującą fazę. Zdecydowanie ciekawiej jest na dole tabeli, bo tam wciąż wiele może się zdarzyć, a przecież nic tak nie potęguje emocji jak niewiadoma.
Falubaz jedzie do Leszna. Dla zielonogórzan jest to kolejne spotkanie. Jedno z wielu, które trzeba odjechać, żeby w końcu dobrnąć do play-offów. To czy wygramy czy też nie, nie dla nas większego znaczenia. To znaczy ma o tyle, że ewentualna przegrana może nam nieco utrudnić zdobycie pierwszego miejsca. Goście wciąż jadą wzmocnieni zastępstwem zawodnika.Jak widać, od strony sportowej nie ma większych przeszkód, żeby ten mecz po prostu wygrać.
Zupełnie inaczej do tej potyczki podchodzą leszczynianie. Tu w grę wchodzi kilka czynników. Oczywiście, jak każda z drużyn, tak i oni chcą wygrywać mecze na własnym torze. Ale nie o kwestie ambicjonalne tu chodzi. Unia ma dość przeciętny sezon. Do tej pory wygrała tylko z drużynami z dolnej czwórki, a więc potrzebuje także punktów zdobytych na silniejszych rywalach, żeby spokojnie przygotować się do decydującej rozrywki. Patrząc jednak na skład „Byków” trzeba przyznać, że nie są faworytami. O ile można liczyć na Jarka Hampela i Janusza Kołodzieja (w Lesznie jeździ dobrze), to reszta, delikatnie rzecz ujmując, nie błyszczy. Czy więc gospodarze mogą ten mecz wygrać? Oczywiście, że mogą, ale do tego potrzebują bardzo dobrego występu Adama Skórnickiego lub Troya Batchelora (a najlepiej obu) i wsparcia ze strony juniorów. Myślę, że tak naprawdę niewielu w to wierzy. Ważne, żeby sami żużlowcy wierzyli.
Bardzo ciekawy i przede wszystkim ważny mecz będzie rozegrany w Tarnowie. Konia z rzędem temu, kto potrafi przewidzieć dyspozycję zawodników obu drużyn.Strasznie ciężko ocenić szanse rywali w tym meczu. To takie trochę wróżenie z fusów. „Jaskółki” jadą teraz na własnym torze z teoretycznie słabszymi rywalami i zapewne nazbierają trochę punktów. Samo zwycięstwo jest warunkiem koniecznym, ale może być niewystarczające. Potrzebny jest jeszcze punkt bonusowy, bo to z jednej strony da dodatkowy zysk tarnowianom, odbierając jednocześnie tę szansę rzeszowianom, a poza tym, jak to w pojedynkach derbowych bywa, pozwoli królować w regionie, co jest bardzo ważne dla kibiców. Tak naprawdę, to gospodarze nie mają innego wyjścia i muszą ten mecz wygrać, bo porażka oznaczałaby definitywnie walkę o utrzymanie. Wielokrotnie pisałem co myślę o tegorocznych występach tej drużyny i nie były to opinie przychylne. Tydzień temu co prawda tarnowianie w końcu wygrali, ale nie potrafili zdobyć bonusa na rozbitej kontuzjami Unii Leszno. Rzeszowianie są na pewno drużyną silniejszą niż skład, którym pojechali ostatnio leszczynianie, tylko muszą to jeszcze udowodnić. Goście mają jasny cel minimum – obrona przewagi z pierwszego meczu i myślę, że na tyle może być ich stać. Jeśli miałbym zająć jakieś wyraźne stanowisko, to w meczu tym postawiłbym na gospodarzy. A bonus? Dobre pytanie. Chyba jednak dla Rzeszowa.
Kolejną drużyną jadącą o życie jest Włókniarz Częstochowa. Różnica jest taka, że w tym przypadku, to rywal jest faworytem. Częstochowianom pozostało pięć spotkań i w żadnym z nich nie są faworytami, jednocześnie będąc wśród drużyn zagrożonych walką o utrzymanie. Nie znaczy to oczywiście, że nie mogą zdobywać punktów, jednak muszą wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, bo porażka „Lwów” na własnym torze w zasadzie zepchnie ich już bezpowrotnie poza fazę play-off. Nie może być sytuacji takich jak w ostatnim meczu, że punkty zdobywa dwóch i pół zawodnika, a drużyna zamiast walczyć, przechodzi obok pojedynku. Punkty muszą dokładać wszyscy, także juniorzy. W końcu coś pozytywnego powinien zaprezentować Peter Karlsson. I jeszcze jedno: starty, starty i jeszcze raz starty! Z kolei Torunianie walczą o jak najlepszą pozycję przed najważniejszą fazę rozgrywek. Teoretycznie jest to motywacja słabsza niż walka o życie, ale jednocześnie mniej stresująca. Dla mnie faworytami są goście. Mają po prostu lepszych żużlowców. Gospodarzom życzę powodzenia, ale jednocześnie trochę szkoda, że z tej walczącej na początku sezonu drużyny zostało tak niewiele. Ciekaw jestem czy organizatorzy znów przygotują na tor do walki czy może tym razem postawią na punkty za wszelką cenę. Jeśli wybiorą pierwszą opcję, to będę miał dla nich wielki szacunek.
Na koniec pozostaje pojedynek w Gorzowie. Siłą gości jest to, że… nie mają nic do stracenia. Posiadają co prawda sześciopunktową zaliczkę z pierwszej potyczki, ale chyba mało kto wierzy w możliwość utrzymania tej przewagi. Rzeczywiście, kiedy porównamy składy, to wydaje się wręcz nieprawdopodobne, aby wrocławianie nawiązali równorzędną walkę. Ich atutami mogą być dobre wyjścia spod taśmy, jednak dość słabo radzą sobie na mocno przyczepnej nawierzchni, a taka pewnie będzie na stadionie im. Edwarda Jancarza. Z kolei gorzowianie gromią u siebie kolejnych rywali. Nie pozwolą sobie na zlekceważenie rywala i odniosą kolejne pewne zwycięstwo. Nie oznacza to, że gospodarze nie mają problemów. Toczące się w sądzie postępowanie przeciw prezydentowi miasta może być początkiem końca snu o potędze.