Niedługo miną dwa miesiące od wprowadzenia w Polsce nowych tłumików. Czy żużel rzeczywiście tak wiele stracił na tym wynalazku? Czy przez nowe wydechy naszej dyscyplinie grozi upadek? Trudno już teraz wydawać kategoryczne sądy, ale na pewno można wiele o nich powiedzieć bazując na własnych spostrzeżeniach, a nie powtarzając opinie z różnego rodzaju forów, pisane przez domorosłych fachowców siedzących przed swoimi komputerami.
Na początku trzeba przypomnieć, że nie ma wśród zawodników wielkich zwolenników tego pomysłu, ale też nikt specjalnie przeciwko nim nie protestuje. Żużlowcy, nie mając innego wyjścia, przystosowują się do nowych warunków. Jak pamiętamy, głównymi oponentami nowych rozwiązań byli w Polsce Krzysztof Cegielski oraz Tomasz Gollob wspólnie z Grzegorzem Ślakiem. Jakie były faktyczne przyczyny ich działania i czy rzeczywiście mieli na względzie dobro dyscypliny i bezpieczeństwo podczas rozgrywania meczów? To dobre pytanie. Mistrz świata po tym jak poszło mu całkiem dobrze w kolejnych rundach cyklu SGP przestał protestować, pan Ślak od kwietnia ucichł, bo ileż można było się wozić na trzech podpisach i tylko niestrudzony „Cegła” pozostał na placu boju.
Argumenty przedstawiane przez ww. panów miały dwojaki charakter. Z jednej strony mówiły o zmniejszeniu bezpieczeństwa w sporcie, który sam w sobie jest już wystarczająco niebezpieczny, a z drugiej przedstawiały wpływ zmian na przyszłość speedway’a. Kibice chłonęli opinie, coraz bardziej gotując się niemal na wojnę z działaczami międzynarodowej federacji, bo jak tu nie ufać ludziom znającym się na rzeczy? Rzeczywistość szybko zweryfikowała zdanie prawdziwość intencji. Okazało się, że wbrew oczekiwaniom wielu naiwnych T. Gollob wcale nie ma zamiaru rezygnować z obrony mistrzowskiego tytułu, a na dodatek podpisał kontrakt w Szwecji, podobnie zresztą jak Janusz Kołodziej i Jarosław Hampel.
Tak naprawdę kibice mogli przekonać się na własne oczy i uszy o wpływie nowy tłumików na ściganie 22 maja. Wbrew wcześniejszym doniesieniom dźwięk wcale nie przypomina kosiarki, a po kilku wyścigach ludzie siedzący na trybunach przestali o nich myśleć, bo… nadal jest głośno. Na początku także organizatorzy stosowali się do rad „fachowców” przygotowując lepsze i równiejsze tory, co dało piorunujący efekt w postaci zaciętych spotkań z dużą ilością mijanek. Skoro było tak dobrze, rozpoczęto próby pójścia dalej. Dziś właściwie nie istnieje już problem przyczepnych torów, bo jak się okazuje, żużlowcy całkiem nieźle sobie na nich radzą. Ostatnio Piotr Protasiewicz wykręcił w Zielonej Górze rewelacyjny czas i to po walce z Jasonem Crumpem! Również na innych obiektach poprawiono rekordy. Co podobno miało być nieosiągalne. Wiadomo już także, że brak walki nie wynika ze stosowania takiego czy innego sprzętu, ale jest skutkiem przygotowywania torów pod kątem doraźnych korzyści gospodarzy, a nie dla zwiększenia atrakcyjności imprez.
Kolejnym argumentem miała być zwiększona ilość wypadków oraz kontuzji. Tymczasem (odpukać) urazów jest mniej niż podczas stosowania starych wydechów i tak naprawdę nie ma jednoznacznych dowodów, że którekolwiek ze zdarzeń było spowodowane stosowaniem nowych rozwiązań. Podejmował takie próby K. Cegielski po tym, jak Jurica Pavlic z całym impetem wpadł w zielonogórska bandę, ale nie słyszałem, żeby sam zawodnik potwierdził taka wersję. Tu rzeczywiście istnieje pewne zagrożenie. Nie znam się na szczegółach technicznych, ale skoro spaliny opuszczają obieg w inny sposób niż wcześniej z tego względu, że stare wydechy były przelotowe, a nowe na razie takie nie są, to te właśnie spaliny muszą się gdzieś podziać i istotnie mogą zmieniać zachowania motocykla w stosunku do poprzedniego rozwiązania. Problem polega jednak bardziej na poznaniu zachowań motocykla i przyzwyczajeniu się zawodników do nowych warunków, co następuje dość sprawnie, niż na usilny forowaniu starych rozwiązań.
Podobno silniki pozbawione części mocy miały promować zawodników lekkich. Tymczasem liderem cyklu Speedway Grand Prix jest Greg Hancock, o którym trudno jest powiedzieć, że kevlar na nim wisi. Podobnie rzecz się ma z wysokimi Piotrem Protasiewiczem czy chociażby Tomaszem Gollobem. Tymczasem Janusz Kołodziej nie potrafi się odnaleźć, choć w jego przypadku głównym problemem wydaje się być niemożność zbliżenia się do ideału, jakim był poprzedni sezon. Ale nie błyszczy także chociażby Kenneth Bjerre, mimo, że jest jednym z najniższych jeźdźców.
Kolejnym nietrafionym argumentem było wmawianie, że silniki będą eksplodować podczas letnich upałów. Aktualnie właśnie takie mamy i nie widać jakoś zwiększonej liczby defektów. Słychać głosy o konieczności częstszych remontów, co zwiększa koszty funkcjonowania zawodników. To obciążenie przede wszystkim dla żużlowców z niższych lig, bo ci topowi na pewno sobie poradzą.
Wielką rewolucję zapowiadali kibice, a właściwie „kibice”. Miały być puste trybuny w proteście przeciw „kosiarkom”, a tymczasem frekwencja jest zbliżona do poprzedniej. Na stadionach pojawia się mniej ludzi niż rok temu, ale jest to pewna tendencja, bo w wielu polskich ośrodkach żużlowych następuje zmęczenie materiału. Zbyt duże pieniądze, presja, negatywne emocje oraz próba zaistnienia ludzi, dla których speedway ma być tylko trampoliną. To wszystko sprawia, że zniechęca atmosfera, a nie tłumiki.
Moim celem nie było wychwalanie nowych tłumików. Chciałem tylko zrobić małe podsumowanie po pierwszym okresie ich stosowania. Trudno oprzeć się wrażeniu, że my kibice zostaliśmy oszukani przez niektórych fachowców siejących ferment.