Jeśli pogoda nie przeszkodzi, to w niedzielę powinniśmy poznać dwie drużyny, które pozostaną w walce o Drużynowe Mistrzostwo Polski. Mecze powinny być bardzo ciekawe, bo przecież dla każdej z czterech ekip odpadnięcie z głównej rozgrywki będzie praktycznie końcem sezonu. Nie ma się co oszukiwać, brązowy medal nikogo nie ucieszy, a podejrzewam, że nawet srebro zostanie odebrane jako porażka.
Ciekawe czy Speedway Ekstraliga wyrobi się przed niedzielą z podjęcie decyzji odnośnie ewentualnych kar dla Unii Leszno oraz Stali Gorzów za nieregulaminowe tory oraz dla Sławomira Kryjoma, Romana Jankowskiego i Janusza Kołodzieja za niedzielne zachowanie i wypowiedzi przed kamerami TVP Sport. Cała wojna, która rozpętała się po wydarzeniach na „Smoczyku” wcale nie ma zamiaru „ucichnąć”. Niestety działacze z panem Kryjomem na czele zamiast gasić ogień, jeszcze dołożyli do niego drewna i podlali benzyną. Ja mogę zrozumieć jego zdenerwowanie, zgadzam się z tym, że tor w Lesznie już od dawna pozostawiał wiele do życzenia, ale trzeba zająć się problemem, a nie rozpoczynać osobiste wycieczki. Wiadomo, że jeszcze w ubiegłym roku pracował w Unii i pewnie musiało dojść do różnicy poglądów, bo inaczej nie odchodziłby do Torunia. Ludzie zmieniają miejsce pracy, co nie oznacza, że muszą całemu światu okazywać swój stosunek do poprzedniego pracodawcy. Gdyby nie zdecydowanie nieodpowiedzialne zachowanie, opinia publiczna byłaby zapewne w większości po stronie „Krzyżaków”, czyli tym samym przeciwko „Bykom”, a tak jak to w Polsce bywa mamy spór czysto medialny, obliczony na poniżenie przeciwnika. Akurat torunianie potrzebują teraz spokoju. Mobilizacji pewnie im nie zabraknie, ale zbytnie pompowanie balonika może się skończyć jego pęknięciem.
Bardzo mocno odwróciły się role w półfinałowych parach. Torunianie przystępujący do play-offów z pierwszego miejsca chyba byli trochę zbyt pewni siebie. Leszczynianie, skazani przez wielu na czwarte miejsce, podnieśli się z kolan i wykorzystali pecha i słabość rywali, choć sposób podejścia do rywalizacji miał niewiele wspólnego z czysta sportową rywalizacją. Podobnie było w drugiej parze. W ciągu ostatnich dwóch lat żużlowcy Falubazu wysyłali gorzowian na wakacje głównie dzięki ogromnej mobilizacji, bo siła nie polegała na indywidualnościach, ale na kolektywie. Tym razem tego właśnie zabrakło w obozie zielonogórskim. Derby, to nie jest zwykły mecz i nie można do nich podchodzić, jak do każdego innego spotkania. Może to głupio zabrzmi, ale w takim meczu zabrakło Grzegorza Walaska i Fredrika Lindgrena, a dokładniej tej zadziorności jaką potrafili zaprezentować w lubuskich derbach. Nie mam wątpliwości, że w turnieju Grand Prix Greg Hancock nie pozwoliłby sobie na taki błąd i odejście od krawężnika. Nie mam zamiaru obwiniać Amerykanina za naszą porażkę, choć jego punktów na pewno zabrakło. Chciałem tylko zwrócić uwagę na zupełnie inne podejście do speedway’a, które w momentach, gdy górę biorą emocje, po prostu się nie sprawdza. Tym razem ogromna mobilizacja była wśród gospodarzy i dzięki temu wygrali. Siła gorzowian wcale nie opierała się na Tomaszu Gollobie, który jak na jego możliwości, jest obecnie bez formy. Świetnie za to pojechali Nicki Pedersen i Niels Kristian Iversen, a menadżerowi Stali udała się rzecz wręcz niemożliwa – zmobilizował na jeden bieg Hansa Andersena.
Kluczowe w obu niedzielnych pojedynkach będą cztery pierwsze biegi. Wydaje mi się, że jeśli goście zdołają w tym czasie utrzymać wynik remisowy lub wyjdą na prowadzenie, to odebranie im awansu będzie zadaniem niezwykle trudnym. Prawdę mówiąc przy takich wynikach i okolicznościach pierwszych spotkań odpadnięcie tych drużyn byłoby prawdziwym daniem ciała, dlatego ważne jest nastawienie. Po co przyjadą na rewanże? Jeśli przyjadą utrzymać przewagę, to podejrzewam, że przegrają, ale jeśli przyjadą wygrać, to nie powinny mieć z tym problemu. Gospodarze muszą zacząć od mocnego uderzenia i tym samym obniżyć morale przeciwników. Inaczej będzie im ciężko odrobić straty, bo przecież rywale w razie potrzeby będą mieli do dyspozycji rezerwy taktyczne.
Nie odbieram szans ani Falubazowi, ani Unibaksowi. Wybieram się na mecz w Zielonej Górze i mimo wszystko liczę na sukces gospodarzy. Podejrzewam jednak, że rywalizacja rozstrzygnie się bardziej w sferze mentalnej niż sportowej. Kto złamie przeciwnika (oczywiście psychicznie), ten wygra. Patrząc z punktu czysto statystycznego, torunianie na swoim torze jeżdżą o niebo lepiej niż leszczynianie na wyjazdach. Co więcej, „Byki” mają u siebie zaledwie jednego pewnego zawodnika. Reszta pojedzie, albo nie pojedzie i zadaniem gospodarzy jest odebranie rywalom wiary we własne umiejętności. Podobnie ma się rzecz z drugim półfinałem w Zielonej Górze. Właśnie dlatego tak ważne będą cztery początkowe wyścigi, bo pokażą dyspozycję poszczególnych zawodników. I jeszcze jedno. Kluczem do zwycięstwa będą zapewne starty i rozegranie pierwszego łuku. Kto odpuści ten przegra. Może Marek Cieślak znów przyjdzie na mecz z kijem bejsbolowym?