Unia w finale

Unia Leszno awansowała do finału. Można powiedzieć, że to wspaniałe ukoronowanie jakże pechowego sezonu. Jednak chyba nie tylko ja mam poczucie, że wynik półfinałowego dwumeczu daleki jest od sprawiedliwego.

Speedway Ekstraliga potrzebowała aż siedmiu dni na podjęcie decyzji w sprawie, która na podstawie relacji telewizyjnej wydawała się oczywista. Nie dość, że leszczynianie po raz kolejny w tym roku dopuścili się celowych uchybień w przygotowaniu toru, a na dodatek nie kwapili się z ich usunięciem, pomimo ultimatum sędziego Jerzego Najwera, to zostali nagrodzeni awansem do rozgrywki finałowej. Cóż z tego, że grozi im zamknięcie stadionu oraz kara finansowa? Celem uczestnictwa w lidze żużlowej jest zdobycie tytułu mistrzowskiego, a po dzisiejszym meczu już wiadomo, że Unibax został pozbawiony tej szansy.

Podsumowując starcie na Motoarenie od strony czysto sportowej, gospodarze stanęli przed bardzo trudnym zadaniem. Liczyłem, że mimo wszystko uda im się odrobienie start z nawiązką. Tym bardziej, że początek ułożył się po ich myśli. Niestety w czwartym wyścigu zabrakło punktów Ryana Sullivana, co jest o tyle dziwne, że akurat on jest liderem swojej ekipy. Po raz kolejny Australijczyk zawalił sprawę, gdy został podwójnie ograny w biegu ósmym. Fakt, że pozostałe swoje gonitwy wygrał nie ma dla mnie większego znaczenia, bo takie było jego zadanie w tym pojedynku. Jeśli lider w najważniejszych momentach nie potrafił wziąć na swoje barki ciężaru zdobywania punktów, to nic dziwnego, że skończyło się tak, a nie inaczej. Nie pomógł torunianom Adrian Miedziński, wracający na tor tydzień po złamaniu obojczyka, chociaż zrobił więcej niż można było od niego oczekiwać. Zabrakło Emila Pulczyńskiego i jego punktów zdobywanych na młodzieżowych rywalach oraz zdobyczy Rune Holty mającego kłopoty z nadgarstkami.

Mecz w Toruniu pokazał, że na chwilę obecną Unia ma ledwie dwóch zawodników, którzy są w stanie dobrze zapunktować na wyjazdach i to pod warunkiem, że występ Janusz Kołodzieja nie był jednorazowym wyskokiem. Do tego druga linia dokładająca co jakiś czas ważne zdobycze. Nie da się jednak ukryć, że siłą Unii jest przede wszystkim własny tor. Choćbym mocno się starał, to jednak nie mogę uciec od pierwszego pojedynku na „Smoczyku” i toru, który wyeliminował torunianom kilku żużlowców.

SE na razie pozbawiła leszczynian możliwości korzystania z własnego stadionu. Mam nadzieję, że działacze będą konsekwentni i wytrwają w swojej decyzji. Pojawia się jednak problem, bo już za tydzień Unia organizuje pierwszy pojedynek finałowy. Gdzie się odbędzie? Nie mam pojęcia. Chyba najsensowniejszą lokalizacją wydaje się być Wrocław, tylko czy tamtejsza policja będzie zainteresowana zabezpieczeniem meczu i doprowadzeniem na stadion dwóch grup kibiców? Wątpię, żeby jakiekolwiek miasto chciało wydawać pieniądze na zabezpieczenie tego meczu.

Na koniec kilka zdań o meczu w Zielonej Górze. Bardzo dobrze, że sędzia Piotr Lis podjął decyzję o jego odwołaniu na pół godziny przed jego planowanym rozpoczęciem. Nad miastem przeszła całkiem spora ulewa, a padało jeszcze po godz. 23. Nie wiadomo, kiedy odbędzie się powtórka. Regulamin w art. 726 p. 2 mówi, że:
Jeżeli odwołany jest mecz 13 – 20 rundy rozgrywek lub mecz barażowy, zainteresowane kluby uzgadniają datę rozegrania meczu w czasie 1 godziny od chwili decyzji o odwołaniu meczu, przy czym data musi spełniać warunki: w przypadku meczu 16 i 18 rundy rozgrywek – nie może być późniejsza niż 3 dni przed datą – odpowiednio: 17 i 19 rundy rozgrywek.
Dla mnie wychodzi, że najpóźniej druga próba powinna zostać rozegrana w czwartek. Wtorek odpada ze względu na szwedzką  Elitserien, a w środę TVP Sport transmituje na żywo mecz 1/16 piłkarskiego Pucharu Polski. Teoretycznie zostaje więc czwartek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *