Podsumowując rok 2009 trudno nie odnieść się do tego działo się po zakończeniu rozgrywek. Konkretnie rozchodzi mi się o tak zwany okres transferowy, a w zasadzie o czas, w którym oficjalnie klubom nie wolno rozmawiać z potencjalnymi kandydatami do jazdy.
Zaczęło się od Unii Leszno. Prezes Józef Dworakowski nie miał zamiaru cackać się z gwiazdorem – Krzysztofem Kasprzakiem i najzwyczajniej w świecie podziękował mu za współpracę. Z jednej strony nie ma się specjalnie czemu dziwić, bo team Kasprzaków miał swój udział w zepsuciu atmosfery w klubie. Z drugiej jednak trzeba powiedzieć, że byczy prezio wykazał się niemałą odwagą, bo wyrzucić z klubu jednego z wychowanków jest niespotykaną do tej pory w Polsce sytuacją. Wydawało się, że to koniec porządków, a tymczasem okazało się, że z Unii poleciał trener Czesław Czernicki. Żeby było śmieszniej Czecze jeszcze tydzień wcześniej w Radiu Zielona Góra twierdził, że w klubie ma mocną pozycję, a zarząd akceptuje jego działania.
Jeszcze większym zaskoczeniem była deklaracja Janusza Kołodzieja o odejściu z Tarnowa. Przecież to kapitan drużyny, człowiek, który zdecydował się na pozostanie w drużynie pomimo spadku. Teraz po wywalczeniu awansu, kiedy działacze mieli zapewne jakieś plany odnośnie składu na następny sezon, ikona tej drużyny odchodzi. Powiem szczerze, że nie mogłem tego zrozumieć. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, że wychowanek w oświadczeniu mówi o potrzebie zmiany otoczenia i odzyskaniu radości z jazdy pomimo dobrych warunków stworzonych mu przez działaczy. Mimo prowadzonych wcześniej rozmów z prezesem Unii Tarnów i dania sporej nadziei na jazdę w tym klubie, trzeba jednak przyznać, że Janusz zachował się z wielką klasą. Wydał oświadczenie na początku listopada dając tarnowskim działaczom czas na pozyskanie innych zawodników. Wydaje mi się, że kibice „Jaskółek” na pewno będą nadal obserwować z wielkim zainteresowaniem jego postępy, mając nadzieję na powrót do klubu, w którym się wychował. W cieniu decyzji J. Kołodzieja z funkcji zrezygnował także trener Roman Jankowski. W tym przypadku oczywiście zaskoczenie jest dużo mniejsze, niemniej jednak dla klubu, który coś osiągnął jest to, co by nie mówić, spory cios. W tarnowskich przypadkach najdziwniejsze jest oczywiście to, że wszystko wydarzyło się na miesiąc przed oficjalnym rozpoczęciem rozmów pomiędzy klubami a zawodnikami. Trudno uwierzyć, że zawodnik podał informację o swoim odejściu nie mając pomysłu na dalszy bieg swojej kariery.
Zbierając do kupy te dwa przypadki można dojść do wniosku, że leszczynianie na długo przed końcem sezonu mieli dogadane z J. Kołodziejem warunki, na jakich będzie u nich jeździł. Wiedząc o tym, wyrzucenie Krzysztofa Kasprzaka nie jest już tak szokujące. Z drugiej strony jak to się ma do bzdurnego przepisu o zakazie kontaktowania się klubu z potencjalnymi kandydatami do popisania kontraktów?
Oczywiście jednak nie były to najważniejsze wydarzenia na scenie transferowej. Głównym aktorem okazał się tutaj kapitan Falubazu Grzegorz Walasek, którego przejście do Bydgoszczy wywołało prawdziwą burzę. Dla wielu zielonogórskich kibiców był to szok. Przyznam, że nie spodziewałem się takiego scenariusza. Myślałem, że po wielkim sukcesie jakim było zdobycie Drużynowego Mistrzostwa Polski może być tylko lepiej. Okazało się, że atmosfera w klubie nie była tak różowa jak koszula prezesa. Na drodze stanęli sobie dwaj uparci (w nie zawsze pozytywnym sensie tego słowa) ludzie i jak się okazało jeden z nich musiał odejść. Całą tą sytuacja ze względu na miejsce akcji oczywiście postaram się podsumować w osobnym wpisie, teraz natomiast powiem tylko (i Ameryki nie odkryję), że pozostawiła spory niesmak, a zarówno sposób pożegnania byłego kapitana z kibicami jak i podgrzewające atmosferę wypowiedzi prezia niestety niestety nie wystawiają obu panom najlepszego świadectwa.
Również w tym przypadku cała akcja rozegrała się jeszcze w listopadzie. Oficjalna informacja została ogłoszona na cztery dni przed terminem pierwszych dozwolonych regulaminem rozmów. Wniosek z tego wypływa prosty, że Walas musiał rozmawiać z Polonią już kilka ładnych tygodni. Żeby było śmieszniej sami Bydgoszczanie twierdzą, że wcześniej złożyli ofertę Rafałowi Dobruckiemu.
W zasadzie przy tych kombinacjach sprawa przynależności klubwej Nickiego Pedersena już mało kogo interesowała. Oczywiście tylko statystycznie już zaznaczę, że informacje o starcie zarówno Duńczyka jak i Tomasza Gapińskiego w Gorzowie pojawiły się w pierwszej dekadzie listopada.
Taka już widać polska natura. Najpierw stworzyć przepisy, które są nieżyciowe, czasem najzwyczajniej w świecie nawet idiotyczne, a potem po prostu ich nie przestrzegać, bo w sumie po co, skoro nikt ich nie egzekwuje. Zresztą któż ma je egzekwować skoro wszyscy je łamią?