Przeczytałem wczoraj tekst red. Ostafińskiego na Sportowych Faktach dotyczący kolejnych planowanych zmian w regulaminie ekstraligi, dotyczących ograniczenia liczby zawodników w SGP i SEC w składzie meczowym. Nie ukrywam, że początkowo zlekceważyłem tekst, z uwagi na wcześniejsze artykuły tego autora, w których więcej było spekulacji niż treści. Dziś jednak ten kierunek pochwalił honorowy prezes Stali Gorzów.
Skoro już powstały co najmniej dwa artykuły na ten temat, to zakładam, że faktycznie coś jest na rzeczy. Jeśli tak, to pojawia się proste pytanie: dlaczego ci sami panowie zrezygnowali z tego ograniczenia kilka lat wcześniej? Przecież przez kilka sezonów drużyna mogła w meczu z usług maksymalnie dwóch, a potem nawet z jednego uczestnika cyklu Speedway Grand Prix. Okazywało się jednak, że poziom nie jest wyższy, a koszty wcale nie spadły. Wygrywali ci, którym udało się zakontraktować zawodnika spoza światowej czołówki, mającego akurat doskonały sezon. Problem polega jednak na tym, że żużlowcy, wbrew obiegowej opinii, jeżdżą przede wszystkim dla siebie, po to żeby być najlepszym. Wiązało się to oczywiście z tym, że jeśli komuś udało się dostać do elity światowego speedway’a, to musiał sobie poszukać nowego klubu. Było jeszcze regulowanie średniej biegopunktowej, czyli sławny KSM, którego zadaniem było wyrównanie szans. Mimo to nadal w ligach występował podział na silniejszych i słabszych, zdarzały się mecze do jednej bramki, a koszty również nie spadały. Dlaczego? Bo promowano średniactwo. Na szczęście KSM przestał obowiązywać, kluby mają w zasadzie dowolność kontraktowania zawodników, mają ograniczenie w wysokościach swoich budżetów. Chociaż podejście do tego akurat kryterium było bardzo różne.
Kluby goniąc za sukcesem wpędzały się w takie koszty, że centrala zaczęła ograniczać maksymalne wysokości wypłat dla żużlowców, przeprowadza procesy licencyjne, a lokalni działacze znaleźli oczywiście sposób na obejście przepisów i dalej balansowali na granicy wypłacalności. Brakuje sponsorów, więc jak trwoga, to do samorządów i publicznych pieniędzy, ale nawet to nie pomagało, więc centrala wzięła się za poszukanie sponsora ligi, podpisała umowę na prawa telewizyjne, za które płaci telewizja, a nie kluby (zdarzało się tak przecież). A skoro przyszły firmy dające naprawdę spore pieniądze, to zaczęły wymagać więcej. Dzięki temu ograniczono „prywatną” powierzchnię reklamową zawodników na klubowych kevlarach, nałożono kary za słabszą postawę, kary za kontuzję odniesioną w zawodach innych lig lub towarzyskich, ograniczono żużlowcom chcącym startować w ekstralidze możliwość startów w zbyt wielu ligach, teraz podobno nie będą mogli ściągać kombinezonów nawet w największe upały, a szykowane jest jeszcze wspomniane ograniczenie zawodników SGP oraz SEC. Dlaczego? Bo polska ekstraliga jest najważniejsza i wokół niej powinien kręcić się cały żużlowy cyrk, z mistrzostwami świata włącznie.
Trudno nie zgodzić się z argumentem, że w Polsce żużlowcy zarabiają najwięcej, a skoro chcą zarabiać, to mają się dostosować. Póki co nikt nie zrezygnował z „najlepszej ligi świata”, ale ciekaw jestem podejścia do meczów i zaangażowania. Czekam aż któryś z nich wreszcie powie „pas”, a mimo wszystko nie odbije się to na poziomie jego wyników. Problem polega jednak na tym, że sprzęt jest coraz droższy, więc potrzebują pieniędzy. Potrzebują pieniądze, więc przyjeżdżają do Polski. Sprzęt drożeje, bo ceny są narzucane przez tunerów. Tunerzy wiedzą, że mogą sobie na to pozwolić, bo zawodnicy zarabiają dużo w Polsce. Dlatego sprzęt jest coraz droższy, więc zawodnicy potrzebują pieniędzy… I w ten sposób mamy zaklęty krąg, który prowadzi ten sport na skraj upadku. W pogoni za pieniądzem zawodnicy robią z siebie manekiny do picia napojów energetycznych, zmieniają czapki podczas wywiadu i oczywiście godzą się na coraz bardziej radykalne obostrzenia polskiej ekstraligi.
Czy uda się to zatrzymać? Niestety, polskie samorządy nadal pieniędzmi z naszych podatków zasypują dziurę budżetową, utrzymując cały ten cyrk. Trudno uwierzyć, że sami żużlowcy zrobią cokolwiek dla zmiany sytuacji. Chyba, że naprawdę ograniczona zostanie możliwość ich walki o cele indywidualne, które dla zawodników niezmiennie pozostaną najważniejsze. Zastanawiam się na ile będzie w Polsce odrabianie pańszczyzny po to, żeby za pieniądze zarobione tutaj jeździć gdzieś indziej dla przyjemności.
Słuchanie o tym, jak to najlepsza liga świata jest coraz najlepszejsza, jakie tu są pieniądze, jak tu wszystko zorganizowano wspaniale. Tylko co jakiś czas samo środowisko udowadnia, że żużel nie dorósł do próby wdarcia się na salony, na które zresztą nikt go nie zaprasza. Te działania coraz bardziej śmieszą, bo ile by nie wydano pieniędzy, to zwyczajnie nie kupi się szacunku. Kierunek, w którym idzie nasza najwyższa klasa rozgrywkowa nie podoba mi się. Dlatego po prostu odpuszczę sobie oglądanie na stadionie zawodów ekstraligowych i stanę się kolejnym kibicem telewizyjnym. Mam nadzieję, że na żywo uda się zobaczyć inne zawody. W końcu chodzi o rozrywkę, a nie o to, żeby coś komuś udowadniać.
Na koniec podpowiem jeszcze polskim władzom kolejną zmianę. Niech w naszych ligach jeżdżą wyłącznie zawodnicy z polską licencją. Wtedy oczywiście wszyscy żużlowcy rzucą się na polskie licencji. Zamiast DPŚ będą DMP, zamiast SGP będą IMP itd. Na pewno na trybunach będą komplety, a sponsorzy będą bić się o możliwość dania pieniędzy. Powodzenia.