W sobotnie popołudnie byłem obecny na męskiej plenerowej imprezie urodzinowej, podczas której przez jakiś czas z głośników dało się usłyszeć sportową audycję Radia Zachód. Usłyszałem głos Marka Cieślaka i starałem się wsłuchać w to co mówił. Lekko osłupiałem.
O Marku Cieślaku można mieć różne zdanie, ale na pewno nie można mu zarzucić braku kompetencji i doświadczenia. Żyje w tym środowisku od lat pewnie trzydziestu, jest menadżerem reprezentacji, więc zna wiele rzeczy od strony prawdziwej, a nie tej podawanej oficjalnie przez media. Fajnie, że redaktorowi Maciejowi Noskowiczowi udało się go namówić na przedstawienie choć części tego, co w dzieje się za kurtyną.
Miałem nadzieję, że sobotnia wypowiedź będzie zamieszczona na stronie radia i rzeczywiście ją tam znalazłem (link). Pomijam opinię o kierunku zmian regulaminowych, bo one faktycznie idą w złą stronę oraz o braku wypłat w niektórych ekstraligowych klubach. To co powiedział trener Falubazu na temat Janusza Kołodzieja i jego menadżera rzuca zupełnie inne światło na formę (a raczej jej brak) zawodnika, który rok wcześniej wygrywał z każdym i wszędzie. Stwierdzenie, że trzeba chłopaka wyzwolić spod tej kurateli, bo szkoda zmarnować taki talent, mówi właściwie wszystko.
Nie wiem dlaczego Krzysztof Cegielski nie potrafi przyznać się publicznie do popełnionych błędów, a zamiast tego ciągnie na dno swojego podopiecznego, który jest obecnie kompletnie zagubiony. Wygląda na to, że Janek ślepo wierzy swojemu menadżerowi. Niby trudno się dziwić, w końcu spełnione zostały jego sportowe marzenia: wybitny sezon, a w nagrodę miejsce w elicie speedway’a. Powinna być kontynuacja sukcesu, a mamy upadek na samo dno żużlowej hierarchii. Nie mam wiedzy na temat teamu Janusza Kołodzieja, ale mogę wyciągać wnioski na podstawie informacji, które są dostępne. Wygląda mi na to, że rewelacyjny poprzedni sezon sprawił iż współpraca z „Cegłą” jest traktowana jako amulet, pewnik sukcesu. W momencie, gdy pojawiają się porażki nagle wszystko się wali i Janek traci wiarę we własne umiejętności. To trochę tak, jakby namalował sobie na kevlarze słonia z podniesioną trąbą i wierzył, że daje on gwarancję szczęścia bez względu na okoliczności. Nie chcę trywializować problemu, ale chyba w tym on właśnie tkwi.
Rozumiem teraz co miał na myśli prezes Unii Leszno, który powiedział, że musi naprawić to wszystko, co z „Kołdim” zostało zaniedbane i co uważa za swoją porażkę. Chyba pan Dworakowski, którego bardzo cenię za stanowczość, także zbytnio zaufał menadżerowi J. Kołodzieja. Teraz położyli chłopaka do szpitala i wmówią mu, że nerka jest już wyleczona, więc problem został wyeliminowany. Wcale się nie zdziwię, jeśli taki zabieg przyniesie pożądany skutek i podczas półfinałów Janek znów będzie śmigał. Jeśli zabieg się nie uda, to chłop już zupełni straci wiarę w siebie. Chociaż trudno stracić coś, czego się nie ma. Naprawdę jestem w szoku, że Krzysztof Cegielski, znający przecież życie żużlowca z jego blaskami i cieniami, pozwolił na takie zaniedbania. Wszystko, jak powiedział M. Cieślak, zaczęło się w zimie od negowania nowych tłumików. Proste i genialne zarazem jest stwierdzenie: jak się chce być menadżerem, to trzeba działać prowadzić zawodnika dobrze, a nie głupio.
Śledząc wiadomości czasem aż mnie krew zalewa, gdy widzę ludzi działających w środowisku żużlowym. W niedzielę prezes Polonii Piła ogłosił wszem i wobec, że jego zawodnik został skrzywdzony, bo duński lekarz nie pozwolił mu na kontynuowanie zawodów po upadku. W mediach rozeszła się wieść o skandalu podczas drugiego finału IMŚJ w Holsted, po czym Marek Cieślak… poparł lekarza, bo okazało się, że Piotr Pawlicki po upadku na chwilę stracił przytomność. A to, że młodemu chłopakowi wydaje się, że nic się nie stało nie oznacza, że jakiś pożal się Boże prezesik może snuć teorie spiskowe. Przerażające jest parcie Polaków na sukces. Nie liczy się walka, liczy się tylko i wyłącznie zwycięstwo. To, że podczas biegu chłopak może zasłabnąć w czasie jazdy i spowodować karambol jest nieważne. On ma kurwa jechać, bo prezes chce się pochwalić swoim zawodnikiem. Bo się dochrapał stanowiska w podrzędnym drugoligowym klubiku, w którym znalazł się bogaty sponsor i kupił braci Pawlickich. I to jest bilet wstępu pana działacza na żużlowe salony.
Podobnie ma się rzecz z byłym trenerem Falubazu. Ja naprawdę wierzyłem w jego umiejętności. Jednak po tym co zrobił z Kolejarzem Rawicz wygląda na to, że chłop potrafił utrzymać atmosferę wtedy gdy i tak wszyscy jadą. A jak nie jadą, to jesteśmy brzydko mówiąc w czarnej dupie. Po co stwierdził, że Rawicz wpieprzy w Lublinie gospodarzom? „Koziołki” strasznie się przestraszyły i wygrały dwudziestoma sześcioma punktami, a pan Piotr Żyto kolejny raz w tym roku wyszedł na kretyna.
I to są dla mnie dowody, że w naszym kraju wcale nie następuje rozwój żużla, a wręcz przeciwnie – jego niszczenie. Pieniądze, nierzadko publiczne, ładowane w tę dyscyplinę często okazują się przepustką do świata polityki albo biznesu. Na szczęście są kluby prowadzone z głową. Żebyśmy jeszcze my kibice zrozumieli, że w tym sporcie zwycięstwa są ważne, ale nie najważniejsze, a przegrana po sportowej walce jest bardziej doceniana niż kombinowany sukces.