Nie ukrywam, że jestem zażenowany tym wszystkim, co działo i dalej dzieje się wokół zielonogórskiego żużla. I nie chodzi mi wyłącznie o same długi, choć trudno zaakceptować formę prowadzenia klubu, która doprowadza na skraj przepaści. Przynajmniej tak się w listopadzie wydawało. Dziś mam coraz silniejsze wrażenie, że prawie wszystko było pod kontrolą, a z góry założony cel został osiągnięty.
Jak wiadomo, niemalże w ostatniej chwili znaleźli się sponsorzy, którzy w zamian za pokrycie długów nabyli akcje klubu w takim zakresie, jaki wynikał z przekazanych pieniędzy. I tu jest sprawa jasna. Dlaczego jednak nie ogłoszono tego wcześniej? W zamian mieliśmy z jednej strony wielkie medialne zamieszanie, bo przedstawiciele klubu nie mogli niczego nowego przekazać, w związku z czym dziennikarze zadawali pytania Robertowi Dowhanowi, który z kolei odsyłał ich do klubu, bo nie mógł wypowiadać się w imieniu podmiotu, w którym formalnie nie pełni żadnej roli. Skądinąd wiadomo, że nic tu nie dzieje się bez wiedzy i błogosławieństwa byłego prezesa, więc odsyłanie do ludzi znajdujących się poza faktycznym obiegiem informacji, więc nie mających faktycznie nic do powiedzenia (przynajmniej tak to wyglądało) powodowało lawinę spekulacji. Żeby tego było mało, jeden ze sponsorów przez media informował opinię publiczną o możliwych konsekwencjach, jakie mogą dotknąć klub w związku ze współpracą tegoż z konkurencją. Robiło się nieprzyjemnie. Pojawiła się nawet groźba wytoczenia procesu przeciw klubowi i to dziwnym trafem akurat w dniu spotkania radnymi, zorganizowanego w siedzibie klubu. I nagle cud. Radni przegłosowali zwiększenie dofinansowania w roku 2o16, długi zostały pokryte przez trzech dobrodziejów, którzy w zamian stali posiadaczami akcji, a wspomniany sponsor nagle przestał w mediach informować o współpracy lub braku współpracy z Falubazem.
W tak zwanym międzyczasie zaczęły pojawiać się informacje o prowadzonych rozmowach z Markiem Cieślakiem, co początkowo uznałem za żart, skoro sytuacja organizacyjno-finansowa była tak dramatyczna. Rozmów nie potwierdzali przedstawiciele klubu. Tymczasem menadżer reprezentacji Polski faktycznie został zatrudniony w Zielonej Górze, będąc jednocześnie głównym budowniczym składu. Tak przynajmniej twierdzą… ci sami przedstawiciele klubu. Sam zainteresowany powiedział zresztą (oczywiście po oficjalnym potwierdzeniu, że Falubaz najgorsze ma za sobą), że dogadany był od dawna. Czyli z góry wiadomo było, że nie ma realnej groźby upadłości klubu.
Uważam za wielce nieuczciwe przerzucenie faktycznej odpowiedzialności za losy Falubazu na miasto, które i tak zbyt duże pieniądze wydaje na miejscowy żużel. Wydaje, bo trudno nazwać to działanie jakąś wielką inwestycją. Tymczasem podczas wspomnianego wcześniej spotkania przedstawiciele klubu przekazali informację, że potencjalni sponsorzy uzależniają swoje wsparcie od współpracy Falubazu z miastem. Co jedno z drugim ma wspólnego? Nie wiem. Postawienie sprawy w ten sposób brzmi bardzo dwuznacznie, bo oprócz pieniędzy w grę mogły wchodzić inne ustalenia.
Samo spłacenie długu nie oznacza jeszcze, że są pieniądze na kolejny sezon. Dofinansowanie z miasta pozwoli na przygotowanie do sezonu. Co dalej? Karnety podrożały i ciekawe czy będzie to miało wpływ na ich sprzedaż. 7 stycznia przedstawiony został sponsor tytularny – wcześniej wspomniana konkurencja. Czy będzie zatem pozew przeciwko Falubazowi? Taki teoretycznie powinien być ciąg dalszy, jeśli listopadowe ostrzeżenie nie było wyłącznie robieniem sztucznego zamieszania.
Cel na rok 2016 jest prosty: najpierw awans do play-offów, a potem walka o wszystko. Falubaz nie bardzo może sobie pozwolić na to, żeby przy tak wysokim budżecie, nawet jeśli jest to tylko budżet papierowy, po raz trzeci z rzędu nie osiągnąć sukcesu. Tym bardziej, że ten sukces oznacza teraz wymierny zysk – nagroda z centrali. I nie ma w tym oczywiście nic złego, że ktoś z takich czy innych powodów chce być najlepszy. Fajnie byłoby jednak, żeby metody zdobywania sukcesów i pieniędzy oraz podpisywanie kontraktów były bardziej przejrzyste. Bo tak naprawdę wszystkie kluby jadą na tym samym wózku.