Falubaz zrobił wszystko, żeby nie wygrać

Falubaz wrócił z dalekiej podróży. W ten sposób rozpoczynają się relacje z półfinału w Zielonej Górze. Trudno się z tym nie zgodzić, ale też gospodarze sami sobie zrobili pod górkę, bo jeżeli na własnym torze potrzebowali aż dziewięć wyścigów, żeby dopasować do swojej nawierzchni, to oznacza, że ktoś mocno przekombinował. Aż dziw bierze, że wciąż próbuje się robić tor przeciwko rywalom, a nie pod swoich zawodników. Kolejny raz potwierdziło się, że takie działanie jest zwykłą głupotą.

Nie wiem komu próbowali zrobić na złość organizatorzy przygotowując przyczepną nawierzchnię. Chyba sobie, bo przecież nie rywalom którzy na co dzień startują na tak przygotowanym torze. Jeśli do tego doliczymy całą masę błędów taktycznych oraz tych popełnionych na torze, to można dojść do wniosku, że gospodarze zrobili więcej niż wszystko, żeby tego meczu nie wygrać. Zaraz przedstawię listę moich wątpliwości.

  1. bieg IV: po co wstawiać Piotra Protasiewicza przeciw Łukaszowi Kaczmarkowi? Tutaj można było spokojnie wstawić kogoś słabszego, zostawiając sobie armatę na później.
  2. bieg VI: słabiutki Jonas Davidsson na Matej Zagara i Nielsa Kristiana Iversena – z góry przegrana sprawa. Zmiana za Adama Strzelca, czyli zawodnika, który wygrał swój pierwszy bieg. Nie rozumiem takiej decyzji.
  3. bieg VII: znów słaby Davidsson nie jest zmieniony, chociaż w poprzednim swoim biegu hamował nogą. Szwed spóźnił się na start i dzięki temu punkt zdobył Adrian Cyfer. To było niedopuszczalne. Co to w ogóle za pomysł, żeby przy nowych tłumikach wystawiać zawodnika bieg po biegu.
  4. bieg IX: Dudek za Davidssona. Kompletna niekonsekwencja, bo po co stawiać na zawodnika, jeśli potem robi się za niego zmianę. Duzers jedzie już po raz piąty!

Uważam, że za szybko Rafał Dobrucki pozbył się P. Dudka, jednocześnie nie próbując sprawdzić A. Strzelca. Nie mogę pojąć, jak można było pozwolić, żeby Davidsson podjeżdżał pod taśmę w spacerowym tempie, gdy zostawało mu kilka sekund do startu. Jeżeli do tego dodamy tor zrobiony pod gości, to dziw bierze, że Falubaz zdobył w tym meczu aż 45 punktów. Przecież widać było, że zielonogórzanie są zaskoczeni nawierzchnią. Nie wiem, kto podjął taką decyzję i po co Davidsson z Rune Holtą trenowali do południa skoro tor wyglądał prawdopodobnie zupełnie inaczej wyglądał. Już przed meczem gospodarze wiedzieli, że będzie syf, bo po prezentacji R. Dobrucki nie bardzo chciał rozmawiać z reporterem TVP i mówił, że dzień wcześniej były obfite opady deszczu. Nie wiem gdzie tak mocno padało, bo w Zielonej Górze były co prawda opady do godzin popołudniowych, ale w formie siąpienia, od czasu do czasu z nieco wzrastające. Dodać jednak trzeba, że po godz. 16 nastąpiła zmiana i od tego czasu żadnych opadów nie było. Tłumaczenie, że po 24 godzinach tor jest namoczony ze względu na aurę jest śmieszne i nie przystoi takiemu autorytetowi. Wstyd, po prostu wstyd.

Druga część zawodów pokazała, że Stal nie jest taka mocna, jeśli zawodnicy nagle czują, że nie mogą dopasować się do toru. Okazuje się, że doświadczeni zawodnicy nagle stają się bezbronni jak dzieci. Wynik oczywiście jest po ich myśli i stawia gorzowian w roli zdecydowanych faworytów przed rewanżem. Jeżeli żółto-niebiescy sami czegoś nie zepsują, to po prostu nie mogą tego dwumeczu przegrać, bo do swojego toru są doskonale przełożeni. Z jednym zastrzeżeniem – pod warunkiem, że nie pada.

Wrócę jeszcze do Andreasa Jonssona. Jeżeli zastosowano „zz”, to oznacza, że nie ma szans na jego występ w Gorzowie, czyli z jego zdrowiem nie jest tak dobrze, jak można było wnioskować ze wstępnych doniesień. Fakt, że po ponad 30 godzinach nadal nie wiadomo do końca o co chodzi, też daje trochę do myślenia. Zresztą gdyby wszystko było w porządku, to nie byłby transportowany prawie 100 km do szpitala. Tak na marginesie, to chyba jest lekko nierozsądne organizowanie tak ważnych zawodów jak turniej Grand Prix w rejonie, gdzie nie ma porządnego szpitala.

Nie trzeba być specjalnie wielkim znawcą, żeby domyśleć się, iż J. Davidsson chyba zakończył tegoroczne starty w Falubazie. Skoro są w obwodzie Łukasz Jankowski i Krzysztof Jabłoński, którzy na pewno nie pojadą słabiej, bo słabiej pojechać się po prostu nie da. Być może trzeba także podziękować polskiemu Norwegowi, bo robi tyle błędów na dystansie, że jego obecność jest raczej powodem do rwania włosów z głowy niż jakimkolwiek wzmocnieniem. W Gorzowie to gospodarze muszą wygrać, bo oni są faworytami i nie mogą sobie pozwolić, żeby jeden niedany mecz zaprzepaścił im bardzo udany sezon. A zielonogórzanie? Patrząc na postawę w rundzie zasadniczej i we wczorajszym półfinale mam wątpliwości czy zasługują na finał. Ale finału nie ma się za zasługi tylko za wygrane półfinały. I to jest szansa Falubazu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *