Hejt i presja, czyli żużel po polsku

Obejrzałem jedną z powtórek programu PGE Ekstraliga, którego ostatnia część była poświęcona Tomaszowi Jędrzejakowi. W trakcie rozmowy w studiu padło pytanie, które chyba wszyscy sobie zadajemy: dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie oczywiście nie usłyszeliśmy, ale dyskusja zeszła na temat hejtu, co samo w sobie sugeruje przyczynę lub jedną z przyczyn tej tragedii.

Przyznam, że nie lubię słowa „hejt”. Ono jest pewnie zupełnie inaczej odbierane w języku, z którego pochodzi niż u nas. Mam wrażenie, że ta obcość słowa powoduje, że my przechodzimy nad nim do porządku dziennego, nie zastanawiając się nad jego prawdziwym sensem oraz negatywnymi skutkami, jakie ze sobą niesie. Nie chodzi przecież o to, że ktoś kogoś krytykuje. Chodzi o wejście w najbardziej mroczne części ludzkiej duszy, o niczym nie zmąconą nienawiść do drugiego człowieka, o bezinteresowną zawiść, o dokopaniu komuś tylko po to, żeby mu dokopać. Skąd się to bierze? Człowiek poukładany emocjonalnie nigdy nie posunie się do takiego sposobu wyrażania swoich opinii czy poglądów. Czyli mamy taki zlepek frustracji, zazdrości, bezradności połączonych z bezkarnością. Najgorsze jednak w całej tej sytuacji jest to, że na takie postawy jest po prostu przyzwolenie, bo można przecież na tym nieźle zarobić. W końcu każda odsłona strony, to ileś wyświetlonych reklam, czyli bardzo wymierne zyski. Wystarczy tylko nieco przygotować grunt: coś pospekulować, coś dodać, coś przemilczeć, nieoficjalnie potwierdzić lub zdementować, napisać, że coś może się wydarzyć…

Wrócę do tematu. Kiedy pojawia się w rozmowie kwestia hejtu, to musi też pojawić się temat presji, bo akurat w polskim żużlu te dwie kwestie są występują obok siebie, aczkolwiek przyczyny mają zupełnie różne. Hejt jest kojarzony przede wszystkim z kibicami, czy raczej „kibicami”, czyli ze środowiskiem zewnętrznym. Bo wbrew temu co się niektórym wydaje kibice nie są w żużlu potrzebni. Zawodnicy najczęściej jeżdżą po prostu dla siebie, bo zwyczajnie lubią się ścigać, pociąga ich adrenalina, jest to ich sposób na życie – motywacje są pewnie różne. Mniejsza o to. Ludzie, którzy nie rozumieją sensu sportowej rywalizacji, dla których najważniejsze jest tylko i wyłącznie „dobro” ich „ukochanej” drużyny często nie mają też swoich poglądów, dlatego z pomocą przychodzą im „dziennikarze”. Wystarczy spojrzeć na czołowe portale zajmujące się żużlem. Coraz więcej jest tam różnego rodzaju założeń, domysłów, opinii pseudoekspertów, źródeł zbliżonych do klubów. Czyli spekulacje, przemilczenia, niedopowiedzenia, dementowanie nieistniejących kwestii. I oczywiście „forum” pod artykułami zwiększające liczbę odsłon strony. Jak działa na kibiców ligowych (bo tylko takich dotyczy opisywany problem) taka huśtawka nastrojów? Niestety, nie działa pozytywnie. Delikatnie rzecz ujmując.

Presja ma różne oblicza, bo przecież to nie tylko emocje, ale także oczekiwania. I nawet te w zamierzeniu pozytywne oczekiwania w ogromnej dawce wywołują negatywną presję. Pytania dziennikarzy typu „czy jesteście świadomi wagi tego meczu?”, „czy wiecie jakie są oczekiwania kibiców?” podkręcają negatywne emocje. Czy wiedzą? Tak, kurwa, wiedzą. Przecież codziennie im o tym przypominacie. Najnowszym przykładem jest czwartkowe co najmniej głupie, żeby nie powiedzieć kretyńskie, pytanie dziennikarza (naprawdę niezłego dziennikarza) Radia Zachód (rozgłośni publicznej) do Adama Skórnickiego
 – Falubaz jedzie o życie, a zapytam wprost: czy Pan też jedzie o życie? Czy jak Pan przegra to może być tak, że to będzie już ostatni Pana mecz?
– Adam Skórnicki: No jak przegram, to mam nadzieję, że nie będziemy z Tomkiem Jędrzejakiem flaszki robić.
 – Ostro bardzo.
– AS: Na takie pytanie trzeba się czasem spodziewać ostrych odpowiedzi.
 – Nie chcę Pana prowokować. Chciałem się zapytać, nie wiem, czy Pan jest optymistą? Natomiast czy Pan się liczy z tym, że może być ostatni Pana jako prowadzącego Falubaz?
– AS: Ja zdaję sobie sprawę z wielu rzeczy i dlatego często nie zadaję głupich pytań.
(Źródło: profil facebookowy Zachód Sport)
I ten fragment rozmowy pokazuje niestety, jak całkiem niezły dziennikarz zniża się do poziomu przeciętnego kibica-słuchacza, któremu trzeba wszystko pod nos podstawić (jak w telenoweli), bo tenże kibic-słuchacz być może sam nie jest w stanie się niczego domyśleć. A przecież zadaniem tegoż dziennikarza powinno być oczywiście pozyskanie informacji, ale trzymając jednak pewien poziom, który zmusi słuchacza do choćby lekkiego wytężenia swoich szarych komórek. Dziennikarz powinien podwyższać poziom społeczeństwa, a nie zniżać się do poziomu ludzi najbardziej prymitywnych. Ja nie potrafię w ogóle zrozumieć sensu tego pytania. Czego pan redaktor się spodziewał? Że Skóra nie wie, że Falubazowi grozi spadek? Poza tym używanie zwrotu „jazda o życie” w kontekście tragedii Tomasza Jędrzejaka jest co najmniej niestosowne, zwłaszcza że pytanie jest zadawane jednemu z jego bliskich kolegów.

Presja działa zarówno ze środowiska zewnętrznego, jak i wewnętrznego – czyli działaczy lub sponsorów. Ci sponsorzy, to zresztą niekiedy zewnętrzni ludzie, którzy kupili sobie wejście do środka. I tutaj mamy kolejny problem, czyli pieniądze. Dający pieniądze oczekują wyniku – rzecz w zasadzie naturalna. Wiadomo, że sponsorowanie jest swego rodzaju inwestycją, a nikt nie chce być kojarzony z czymś, co zakończyło się porażką. Problem polega na tym, że tam gdzie są pieniądze bardzo szybko znajdą się ludzie, którzy będą chcieli zarobić. Pojawia się więc w tym sporcie coraz więcej ekspertów, specjalistów, pośredników, działaczy, coraz więcej jest transmisji telewizyjnych. Właściwie w Polsce żużel jako sport zaginął już gdzieś w całej tej mieszaninie zmieniających się źródeł finansowania i polityczno-rozrywkowych celebrytów promujących się, dopóki jest to jeszcze możliwe.

Gdzie w tym wszystkim są sami zawodnicy? Tu tkwi niestety kwestia, która jest chyba najbardziej dołująca w tym wszystkim. Bo tak naprawdę czołówka światowa występująca kilkanaście lat temu w polskich ligach zarabiała takie pieniądze, że kluby nie były stanie ich wypłacić (pytanie o sens podpisywania takich kontraktów, gdy z góry wiadomo, że nie ma na nie pieniędzy, jest materiałem na całą pracę doktorską, a nie na jeden, dwa czy nawet trzy artykuły). Pewne pokolenie żużlowców zarobiło naprawdę kosmiczną kasę w Polsce. Dziś młodsze pokolenie zbiera po części skutki tamtych wydarzeń. Aktualnie jeśli chcesz się liczyć w tym sporcie (walczyć o tytuł mistrza świata) musisz wyciągać wielką kasę z polskiej ligi. Kto na tym cierpi? Oczywiście ta ogromna większość zawodników, którzy z różnych powodów nie mają szans na wejście do światowej czołówki. Coraz droższy sprzęt, coraz bardziej restrykcyjne przepisy w ekstralidze dotyczące kwestii finansowych oraz ubioru i zachowania żużlowca, także poza torem. Coraz bardziej restrykcyjne przepisy dotyczące wywiadów. Żużlowiec nie może powiedzieć właściwie nic, co będzie odebrane jako działanie na szkodę ligi lub klubu, ale jednocześnie nie może odmówić wywiadu „koncesjonowanej” podczas meczu. Dlaczego światowa czołówka nie ma z tym problemu? Bo oni są świadomi tego, że jeżdżąc w Polsce są po prostu w pracy. Pracy, która daje im pieniądze na walkę o tytuły mistrzowskie, a czasami daje po prostu pieniądze na sprzęt, na którym w Anglii, Szwecji, Danii, Niemczech czy jeszcze gdzieś indziej jeżdżą dla przyjemności. Zawodnicy zagraniczni po meczu wyjeżdżają z Polski, nie czytają portali, forów, gazet, nie słuchają radia czy telewizji o tematyce żużlowej. Podobnie pewnie zresztą robią Patryk Dudek czy Maciej Janowski. Gdyby mieli przejmować się tym co piszą o nich sfrustrowani fani, to już dawno daliby sobie spokój z żużlem. A co z polskimi żużlowcami, którzy zostają na miejscu? Tu niestety jest dużo gorzej, bo nie ma za bardzo gdzie uciec. I jeśli któryś nie potrafi mieć w dupie tego co sądzą o nim „kibice”, to jest to sytuacja, której im nie zazdroszczę. Trochę się tutaj rozpisałem, ale generalnie chodzi mi o to, że nie ma solidarności wśród samych żużlowców (czołówka skazuje całą resztę na dostosowanie się do zaistniałej sytuacji) i to jest jeden z najbardziej dołujących wniosków.

Tak na koniec. Zobaczmy, że Tomasz Jędrzejak (1979), Rafał Kurmański (1982), Łukasz Romanek (1983), to właściwie jedno pokolenie z czasów, gdy młodzi chłopacy jeszcze garnęli się do szkółek żużlowych. Każdy z nich pochodził z innego środowiska (nie chodzi tylko o miasto), ale akurat ci trzej rycerze czarnego sportu byli dość skryci, żużel był dla nich (prawie) całym życiem. Nie wiem czy tak było, ale wydaje mi się, że nagle w ten ich świat wszedł z brudnymi buciorami ktoś, kto odebrał im całą radość z uprawiania tego sportu, zabrał całą intymność tego własnego zakątka na ziemi. W jednej z audycji po śmierci Kurmanka ktoś (nie pamiętam kto) mówił, że Rafał zupełnie inaczej zachowywał się, gdy wyjeżdżał do Szwecji lub Anglii. Gdy wracał do Polski i widział tablicę z napisem „Zielona Góra” wszystkiego mu się odechciewało. I wydaje mi się, że tu nie chodzi tylko o to co dziś nazywa się hejtem, ale o całokształt ludzi, których żużel jako taki nie interesował, za to włazili bez pukania do jego świata dla własnych celów.

Po śmierci Tomasza Jędrzejaka pojawiły się opinie psychologów, że samobójstw w tym sporcie może być więcej. Czy to jest naukowa opinia? „Może” oznacza, że coś się wydarzy albo się nie wydarzy. Te opinie wg mnie są o tyle nietrafione, że dotyczą one wyłącznie tego co dzieje w Polsce z polskimi zawodnikami. Bo to nie jest problem dyscypliny jako takiej. Problem żużla polega bardziej na tym, że uprawianie go jest tak drogie, że w południowej Europie nie ma już nawet tylu zawodników, żeby zorganizować turniej w szesnastoosobowej obsadzie. W Czechach całe szkolenie musiało ruszyć właściwie od podstaw i coś tam zaczyna się powolutku dziać. To są problemy żużla, jako dyscypliny. Problemem żużla, o czym coraz głośniej mówi się w Anglii czy Szwecji jest polska ekstraliga. I to jest niestety prawda…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *