Łatwiej być gwiazdą niż liderem

Bardzo ciekawa zrobiła się tegoroczna ekstraliga, jeśli chodzi o układ tabeli. Czwarty Falubaz ma tylko dwa punkty starty do lidera, a jednocześnie dwa punkty przewago nad szóstą ekipą. Na dodatek przed zielonogórzanami jest aż pięć spotkań wyjazdowych. Wiem, że dwie porażki przy czterech zwycięstwach nie są jeszcze jakimś wielkim powodem do niepokoju, ale jednak słaby lub przeciętny styl praktycznie wszystkich tegorocznych meczów nie jest powodem do dumy.

Nie ukrywam, że lepiej ogląda mi się ekstraligowy Falubaz w telewizji, bo nie odpowiada mi atmosfera na trybunach. Byłem raz, na meczu z KS Toruń, i nie ciągnie mnie tam z powrotem. Mam sentyment do tego klubu, bo przecież na stadion przy ul. Wrocławskiej przychodzę od prawie czterdziestu lat. Staram się mieć w miarę obiektywne spojrzenie na żużlową rzeczywistość, pozbawione naciąganego zachwytu na miejscową drużyną. Chociaż zauważam, że szukanie drugiego dna tego co tu się dzieje, jest już u mnie właściwie normą. Nawet ostatnio mam cichą nadzieję, że coś się nie uda, bo to przyspieszy odpływ tego towarzystwa wzajemnej adoracji oraz sektora dopingującego do piłki nożnej, co wydaja się być już nieuchronne. Dlaczego na to czekam? Bo wtedy znów na żużlu będzie piknik. Akurat to, w której klasie rozgrywkowej startuje Falubaz nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, a speedway tu tak czy inaczej przetrwa, bo na jego upadek zwyczajnie nie może sobie pozwolić miasto, a raczej miejscowi politycy.

Przejdę do stricte sportowych podsumowań ostatnich wydarzeń. Gołym okiem widać jak dyspozycja lub niedyspozycja pojedynczych zawodników potrafi wzmocnić lub osłabić drużynę. Przykładów w tym roku mamy kilka, bo z jednej strony są to Dawid Lampart, Maksym Drabik czy Daniel Jeleniewski, a z drugiej Krzysztof Kasprzak oraz Krystian Pieszczek. Od razu rzuca się w oczy, że pierwsza grupa to ci, którzy raczej mieli uzupełniać składy, druga – zawodnicy, od których wymaga się już dużo lub nawet bardzo dużo. O ile ci teoretycznie słabszym pomóc mogą menadżerowie, motywując pozytywnie, ustawiając w parze z odpowiednimi partnerami lub, jak to się dzieje w Rzeszowie, nawet zrobić prowadzącym parę, co w początkowej fazie meczu umożliwia jazdę ze z reguły lepszych wewnętrznych pól. Jeśli jednak nie idzie któremuś z teoretycznych liderów lub zawodników mających ważne zadanie w drużynie, to pomóc mu jest strasznie trudno, bo wszystko siedzi gdzieś w głowie i tak naprawdę klub może przede wszystkim przestać przeszkadzać. Tak wiem, akurat ci zawodnicy żądają sporych pieniędzy i można, a nawet trzeba, wymagać od nich wyniku na poziomie aspiracji finansowych. I tu robi się zamknięte koło, które ktoś powinien przerwać. Tylko kto? Czy zawodnik zrezygnuje z pieniędzy? Pożartować możemy sobie kiedy indziej.

Krzysztof Kasprzak miał w tym roku walczyć o tytuł mistrza świata – zrobić jeden krok, oczywiście przy założeniu, że startuje z poziomu wicemistrza świata. Tymczasem najwyraźniej zima nie została odpowiednio przepracowana (chodzi mi o mentalne podejście do sezonu) i teraz ciężko jest się pozbierać. Mamy trochę powtórkę z Tomasza Golloba po zdobyciu tytułu mistrza świata, zwłaszcza że teraz także nastąpiła zmiana tłumików, która najwyraźniej została przespana. I co? Okazuje się, że KK wziął sobie na głowę wyłącznie zawody, w których jest od niego wymagany wynik. W ekstralidze wymaga klub i kibice (w końcu pieniądze za przygotowanie do sezonu wziął), a w cyklu SGP presję wywiera sam na sobie. W Szwecji po zerze w czterech biegach pewnie długo nie pojedzie, a same treningi nie wystarczą, bo każdy trening jest tylko duszeniem się we własnym sosie. Pamiętam, że jeszcze dwadzieścia lat temu mówiono, że ci najlepsi nie potrzebują treningów, bo startują po kilka razy w tygodniu i to w różnych częściach Europy. Dziś, gdy sprzęt decyduje o tym czy zawodnik potrafi choćby nawiązać walkę, każdy błąd na tym polu jest bardzo szybko wykorzystywany przez rywali. A chwila nieuwagi powoduje spadek na koniec stawki i samotną podróż za oddalającymi się przeciwnikami. Niestety, zawodnicy sami zrzucili odpowiedzialność za swój wynik na tunerów i nagle okazuje się, że w momencie, gdy ich tuner ma gorszy okres są bezbronni jak dzieci. Wiem, łatwo jest krytykować, a trudniej spróbować dać jakieś sensowne rozwiązanie. Akurat w tym przypadku myślę, że Krzysztof nie jest jeszcze gotowy na startowanie wyłącznie w zawodach „o coś”, w których porażka jest niewybaczalna. Koniec ubiegłego sezonu pokazał, że odnoszenie się do najbliższego otoczenia, od którego też przecież jest zależny, pozostawiało wiele do życzenia. Powiem wprost – z mojego punktu widzenia, czyli z trybun, gościowi odbiło i poczuł się większym niż jest w rzeczywistości. Niestety, jeden czy dwa udane sezony to jeszcze nie jest powód do gwiazdorzenia. K. Kasprzak wyniki na arenie międzynarodowej zaczął osiągać po wielu latach ciężkiej pracy – jazdy w kilku ligach, między innymi w Anglii. Myślę, że powinien wrócić do tego, co pozwalało mu na osiągnięcie tego poziomu. Według mnie brakuje mu rywalizacji o nic, brakuje mu radości z uprawiania tego niebezpiecznego sportu.

Krystian Pieszczek jest zupełnie innym przypadkiem, bo z racji poziomu swojej macierzystej drużyny dość szybko stał się jej gwiazdą i chyba także liderem (choć bardziej punktowym niż mentalnym). Nie dziwię się, że po kłopotach finansowych i zdegradowaniu Wybrzeża do II ligi chciał jeździć na najwyższym poziomie, chociaż od razu twierdziłem, że Falubaz nie jest dla niego dobrym miejscem. Nie wiem czy „Krycha” zastanowił się, że:

  1. w klubie panuje wielka presja na wynik (spowodowana często czynnikami pozasportowymi), a pozycja lidera juniorów jest jedną z tych, na których ta presja jest największa,
  2. jest zwyczajnym najemnikiem, a nie chłopakiem stąd, więc poprzeczka dla niego będzie zawieszana wyżej,
  3. tu nie będzie już nikim więcej niż tylko jednym z wielu,
  4. nawet przy dobrej jeździe szansa na więcej niż trzy starty będzie stosunkowo mała,
  5. nie ma sentymentów – chcesz zarabiać, to zapi…laj.

Nie wiem na ile wysoko Krystian cenił swoje umiejętności, ale w jednym z przedsezonowych wywiadów powiedział, że klub przyjął jego warunki (bez targowania się), co już chyba powinno spowodować zaświecenie się jakiejś kontrolki w głowie. Sam zawodnik jest też znany z tego, że nie należy do zbyt wylewnych ludzi, a w przypadku niepowodzenia zamyka się w sobie, co też niestety obecnie ma miejsce. Pojawiły się informacji w Radiu Zielona Góra, że nie chce rozmawiać z dziennikarzami, a jest to przecież jeden z jego obowiązków, bo to odbija się na wizerunku klubu. Wiemy, że media potrafią wpływać na opinię publiczną. Zawsze można różne sytuacje bardzo różnie przedstawiać i zależy to w dużej mierze od widzimisię pana redaktora. Ostatnio Krystian jedzie coraz gorzej, co być może jest jakimś efektem tego, że Stanisława Chomskiego nie ma już w jego obozie. Jeśli tak rzeczywiście jest, to oznaczałoby, że chłopak jest bardziej zagubiony niż można było przypuszczać.

Na koniec jeszcze kilka zdań odnośnie nowego szkoleniowca Stali Gorzów. Jeśli p. Stanisław dotrze do Krzysztofa Kasprzaka (wydaje się, że do Mateja Zagara już dotarł), to będzie najlepszym tegorocznym trenerem, niezależnie od miejsca zajętego przez jego ekipę w tabeli. Swoją drogą dziwne jest, że tyle czasu zajęło sąsiadom z północy odstawienie od składu Tomasza Gapińskiego i danie szansy Piotrowi Świderskiemu. Jeden mecz, to jeszcze żaden wyznacznik, ale sam fakt, że zawodnik szuka startów jest już powodem, dla którego tę szansę otrzymać powinien.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *