W sobotę byłem świadkiem rewelacyjnych zawodów w Bydgoszczy. Półfinał Drużynowego Pucharu Świata stał na fantastycznym poziomie sportowym, a sprawa awansu do finału była nierozstrzygnięta aż do mety ostatniego wyścigu. Ten turniej powinien zamknąć usta tym wszystkim, którzy uważają, że nowe tłumiki zabijają żużel, że nie ma mijanek, a co za tym idzie także emocji. Wystarczy stworzyć zawodnikom warunki do ścigania, a odwdzięczą się ambitną jazdą. Przynajmniej większość z nich.
Będący wielkim faworytem całego cyklu Polacy tym razem pojechali słabiej i wydaje mi się, że głównym powodem takiego występu nie były kontuzje Jarosława Hampela i Janusza Kołodzieja. Oczywiście, z nimi bylibyśmy mocniejsi, ale przecież kogoś musieliby zastąpić i wcale nie jestem przekonany, że tym „wybrańcem” byłby Grzegorz Walasek. Przecież ten skład na papierze też powinien dać spokojny awans, skoro Duńczycy zrezygnowali ze wszystkich czterech uczestników Grand Prix, Rosjanie mieli tylko dwóch dobrych żużlowców, a Amerykanie byli właściwie jedynie ciekawostką w tej obsadzie. Co było główną przyczyną? Według mnie bardzo słaba atmosfera w naszym obozie, co było widać chociażby po reakcjach Marka Cieślaka. Powiem szczerze, że nie widziałem go jeszcze tak reagującego w trakcie zawodów i tak na dobrą sprawę nie wiem czy miał jakikolwiek wpływ na postawę swoich podopiecznych, nie mówiąc już o motywacji. Na palcach jednej ręki można policzyć wyścigi, w których Polacy podejmowali walkę po wyjściu z pierwszego łuku. Właśnie takiej pozytywnej agresywności zabrakło. Pod tym względem pozostałe ekipy były zdecydowanie lepsze.
Rosjanie są przykładem, że czasem trzeba się cofnąć, aby móc pójść naprzód. Przecież Polacy w żadnym momencie nie tracili do liderów więcej niż pięć punktów, a tymczasem zwycięzcy zawodów skorzystali z „Jokera”, dzięki czemu Emil Sajfutdinow zdobył sześć zamiast trzech „oczek” i ten moment pozwolił na powrót do rywalizacji o awans. Kiedy patrzy się na dorobek punktowy, to aż trudno uwierzyć, że przy tak przeciętnej postawie Grigorija Łaguty udało im się wygrać. Zresztą Grisza mógł zapewnić triumf już wcześniej, ale popełnił błąd na prowadzeniu i stracił dwa miejsca. Tajemnica sukcesu będzie lepiej widoczna, gdy przyjrzymy się postawie poszczególnych elementów tej układanki. Chociaż poza Emilem indywidualny dorobek punktowy nie jest oszałamiający, to jednak walka o każdy najmniejszy punkcik, a szczególnie ambicja Romana Poważnego, będącego kapitanem tego teamu, dały siłę do wygrania. Tego zabrakło u naszych reprezentantów.
Bardzo podobali mi się młodzi Duńczycy. Każdy z nich wygrał przynajmniej bieg i wydawało się, że właśnie oni rozstrzygną całe zawody na swoją korzyść. Tymczasem ich lider w najważniejszym momencie kompletnie się nie sprawdził zawalając dwa biegi w decydującej fazie turnieju. Coś mi się jednak widzi, że Dania w barażu będzie dużo trudniejszym rywalem dla Polaków niż byliby Rosjanie, bo ci młodzi żużlowcy dużo lepiej znają szwedzkie obiekty. Nie ukrywam, że awans drużyny z kraju Hamleta byłby przyjemną niespodzianką. Wiem, że odbyłoby się to kosztem naszej reprezentacji, ale w przypadku Polaków być może potrzeba jakiegoś wstrząsu, a takim niewątpliwie byłby brak awansu. Widać gołym okiem, że postawienie na młodych może dać pozytywne efekty, ale wymaga sporej odwagi.
Jeszcze parę słów o Amerykanach, bo przecież to głównie dla Billy’ego Hamilla chciałem pojechać na ten półfinał. O nim postaram się napisać oddzielny artykuł. Teraz tylko krótko – cieszę się, że znów widziałem „Bullet’a” na torze. Billy jest wielki. Ogólnie reprezentacja USA zaprezentowała się bardzo dobrze. Przecież poza Gregiem Hancockiem pozostali zawodnicy praktycznie nie mają kontaktów z europejskimi torami kontynentalnymi, a mimo to niejednokrotnie nawiązywali wyrównaną walkę z rywalami. Gdyby mieli troszkę więcej objeżdżenia i nieco lepiej dopasowany sprzęt, mogliby się nawet włączyć do walki o baraż. Mam nadzieję, że za rok także wystawią podobną drużynę i spróbują po raz kolejny powalczyć.
Na koniec jeszcze tylko dwa zdania o publiczności. Jeśli dopinguje się zawodnikom tylko wtedy, gdy wygrywają, to trudno się dziwić, że atmosfera w drużynie, choć i tak średnia, może być już tylko gorsza. Wiem, że Grześ Walasek zawalił turniej, ale to nie jest powód, żeby wyzywać go w sposób wulgarny i prostacki. Postaram się rozwinąć niedługo ten temat w kontekście kryzysu w polskim żużlu.