Wanda Kraków – ROW Rybnik

Od meczu minęło już dobre półtora tygodnia, ale wcześniej nie miałem czasu ani sił, żeby wrzucić tych kilka zdjęć i napisać parę słów. Sama wizyta na nowohuckim stadionie wyszła w sumie dość spontanicznie, bo rodzinnie zrobiliśmy sobie objazdówkę po południowo-wschodniej Polsce i akurat w niedzielę byliśmy w Krakowie.

Tak naprawdę, to do przyjazdu skłoniło mnie… opóźnienie rozpoczęcia tego meczu, bo wcześniej byliśmy oczywiście na starówce, a swoją bazę wypadową mieliśmy na Bielanach, skąd na obiekt Wandy jest dobre 2o kilometrów. Jadąc na to spotkanie wiedziałem, że nie będę miał możliwości zobaczenia kilku początkowych wyścigów, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. W momencie, gdy kupowałem bilet kończył się właśnie czwarty bieg, więc w czasie równania toru mogłem zrobić kilka zdjęć ogólnych stadionu.

Termin oraz planowana godzina rozpoczęcia meczu mogła zostać uznana za swego rodzaju prowokację, bo przecież o tej porze rozpoczynał się finał Mundialu. I miało to pewnie spory wpływ na frekwencję, aczkolwiek organizatorzy najwyraźniej wyszli z założenia, że kto ma kupić bilet, to i tak go kupi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że na trybunach większość stanowią… kibice gości, którzy stacjonowali na pierwszym łuku. Motywacją dla nich było oczywiście to, że zwycięstwo w Krakowie gwarantowało ich drużynie awans do pierwszoligowych play-offów oraz stosunkowo niewielka odległość pomiędzy Rybnikiem oraz Grodem Kraka, bo to przecież raptem jakieś 150 km, czyli właściwie rzut kamieniem.

W momencie, gdy przyjechałem na stadion goście wygrywali już dziesięcioma punktami (7:17), więc kwestia zwycięstwa była już właściwie rozwiązana. Skończyło się na pogromie różnicą aż trzydziestu sześciu punktów, a paradoks polega na tym, że to był… całkiem fajny żużel. Ci, którzy pojawili się na trybunach mogli zobaczyć sporo ciekawych mijanek, które wynikały przede wszystkim ze zmotywowania rybnickich zawodników. Krakowianie mieli w swoich szeregach tylko dwóch reprezentantów próbujących nawiązać walkę, dzięki czemu coś się działo na torze. Bardzo fajnie zaprezentował się Siergiej Łogaczow. Wydaje mi się, że do młodego Rosjanina chyba dotarło, że rywali nie trzeba eliminować za wszelką cenę i w przyszłym roku może ustawić się po niego całkiem długa kolejka chętnych.

Przyjechałem na stadion tylko dlatego, że lubię oglądać żużel. Nie byłem w żaden sposób zaangażowany emocjonalnie w ten mecz, ale mogłem poobserwować zachowanie kibiców jednej i drugiej strony. Jeśli chodzi o rybniczan, to nie da się ukryć, że parcie na awans do ekstraligi jest przeogromne. Nie wiem jaka dokładnie jest aktualna sytuacja organizacyjna, ale coś mi się widzi, że jeśli tego awansu nie będzie, to w przyszłym roku pewnie dużo trudniej będzie uzyskać po raz kolejny tak ogromną dotację z miasta. W parkingu obecny był oczywiście prezes Mrozek – oczywiście w swoich ciemnych okularach. Wynik od początku był pod kontrolą rybniczan, więc i parkingu było dość spokojnie, ale mimo wszystko dla mnie ta „struktura” klubu jest mocno groteskowa. I szczerze mówiąc, szkoda mi trochę zielono-czarnych kibiców, którym wydaje się, że po ewentualnym awansie ich ukochany klub będzie coś znaczył w ekstralidze.

Na drugim biegunie byli kibice gospodarzy, cieszący z każdej próby walki. Wiem, że to mocno dołująca opinia, ale jeśli mam być szczery, to naprawdę nie wiem po co ten krakowski klub jest utrzymywany przy życiu. Skoro w mieście mającym ponad 750 tys. mieszkańców ciężko jest uzbierać tysiąc osób chcących oglądać żużel, skoro klub nie szkoli swoich juniorów, skoro swoją obecnością w I lidze tak naprawdę jest kulą u nogi pozostałych uczestników tych rozgrywek, to po co taki sztuczny twór w ogóle istnieje? Może to nie jest jakieś specjalnie reprezentatywne, ale właściciel lokalu, w którym mieszkaliśmy nie miał w ogóle pojęcia, że w Krakowie jest klub żużlowy, a gdy usłyszał, że pojechałem na zawody myślał, że jestem w… Tarnowie.

W sumie spędziłem na stadionie Wandy dość przyjemnie czas, bo zawody były całkiem przyzwoite. Moje wnioski nie są jednak jakoś specjalnie optymistyczne. Obawiam się, że żużel w Krakowie nie ma specjalnie racji bytu, bo poza grupą pasjonatów mało kogo to interesuje. Nie ma szkolenia, a Wanda korzysta tak naprawdę z pracy szkółki Janusza Kołodzieja, który zresztą był obecny w parkingu jako… pomocnik Ernesta Kozy. Czy coś więcej się z tego urodzi? Nie wiem. Niestety, na chwilę obecną pierwsza liga przerasta krakowski klub. Nie da się po prostu walczyć zawodnikami, którzy są niechciani nigdzie indziej. Głupio to brzmi, ale tak to na chwilę obecną wygląda. Przynajmniej wg moich obserwacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *