Dzikie karty na sezon 2018 zostały przyznane. Status stałych uczestników przyszłorocznego cyklu otrzymali Greg Hancock, Nicki Pedersen, Chris Holder oraz Martin Vaculik. Większości nominacji można było się spodziewać, choć przyznam uczciwie, że nie są to kandydatury, które jakoś szczególnie odmienią cykl Speedway Grand Prix. Znając pełną stawkę mającą walczyć o mistrzostwo świata w przyszłym roku można podsumować to co działo się w zakończonym właśnie sezonie.
Tegoroczny cykl SGP do pewnego momentu był bardzo wyrównany. Niestety z rywalizacji w najważniejszym momencie wykruszył się Maciej Janowski, który wskutek obniżki formy spadł na czwarte miejsce, kończąc sezon mając zaledwie jeden punkt więcej od Bartosza Zmarzlika. Zaledwie, bo lider Stali Gorzów jeszcze po ośmiu turniejach nie był pewien utrzymania w czołowej ósemce. Ostatecznie Jason Doyle wygrał z całkiem sporą (w kontekście całego sezonu) przewagą nad drugim Patrykiem Dudkiem i trzeba dodać, że po raz pierwszy Australijczyk dojechał do końca sezon w cyklu SGP. „Duzers” nabywał doświadczenia i jadąc bardzo rozsądnie został najlepszym debiutantem w historii. Wielkie gratulacje dla Patryka za wszystkie emocje jakich dostarczył kibicom. Ze swoim stylem jazdy i podejściem do speedwaya bardzo pasuje do tego bardzo wymagającego cyklu.
Szkoda, że bardzo poważnej kontuzji doznał Fredrik Lindgren. Na pewno mistrzostwa straciły na jego nieobecności zarówno pod względem atrakcyjności poszczególnych zawodów, jak i emocji stricte statystycznych. Szwed opuścił dwa ostatnie turnieje, a mimo wszystko dość spokojnie utrzymał się w czołowej ósemce. I to jest chyba największy problem SGP, że mamy właściwie czterech zawodników jadących o coś, a reszta, pomimo udanych niektórych turniejów, stanowi już tylko bardzo przeciętny środek lub wręcz niezbyt wartościowe uzupełnienie stawki. Niestety, dużo ciekawsza była rywalizacja o miejsce w ósemce niż walka o medale.
W trakcie sezonu bardzo pogubił się Bartosz Zmarzlik. I chyba w jego przypadku mieliśmy swego rodzaju powtórzenie sytuacji Krzysztofa Kasprzaka, który po zdobyciu wicemistrzostwa tak bardzo spinał się na poprawienie swojej pozycji, że wypadł ze stawki SGP. Bartek po ubiegłorocznym brązowym medalu też najwyraźniej nie wytrzymał presji własnej i medialnej, znajdując się przez długi czas pod kreską. Po wreszcie udanych turniejach nr 6 (Cardiff – 16 punktów z defektem na trzecim miejscu w finale) i nr 7 (Mallila – zwycięstwo 15 punktów) nastąpił spadek w Gorzowie, gdzie bardzo szczęśliwie wszedł do półfinałów, oraz całkowita katastrofa w Teterow. Ostatecznie dobre trzy ostatnie imprezy pozwoliły mu utrzymać się wśród uczestników przyszłorocznej rywalizacji. Widać jednak, że ma problem ze skuteczną jazdą na torach tradycyjnych (nawet w Gorzowie), gdy warunki są inne od spodziewanych. Wydaje mi się, że zbyt rzadko jeździ w turniejach towarzyskich poza Polską, gdzie można spotkać się z różnymi warunkami torowymi. W tym roku bodajże raz pojechał – w Teterow. I to paradoksalnie zgubiło go miesiąc później, bo podczas turnieju SGP warunki tam były dalekie od normalnych.
Ciekaw jestem jak z presją wicemistrza poradzi sobie w przyszłym roku Patryk Dudek. Mam nadzieję, że nie zmieni swojego podejścia do żużla i nadal nie będzie przejmować się komentarzami części „swoich” kibiców z Zielonej Góry, dla których liga jest ważniejsza niż jakaś walka o tytuł mistrza świata. Temat nie jest wesoły i nie da się ukryć, że na tym wszystkim ucierpiała także atmosfera w samym Falubazie. Taki paradoks, że ci którym ta strasznie zależy na klubie robią wszystko, żeby obrzydzić jazdę w Zielonej Górze. Ale to temat na inny artykuł.
Jeden akapit poświęcę jeszcze Piotrowi Pawlickiemu. Wychowanek Unii Leszno ma niewątpliwie wielki talent i wszelkie predyspozycje ku temu, żeby walczyć o najwyższe cele, ale musi chyba mentalnie dorosnąć. Wydaje mi się, że przede wszystkim przegrał sam ze sobą i to wyłącznie ze swojej winy. Zbyt często próbuje wywalczyć punkty w sposób mało sportowy, czyli próbując wymusić na arbitrze wykluczenie rywala. Zbyt często, to w tym przypadku przynajmniej jeden taki przypadek, bo takich praktyk powinien się zwyczajnie oduczyć. Nie rozumiem takiej postawy. Jest jednym z najczęściej przewracających się zawodników, a tym samym naraża się na kontuzje.
Bardzo przeciętny sezon miał Tai Woffinden. Zakończył co prawda swoje występy srebrnym medalem, ale trudno powiedzieć, że jakoś specjalnie często wychodził poza przeciętność. Wiem, że pewnie jestem nudny z tym tematem, ale według mnie odbiła mu się trochę czkawką rezygnacja z lig angielskiej. Miał po prostu zbyt mało jazdy, co w połączeniu z problemami jego tunera dało mu zaledwie siedem razy awans do półfinałów, z czego tylko trzykrotnie dostawał się do wielkiego finału. Właściwie te dane najlepiej podsumowują przeciętność całego cyklu, skoro z takimi wynikami można zdobyć brązowy medal, a przed ostatnim turniejem mieć nawet szansę na srebro.
Jeśli chodzi o wspomniane na wstępie dzikie karty, to chyba wszyscy spodziewali się nominacji dla Grega Hancocka (za całokształt), dla Martina Vaculika (żeby zwiększyć różnorodność narodowościową) oraz dwóch Duńczyków. Ostatecznie rodak Hamleta będzie tylko jeden. Wydaje mi się, że Nicki Pedersen otrzymuje ostatnią szansę, co oznacza ni mniej ni więcej, że ma wprowadzić trochę swojego kolorytu do czasami trochę nudnawego cyklu. A wiadomo jak wygląda koloryt w wykonaniu Nickiego 🙂 Czwartą dziką kartę wykupił sobie Monster, bo tak trzeba podsumować szansę dla Chrisa Holdera, który niestety miał bardzo słaby sezon i nie wniósł niestety zupełnie nic do rywalizacji. Największym przegranym jest według mnie Niels Kristian Iversen i nie wróżę mu na przyszłość nic wielkiego, jeśli nie wróci do ligi angielskiej. A jeśli zostaną utrzymane w ekstralidze ograniczenia startów do trzech lig zagranicznych, to niestety tam nie wróci. I będzie musiał zastanowić się czy ważniejsze są pieniądze w Polsce czy rozwój sportowy i radość z jazdy. Jak widać same pieniądze ani rozwoju, ani radości nie gwarantują. Z drugiej strony bez pieniędzy trudno o sprzęt dający szansę na rywalizację w mistrzostwach świata. Wybór zaiste jest trudny.
Ciekaw jestem jak w przyszłorocznej stawce odnajdzie się Craig Cook, nie mający przecież zbyt wielkiego doświadczenia w występach na torach poza Wielką Brytanią, nie mającym żadnego doświadczenia z polskiej ligi. W tym roku wystąpił co prawda w Cardiff, gdzie zdobył dwa punktu, pokonując swojego rodaka Josha Batesa i… Piotra Pawlickiego. Życzę mu powodzenia, bo to swojego rodzaju ciekawostka kompletnie spoza tego świata, który znają polscy kibice.