Od momentu ogłoszenia kalendarza rozgrywek przez FIM Europe, była to jedna z tych imprez, które najbardziej w bieżącym sezonie chciałem zobaczyć. Powód? To jest taki swego rodzaju przegląd tego wszystkiego, co dzieje się w szkoleniu w europejskim żużlu.
To stwierdzenie o przeglądzie szkolenia wcale nie jest na wyrost, bo poza Polską, Danią, Szwecją i Wielką Brytanią pozostałe kraje przysłały (albo miały przysłać) wszystkich swoich zawodników w tej kategorii wiekowej, czyli żużlowców do lat 19. Które federacje nie były reprezentowane? Nie było Słowenii, Chorwacji i Austrii. Z drugiej strony ogromna praca jest robiona np. we Francji i na Łotwie. W Pardubicach było dwóch Finów, Włoch, Norweg, Węgier, Holender, Rumun, Ukrainiec, Rosjanin. I to jest bardzo ważne, bo dyscyplina żyje wtedy, gdy są wciąż młodzi ludzie, którzy chcą ją uprawiać. Proszę mi wierzyć, że wielu z tych kompletnie nieznanych u nas zawodników potrafi naprawdę fajnie jeździć i walczyć. A warto podkreślić, że pardubicki tor dla bardzo wielu z nich jest zdecydowanie najdłuższym i najszerszym owalem, na jakim mieli okazję występować. Przecież te okrążenia mające w sumie prawie 1600 metrów, to na Wyspach Brytyjskich lub w Skandynawii jest równoważne ponad pięciu okrążeniom tamtejszych torów. A mimo to wielu z nich potrafiło na pełnej prędkości wchodzi płynnie w łuki i starać się atakować.
Co ciekawe, Polacy na tle rywali wcale jakoś bardzo nie błyszczeli. Byli po prostu takimi samymi uczestnikami tych zawodów, choć pieniądze przeznaczane na żużel w naszym kraju są nijak nieporównywalne z tymi, które przeznaczane są na speedway gdziekolwiek indziej. Można oczywiście powiedzieć, że nie było w Pardubicach np. Dominika Kubery. I co z tego? Polska otrzymała cztery miejsca i każdy z tych czterech naszych reprezentantów został wytypowany przez PZM, co jest równoznaczne z tym, że każdy z nich ma wg polskich działaczy szanse na wygranie tych rozgrywek.
Pierwszy półfinał miał niestety niepełną obsadę, ponieważ federacja ukraińska zgłosiła do zawodów Dmytro Mostowika, który… ma 20 lat. Tak naprawdę to nie wiem komu bardziej „gratulować”: Ukraińcom czy europejskiej federacji, która takie zgłoszenie przyjęła. Ze stawki wypadli także Niemiec Lukas Fienhage (odczuwa skutki wcześniejszego upadku) oraz Rosjanin Paweł Łaguta, więc przy zaledwie dwojgu rezerwowych nie dało się zapełnić trzech miejsc. Szkoda, że obu nieobecnych zabrakło, bo byliby to żużlowcy mający realne szanse na powalczenie o awans do finału. Niestety, zastępujący ich Niemka Sindy Weber oraz stawiający pierwsze kroki na żużlowych torach Słowak Michal Danko wraz z nominowanym przez czeską federację Frantiskiem Klierem jedynie stanowili swego rodzaju żużlowy folklor.
Spośród tych mniej znanych u nas żużlowców świetnie i bojowo prezentowali się Duńczyk Jonas Saifert-Salk oraz Brytyjczyk Tom Brennan. Bardzo pewnie awans wywalczyli Jan Kvech, czyli nadzieja naszych południowych sąsiadów na sukcesy w przyszłości, oraz Włoch Mattia Lenarduzzi, który rozpoczął zawody od defektu na pewnym prowadzeniu (był wtedy zupełnie nieosiągalny dla późniejszego zwycięzcy Szymona Szlauderbacha), ale nie zraził się tym pechem i dość spokojnie uzbierał w całym turnieju dziewięć punktów.
Na koniec mieliśmy jeszcze bieg dodatkowy o drugie miejsce pomiędzy J. Saifertem-Salkiem oraz Artiomsem Trofimowsem. Łotysz wygrał start, ale Duńczyk pokazał wielką ochotę do walki i najpierw odrobił dystans dzielący go od Łotysza, a potem świetnym i odważnym atakiem na przeciwległej prostej trzeciego okrążenia wyprzedził rywala.
Po zakończeniu pierwszego półfinału organizatorzy mieli 45 minut na przygotowanie toru na drugie dwadzieścia wyścigów. Tym razem na starcie stanęła pełna szesnastka. Obaj startujący Polacy wywalczyli awans, ale na pewno nie należeli do czołówki tych zawodów. Po torze najszybciej śmigał bardzo waleczny Marko Lewiszyn. Ukrainiec wygrał wszystkie swoje wyścigi, walcząc także skutecznie na dystansie. W VII wyścigu jechał jednak dopiero trzeci, ale Brytyjczyk Kyle Bickley, chyba nieprzyzwyczajony do prędkości jakie osiągane są na tym torze, najwyraźniej pogubił się przy wejściu w drugi łuk i zanotował uślizg przed jadącym za nim Marko Lewiszynem. Ten jednak wykazał się ogromnym opanowaniem i zdołał bezpiecznie położyć motor, dzięki czemu nikomu nic się nie stało. W powtórce Ukrainiec bardzo ładną akcją ograł na dystansie Duńczyka Madsa Hansena.
Zdecydowanie najładniejszą akcją popisał się Łotysz Oleg Michajłows, który w VI wyścigu po przegranym starcie nabrał prędkości w pierwszym łuku, a następnie na prostej wjechał pomiędzy Szweda Alexanra Woentina oraz naszego Emila Peronia.
Miejscowym kibicom sporo radości w drugim półfinale sprawił Petr Chlupáč. Miałem okazję widzieć tego chłopaka w ubiegłym roku podczas ostatniego finału IM Czech w Brezolupach, gdzie co prawda zajął odległe miejsce, ale w jednym z wyścigów popisał się bardzo ładnym atakiem, choć wtedy jeździł jeszcze na Jawie. Bardzo ładnie zaprezentował się także Słowak David Pacalaj – siostrzeniec Martina Vaculika.
Szkoda było mi Norwega Trulsa Kamhauga. Ten zawodnik potrafi naprawdę szybko puścić sprzęgło, ale potrzebuje jeszcze na pewno dużo jazdy. Niestety, w swoim drugim starcie zanotował defekt na drugim miejscu, co przeszkodziło mu w walce o awans do finału. Potencjał ma jednak całkiem spory, a i odwagi mu nie brakuje. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze kiedyś okazję zobaczyć go na torze żużlowym.
W ostatniej serii doszło do dwóch groźnie wyglądających zdarzeń. Najpierw atakującemu z drugiej pozycji Madsowi Hansenowi niebezpiecznie na jakiejś dziurze podniosło koło przy wyjściu z drugiego łuku i Duńczyk z uniesionym w górze przednim kołem uderzył w dmuchaną bandę. Na szczęście sam zawodnik wykazał się sporym doświadczeniem i w całej tej sytuacji nie odniósł żadnych obrażeń. Dwa wyścigi później niemalże w tym samym miejscu Francuz Gaetan Stella uderzył w tylne koło prowadzącego Fina Niklasa Sayrio i bardzo niebezpiecznie upadł. Na szczęście po interwencji sztabu medycznego wsiadł do karetki o własnych siłach. Fin upadł kilkanaście metrów dalej, ale zrobił to w sposób dość kontrolowany.
Tak jak napisałem na wstępie, to były zawody dla pasjonatów speedwaya. Czyli właśnie dla mnie. Niemalże sześć godzin spędzonych na stadionie minęło dość szybko, choć pod koniec byłem już trochę zmęczony i drogą i słońcem i pewnie także kilkoma piwami 🙂 Szkoda, że organizatorzy sprzedawali akurat Radegasta, a nie jakieś lepsze piwo, ale trudno. Potem jeszcze mały pięciokilometrowy spacer na nocleg i można było trochę odpocząć przez czekającą mnie podróżą na kolejne zawody.
To był taki prawdziwy żużel. Zawodnicy wracali do parkingu brudni od szprycy, było całkiem sporo walki i jeszcze więcej pasji. A przecież to pasja w speedwayu jest najważniejsza. Cieszy mnie to, że coś zaczyna się ruszać w czeskim żużlu, że szkolenie na silnikach 125 i 250 cm³ zaczyna przynosić jakieś efekty. Jan Kvech i Petr Chlupáč są jeszcze bardzo młodzi, ale to są już zawodnicy, z którymi można wiązać pewne nadzieje, których można powoli pokazywać na torach także poza Czechami i wstydu na pewno nie będzie.
Jak się nazywa to piwo, które leją w Libercu? 🙂 Zawsze zapominam. Lepsze od Radegasta?
W Libercu warzą Konrada. To pewnie kwestia gustu, ale wg mnie liberecki Konrad z nalewaka jest o niebo lepszy 🙂