Jeżeli po dzisiejszej niedzieli ktoś jeszcze będzie uważał, że stare tłumiki są bezpieczniejsze, to takie zdanie uznam za oparte na stereotypach, bez potwierdzenia w rzeczywistości. Sześciu żużlowców odwiezionych do szpitala świadczy raczej o czymś zgoła przeciwnym. Może czas dołączyć do reszty świata i skończyć z tą idiotyczną walką o widzimisię jednego człowieka.
Zacząłem od tego tematu, a nie od meczu w Gorzowie, bo jednak w odróżnieniu od kompromitacji na stadionie im. Edwarda Jancarza, tu jest realny problem. Przemysław Pawlicki, Martin Malek, Rafał Dobrucki, Kamil Pulczyński, Maksim Bogdanow, Tadeusz Kostro, do tego zwieziony karetką do parkingu, lecz niezdolny do dalszej jazdy Karol Baran oraz prawdopodobnie kolejna afera z celowym szykowaniem wilczych dołów, tym razem w Gdańsku. Źle się dzieje i pokazuje to, że polski speedway wcale nie jest centrum tej dyscypliny, a raczej straszliwie rozbudowanym marginesem blokującym jej rozwój.
Jeśli chodzi o pojedynek w Gorzowie, to przykro było oglądać jak Stal wysoko wygrała z Falubazem, chociaż celniejszym stwierdzeniem byłby wniosek, że to zielonogórzanie polegli. Tak naprawdę żółto-niebiescy nie pokazali nic nadzwyczajnego. Po prostu byli dobrze dopasowani do toru, do którego nasi zawodnicy nijak nie potrafili się dostosować. Dlatego według mnie ojcem zwycięstwa nie jest ani Tomasz Gollob, ani tym bardziej Artur Mroczka, ale Czesław Czernicki. Drugi wysoko wygrany mecz z całkiem solidnym rywalem nie jest przypadkiem i wygląda na to, że CzeCze znalazł jakiś cudowny sposób na tę nawierzchnię. Czy można na tej podstawie wyciągać jakieś wnioski? Nie, bo w końcu przeciwnicy rozszyfrują ten sekret, a wtedy (pewnie będzie to miało miejsce w rundzie play-off) znów słychać będzie nad Wartą głośny płacz.
Powiedzmy sobie szczerze, że rewelacyjny tego dnia Artur Mroczka nie stał się nagle wielką gwiazdą. Jechać potrafi i tego mu nie ujmuję, ale te zaskakująco łatwe zwycięstwa z liderami Falubazu są raczej wyskokiem niż normą. Po pierwsze mógł bez ograniczeń trenować na tym strzeżonym niczym twierdza obiekcie, a po drugie sprzętowo został mocno wspomożony przez Tomasza Golloba, co też jest raczej działaniem jednorazowym na potrzeby zielonogórsko-gorzowskiej rywalizacji. Dwa ostatnie jego starty pokazały, to co pokazały. Nie chcę w ten sposób dyskredytować sukcesu Stali, bo była dziś drużyną o dwie klasy lepszą. Chodzi mi tylko o zwrócenie uwagi, że obrana strategia może się okazać mocno tymczasowa.
Zielonogórska ekipa była strasznie słaba. Żaden z naszych zawodników nie potrafił wybrać optymalnej ścieżki. Te 15 wyścigów, to najwidoczniej zbyt mało, aby żużlowcy, którym kibicuję potrafili dostosować się do nawierzchni. Początek przecież nie był wcale zły.
Według mnie i wbrew temu co mówili komentatorzy decydującym momentem wcale nie był upadek i kontuzja Rafała Dobruckiego, ale sytuacja z wyścigu IV, kiedy to Adam Strzelec wywinął taki piruet, jakiego nie powstydziłby się niejeden łyżwiarz figurowy. Dobrze, że nic mu się nie stało, ale pamiętać trzeba, że w momencie upadku prowadziliśmy 4:2 – Protas przed Gollobem, Strzelec przed Zmarzlikiem, czyli kolejność mocno demotywująca dla gospodarzy. Gdyby to zostało dowiezione, to zrobiłoby się ciepło w boksach Stali. Tymczasem w powtórce było 5:1 dla gorzowian, potem konsekwencją tych zdarzeń była taśma PePe i kolejny kuriozalny upadek Strzelca (w tym samym miejscu) wiozącego ważny punkcik, którego strata była psychologicznie bardzo dołująca. Nie chcę obwiniać Adasia o przegranie meczu, ale faktem jest, że uczestniczył akurat w momentach, które dość mocno odbiły się na morale całego zespołu i ma pewnie straszliwego doła po swoim występie. Najlepiej byłoby, gdyby udało mu się szybko przełamać. Wiadomo, że chłopak dopiero się uczy i takie rzeczy się zdarzają. Trudno, głowa do góry i jedziemy dalej.
Wracając do upadku Rafała, to niestety był on konsekwencją stylu jego jazdy, czyli często irracjonalnego pchania się na „dużą”, a w szczególności pod samą bandę. Teraz najważniejsze jest jego zdrowie, bo wiadomo jak wielkie miał w przeszłości problemy z kręgosłupem (słyszałem kiedyś wersję, że Unia Leszno nie przedłużyła z nim kontraktu, bo nikt nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za naprawdę poważną kontuzję). Patrząc jednak na to co robił na torze od kilkunastu miesięcy, dochodzę do smutnego wniosku, że w końcu musiało dojść do takiego przykrego zdarzenia. Już ubiegły rok zakończył podobnym wypadkiem w Lesznie, podczas turnieju pożegnalnego Leigh Adamsa. Nie może tak doświadczony zawodnik popełniać tak kardynalnych błędów i nie chodzi nawet o to, że wykorzystywane są one nawet przez młodszych o 20 lat młodzieżowców. Przypomina mi się sytuacja sprzed dwóch tygodni z Wrocławia, gdy wystarczyło jechać przy krawężniku żeby zdobywać punkty, a niestety Rafał z uporem godnym lepszej sprawy pchał się na zewnętrzną, otrzymując oczywiście solidną szprycę od… Patryka Kociemby, mającego spore problemy z płynną jazdą. Życzę Rafałowi powrotu do zdrowia.
Właśnie przeczytałem, że kontuzja jest bardzo, bardzo poważna. Z tego co mówił Marek Cieślak, żużlowiec miał na szczęście czucie w nogach i rękach, więc jest ogromna szansa na powrót do pełnej sprawności. Myślę jednak, że żaden lekarz nie podejmie ryzyka i nie pozwoli już Rafałowi ponownie ścigać się na torze. W takich okolicznościach to, co napisałem wyżej nie ma żadnego znaczenia. Trzymaj się chłopie! Wierzę, że wszystko skończy się pozytywnie.
Leszno – Wrocław
Unia wygrała. I co z tego, skoro na trybunach pustki, a na dodatek gospodarze aż ośmiokrotnie przyjeżdżali na ostatnim miejscu. Cieszą punkty i chyba tylko one. Mam wrażenie, że to nie jest zbijanie KSM-u, że po prostu „Byki” mają kryzys. Zresztą po co komu niska biegopunktówka, jeśli nie będzie dla kogo jeździć, bo tak naprawdę zawodnicy raczej nikogo nie zachęcili do przyjścia na kolejne zawody. Spodziewałem się, że ciężko będzie leszczynianom powtórzyć ubiegłoroczną formę, jednak to co dzieje się z Januszem Kołodziejem musi niepokoić. Wiadomo, że „Kołdi” ma indywidualne ambicje związane ze startami w cyklu SGP, co z kolei uniemożliwiłoby pozostanie jego bądź Jarka Hampela w tej drużynie. Nie podejrzewam jednak Janka o takie wyrachowanie. A Sparta? Myślę, że oni nawet nie liczyli na zwycięstwo. Po prostu odjechali mecz najlepiej jak umieli. I tyle.
Tutaj dodaję poprawkę. Posiłkowałem się danymi ze sportowych faktów na temat frekwencji, tymczasem okazało się, że choć liczba kibiców nie była oszałamiająca, to jednak zdecydowanie przewyższała tę oficjalnie podaną.
Częstochowa – Rzeszów
„Lwy” musiały en pojedynek wygrać i wygrały. Nie spodziewałem się tak trudnej przeprawy. Chociaż dużo słabiej wśród rywali zaprezentowali się Brytyjczycy, jednak z drugiej strony zaskakująco dobrze radzili sobie Maciej Kuciapa i Rafał Okoniewski. Pisałem, że oni nie mają prawa zdobywać punktów, a tymczasem przywieźli ich aż piętnaście. Jeśli doliczy się sześć „oczek” rzeszowskich juniorów, to aż dziw bierze, że goście ten mecz przegrali. Nadal więc częstochowianie walczą o szóstkę. Rzeszowianie już w tej grupie w zasadzie są.
Tarnów – Toruń
Jest jednak w Tarnowie zapotrzebowanie na speedway. Po tylu porażkach na stadion przyszło 7 tys. ludzi, co jest całkiem przyzwoitym wynikiem, jeśli weźmie się pod uwagę dotychczasowe „osiągnięcia”, a przede wszystkim styl porażek. Tym razem podobno była walka, ale w najważniejszym momencie, czyli w XIV wyścigu para Lindgren – Madsen przegrała podwójnie i było po zawodach. Fredi niby pojechał przyzwoicie, bo zdobył 9 punktów. Cóż z tego, jeśli w czterech startach nie pokonał żadnego z rywali, bo albo ci przywozili go na 1:5, albo byli wykluczani. Madsen z kolei potrafił dwukrotnie wraz z Krzysztofem Kasprzakiem wygrywać podwójnie z silnymi rywalami, ale w dwóch ostatnich startach dwa razy był ostatni. Straszną obniżkę formy ma Martin Vaculik. Słowak w ubiegłym roku był rewelacją rozgrywek, a teraz? Nie wiem czy czeka na przyznanie obywatelstwa czy ma jakieś problemy organizacyjne. Jeśli trener M. Wardzała będzie konsekwentny, to powinien teraz właśnie jego odsunąć od składu. Jakoś w to nie wierzę. Unibax z kolei idzie jak sprytny walec. Niby się męczy, ale z drugiej strony mając pięciu solidnych seniorów i jednego dobrego juniora goście potrafili wygrać indywidualnie aż 10 biegów. Po słabszym wyścigu natychmiast jest kontra. Takie wygrywanie niewielką ilością punktów jest optymalnym rozwiązaniem, bo daje wysokie miejsce w tabeli przy stosunkowo małych kosztach. Torunianie mają naprawdę ciekawą ekipę.
Na koniec jeszcze raz życzę Rafałowi powrotu do zdrowia.