Droga powrotna z Lendavy przez wschodnią Bawarię nie była na pewno najkrótszą opcją, ale nie zawsze trzeba kierować się logiką, gdy w grę wchodzą argumenty towarzyskie i pasja, chęć spotkania się z ludźmi i zobaczenie kolejnego toru.
Landshut jest czwartym torem klasycznym wspomnianej wschodniej Bawarii, który miałem możliwość zobaczyć (wcześniej odwiedziłem Neustadt/Donau, Olching oraz Abensberg), a jeszcze jest tutaj przecież owal w Pocking. Do tego mamy tu całe zagłębie torów długich (jadąc do Landshut mijałem zjazd do Dingolfing) oraz trawiastych (8 lipca odbędą się zawody w Nandlstadt), a zamiast dawnego owalu w Pfaffenhofen an der Ilm mamy halę lodową, w której zimą organizowana jest gala lodowa. Warto podkreślić także,, że w tym rejonie mieszka sporo Polaków, którzy regularnie odwiedzają obiekt, na których zawodnicy ścigają się w lewo.
Kilka lat temu drużyna z Landshut rozpoczęła starty w polskich rozgrywkach. Najpierw z przytupem Niemcy wygrali rozgrywki II ligi i awansowali do wyższej I ligi. Następnie utrzymali się w tej klasie rozgrywkowej, będą kilka razy języczkiem u wagi i urywając punkty teoretycznym faworytom. W tym roku Niemcy (nie tylko Diabły z Landshut) bardzo słabo zaczęli sezon, trochę tak jakby byli zaskoczeni, że tak szybko zakończyła się zima. Czy to kwestia kiepskiej organizacji, wielu kontuzji odniesionych jeszcze w ubiegłym sezonie, a może zupełnie inny powód? Nie wiem. Ważne, że po tym nieudanym początku Diabły podniosły się na tyle, że aktualnie zajmują miejsce w górnej połówce tabeli, stanowiąc dużo bardziej poukładaną drużynę niż większość polskich rywali w I ligi.
Tor w Landshut z wysokości domowego fotela wygląda na dość łatwy, płaski, twardy owal, na którym niezbyt wiele się dzieje. Będąc na miejscy okazuje się jednak, że owal ani nie jest wcale taki regularny, ani nie jest całkiem płaski. Jeśli chodzi o twardość, to rzeczywiście był bardzo twardy, ale takie są wymogi ligi, a poza tym trafiłem na bardzo gorący dzień, gdy pomimo pracy polewaczki niemiłosiernie kurzyło się z toru. Oglądając zawody stwierdziłem, że jest to całkiem ciekawy tor, gdzie deszcz może zrobić świetną robotę i przygotować nawierzchnię do ścigania.
Charakterystycznymi elementami tutejszego stadionu są trybuny zadaszone fotowoltaiką, co jest ciekawym pomysłem i świetnym wykorzystaniem kameralności obiektu. Warto dodać także, że formalnie znajduje się on w miejscowości Ellermühle i sąsiaduje z tutejszym lotniskiem, z którego dość często startowały awionetki i inne latające obiekty. Ta jest taki tutejszy folklor. Z innych kwestii dodam jeszcze, że w przeciwieństwie do Lendavy, tutaj można napić się lokalnego piwa z browaru Pöllinger, znajdującego się nieco ponad 2o km od stadionu. Piwo sprzedawane jest w plastikowych kubkach z logo klubu, logo browaru, żużlowcem i hasztagiem #DevilsFamily.
Jeśli chodzi o sam mecz, to przede wszystkim było to spotkanie dwóch zespołów, z których tylko jeden chciał wygrać. I nie jest to wcale zbyt ostra ocena tzw. drużyny Orła, bo jeśli goście zdobywają 40 punktów z osłabionymi gospodarzami, a do tego ponad ¼ punktów przywozi młodzieżowiec Mateusz Dul (średni 1,389, licząc z tym udanym występem), to ciężko szukać tutaj jakichś pozytywów. Ja ogólnie nie mam dobrego zdania o zespole z Łodzi. Uważam go za sztuczny twór, nie wnoszący właściwie niczego konstruktywnego do polskiego żużla.
Znów okazało się, że nasze przepisy karzą drużynę poszkodowaną. W drugim biegu doszło do wypadku, w którym ucierpiał jeden z liderów gospodarzy, aktualny indywidualny mistrz Niemiec, a do tego wciąż junior Norick Blödorn. Winnym całego zdarzenie sędzia uznał zawodnika gości Aleksandra Grygolca, a efekt był taki, że w trzech biegach Niemcy nie mogli wystawić zawodnika. Norick został umieszczony na noszach i w karetce opuścił tor, ale okazało się, że ostatecznie ambulans nie opuścił obiektu, a po jakimś czasie sam zawodnik już w cywilnym ubraniu z zabandażowanym łokciem chodził po parkingu. Po wypadku Noricka kibice zaczęli bać się o wygraną swojej drużyny. Tymczasem nie dość, że Diabły spokojnie wygrały, to jeszcze otarły się o bonus – zabrakło dwóch dodatkowych oczek. Gdyby nie wypadek z 2. biegu, goście mogliby mieć spory problem ze zdobyciem 35 oczek.
Po zawodach można było wejść do parkingu, zrobić spacer po torze, zobaczyć z bliska specyfikę w sumie nie takiej łatwej geometrii tego toru. Łuki nie są specjalnie ostre, ale za to żużlowcy dość długo jadą ślizgiem kontrolowanym. Prędkości osiągane tutaj są całkiem spore, więc trzeba się trochę pogimnastykować, żeby utrzymać krawężnik i nie dać się rywalowi szans na wykorzystanie ściętych wyjść z obu łuków.
Podsumowując, przyjazd tutaj był ciekawym doświadczeniem i możliwością spotkania znajomych twarzy i porozmawianie. W końcu żużel jest takim sportem, który bardzo dobrze smakuje w dobrym towarzystwie 🙂