Na nowym tłumiku tez sie da jechać po przyczepnym torze

To się kibice w Lesznie naczekali ma mecz. Rozpoczęcie z trzygodzinnym opóźnieniem pewnie dało się we znaki szczególnie kibicom przyjezdnym , bo, znając leszczyńskie realia, miejscowi pewnie poszli na ten czas do domu. Gospodarze byli bardzo zdeterminowani, ale też trafili  na sędziego, który nie ugiął się przed Tomaszem Gollobem.

Jest więc już praktycznie przesądzone, że te dwie drużyny  spotkają się w pierwszej rundzie play-off. Śledząc napływające informacje z Leszna miałem cichą nadzieję, że może „Byki” odrobią straty z pierwszego spotkania. Nie udało się, ale i tak rozmiary są całkiem spore jak na poziom obu ekip. W Gorzowie zabrakło tym razem zdobyczy liderów i to jest główna przyczyna, bo przecież trzeba być głęboko wierzącym lub naiwnym, żeby liczyć na Artura Mroczkę czy juniorów, choć ta trójka w sumie przywiozła ważne trzy „oczka”. PUK od jakiegoś czasu mocno obniżył loty w stosunku do początku sezonu i znów potwierdził tą tendencję. Zaskoczył mnie za to Matej Zagar, bo nie spodziewałem się, że na takim torze, po podróży, zapunktuje. Z kolei dwaj liderzy pojechali bardzo przeciętnie. Raptem dwa wygrane biegi indywidualnie i porażki z Adamem Skórnickim czy Tobiaszem Musielakiem chwały im nie przynoszą. Trochę teraz poironizuję. Nie rozumiem postępowania trenera Stali Czesława Czernickiego. Skoro po trzynastu wyścigach wynik był już przesądzony, a Stal pewna bonusa, to dlaczego nie wypuścił w jednym z biegów nominowanych juniora? To spora niekonsekwencja. Być może właśnie w tej gonitwie Bartek Zmarzlik nabrałby doświadczenia. Tak wnioskuję na podstawie meczu Stali w Zielonej Górze. Jeśli teraz nie zastosowano podobnego manewru taktycznego, to fani Falubazu mogą się czuć zlekceważeni przez mistrza świata.

Leszczynianie pojechali przede wszystkim lepiej jako drużyna. W zasadzie poza Edwardem Kennettem nie było tu słabych punktów. Po raz kolejny Brytyjczyk fatalnie wystąpił, a mimo to nie został zmieniony. Coś mi tu śmierdzi jakimiś zapisami kontraktowymi, dającymi mu pewne przywileje. Przecież skoro Kamil Adamczewski ma pięć punktów w trzech biegach i na rozkładzie M. Zagara, a Kennett w dwóch biegach przywiózł jeden punkcik, przegrywając nawet z A. Mroczką, to postępowanie trenera gospodarzy jest dla mnie co najmniej dziwne. Kibiców Unii niepokoić może na pewno postawa Janusza Kołodzieja. Co prawda zdobył 9 punktów, ale do niedawna „Smoczyk” był jedynym obiektem, na którym praktycznie nie przegrywał. A tymczasem już drugi raz pod rząd nie mija mety przed liderami rywali. Tym razem ciężar zdobywania punktów obok niezawodnego Jarosława Hampela, wziął na swoje barki Troy Batchelor, ale patrząc szerzej na cały sezon, to Australijczyk  nie prezentuje wybitnie ustabilizowanej formy.

Nie wiem jak ułoży się rywalizacja w play-offach, ale jeśli obie ekipy podejdą na serio do tego starcia (nie tak jak Toruń i Wrocław w ubiegłym roku), to Stal w Lesznie może naprawdę popłynąć. Wiadomo, ze Tomasz Gollob i Nicki Pedersen pewnie pojadą lepiej, ale od pozostałych trudno oczekiwać większych zdobyczy, a przecież pamiętać trzeba, że wśród „Byków” zabrakło dwóch seniorów, na pewno lepszych na tym torze od E. Kennetta.

W Zielonej Górze było tak, jak się tego spodziewałem Jedyną bronią wrocławian były starty. Na dystansie o wyprzedzanie pokusili się chyba tylko Piotr Protasiewicz i Andreas Jonsson. Szarże PePe były na najwyższym poziomie i widać, że czuje się na motocyklu bardzo pewnie. Swoje przywoził Greg Hancock, a punkty z pierwszego toru dokładali Patry Dudek i Jonas Davidsson. Poza tym polem startowym ostatnia dwójka w zasadzie nie istniała i tu mamy lekki problem. W ich przypadku brakuje chyba trochę pewności. Jonas właściwie nawet nie próbował gonić rywali. Jechał cały czas w ten sam sposób i tylko ewidentny błąd jadącego przed nim zawodnika mógłby mu pomóc. Aż dziw bierze, że… pobił rekord toru. Podobnie było z Duzersem, choć on trzymał się trochę bliżej rywali. Ogólnie można powiedzieć, że mecz się odbył, tor był ciężki, ale bardzo szybki, mamy trzy punkty i cóż więcej? Chyba tylko tyle. Może jeszcze to, że kibiców było zdecydowanie mniej, nie pojawiły się żadne wulgaryzmy z pierwszego łuku, a sędzia puścił dwa ewidentne lotne starty Patryka Dudka (oba oczywiście z pierwszego toru), jednocześnie przerywając wyścigi, gdy taka sztuka udała się gościom.

Sporą niespodzianką dla wielu kibiców, także dla mnie, był sześcioosobowy skład wrocławian. Ciekawe co się stało z Patrykiem Malitowskim. Był w parkingu, ale nie mógł jechać, bo… No właśnie, nie wiem dlaczego i jakoś nikt tego nie wytłumaczył, poza dość ogólnym stwierdzeniem o zawiłościach regulaminowych. Wiem, że junior Sparty miał ostatnio upadek. Może źle się czuł, albo nie było zgody lekarza? Takie spekulacje. Dziwi mnie tylko ta zmowa milczenia, jakby za tym kryła się wielka tajemnica.

W sumie wszystko poszło zgodnie z planem. Mam nadzieję, że podobnie będzie w środę z PGE Marmą Rzeszów. Być może zadebiutuje już Grześ Zengota.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *