Jak wielu kibiców obserwuję ostatnie wydarzenia wokół żużla w Poznaniu. Chociaż wobec wypowiedzenia umowy na użytkowanie obiektu przez jego zarządcę, można mówić raczej o klubie ze stolicy Wielkopolski niż o speedway’u w tym mieście.
PSŻ w zasadzie sięgnął dna pod względem organizacyjnym, sportowym oraz finansowym. Nie znam dokładnie stosunków jakie panują pomiędzy TS Olimpia, a PSŻ-em, ale faktem jest, że klub żużlowy nie uregulował drugiej raty za wynajem obiektu. To wiąże się oczywiście z problemami finansowymi, a brak pieniędzy odbija się bardzo mocno także na sferze sportowej. Na dzień dzisiejszy nie wiem czy poznaniacy są w stanie wystawić skład spełniający wymogi regulaminowe. Ostatni ich mecz w Daugavpils zakończył się wszak walkowerem, bo na Łotwę nie dotarł Norbert Magosi. Głównym atutem Węgra jest jego KSM wynoszący 6,25, bo sportowo nie gwarantuje one jakichś specjalnych wyników. Do tej pory zdobył w lidze 27 punktów i dwa bonusy w pięciu meczach, co nie jest bynajmniej powodem do dumy. Jakież zdziwienie wywołała więc wypowiedź o zaległościach finansowych wobec niego. Jak powiedział wiceprezes klubu, zadłużenie wobec Magosiego nie przekracza 20 tys. zł. No tak, ale przecież są inni zawodnicy zdobywający dużo więcej punktów. Jak wyglądają wypłaty w ich przypadku? Już wcześniej za starty podziękowali Peter Ljung i Frank Facher, a ostatnio nie wystąpił także Krzysztof Słaboń.
Zastanawiam się po co ciągnąć coś, co nie ma racji bytu. Są na pewno w Poznaniu kibice żużla, ale najwidoczniej jest ich za mało, żeby utrzymać tam speedway. Mało kibiców, to mało sponsorów, co w sumie daje mało pieniędzy. Miasto nie jest zainteresowane promowaniem się poprzez tę dyscyplinę, bo ma inne możliwości. Nie pomaga nawet w kontaktach z TS Olimpia, czyli mówiąc wprost, zlewa to czy PSŻ będzie czy nie. Ostatnia próba wypożyczenia stadionu w Pile też zakończyła się niepowodzeniem, bo zgody nie wyraziła tamtejsza policja.
A przecież nie tak dawno PSŻ odniósł wielki (jak na swoje możliwości) sukces, zdobywając brąz MPPK. Radość nie trwała długo, bo w ciągu bodajże półtora tygodnia poznaniacy przegrali dwa mecze z Orłem Łódź i szczególnie porażka u siebie była upokarzająca. Na chwilę obecną los PSŻ-u jest raczej przesądzony.
Kiedy popatrzymy na inne wielkie polskie miasta, to widać, że albo nie ma tam klubu żużlowego, albo jest na co najwyżej przeciętnym poziomie. Stosunkowo najlepiej wygląda sytuacja w Wrocławiu i Gdańsku, jednak od kilku lat trybuny na Stadionie Olimpijskim świecą pustkami, a Wybrzeże występując w ekstralidze z reguły jest… głównym kandydatem do spadku. W Łodzi awans do pierwszej ligi omal nie zakończył się rozwiązaniem klubu, a żużel jest tak naprawdę fanaberią jednego człowieka. W Krakowie, jeśli drużyna przystępuje do rozgrywek, sukcesem jest dojechanie do końca sezonu. Z kolei w Warszawie mamy klub… na papierze. Żadne z tych miast nie jest jakoś specjalnie zainteresowane promowaniem się poprzez speedway, bo mają dużo innych tańszych, a jednocześnie skuteczniejszych sposobów na poinformowanie o swoim istnieniu.
Dlaczego więc w kilku miastach średniej wielkości wydaje się kolosalne środki finansowe na promowanie poprzez żużel. Kto ma być odbiorcą tych działań promocyjnych? Mieszkańcy największych aglomeracji, gdzie żużel jest praktycznie nie istnieje? Dlaczego wydawane są grube miliony na stadiony będące obiektami stricte żużlowymi, podczas gdy zagranicą najczęstszymi trybunami są obsiane trawą wały ziemne? Czy te wielkie hasła mówiące o promocji nie są czasem kampanią wyborczą prowadzoną za publiczne pieniądze?
Żużel jest dyscypliną bardzo drogą i według mnie im szybciej zakończy się wyciąganie miejskich pieniędzy tym lepiej dla tego sportu. Skoro żużlowcy u nas zarabiają dużo więcej niż w innych krajach, a stawki często windują prezesi ustawiający się w kolejce do magistratu, to oznacza, że tak naprawdę finansowanie z miejskiej kasy mocno rozregulowuje rynek. Co więcej, im wyższa jest dotacja, tym większe są potem oczekiwania, a z czasem wręcz żądania, bo podpisywane są coraz wyższe kontrakty z zawodnikami. Kto na tym cierpi? Oczywiście ci najsłabsi, których najzwyczajniej nie stać na drogich żużlowców, jednocześnie skazując ich jeszcze na skonstruowanie składu spełniającego idiotyczny przepis o KSM.
Jest więc w Polsce sytuacja, gdy z jednej strony mamy taki PSŻ, który stoi na skraju przepaści, Krosno, którego nie stać na zorganizowanie Mistrzostw Europy Juniorów, Rawicz z frekwencją kilkuset widzów na meczu, a z drugiej – Gorzów wydający kilkadziesiąt milionów na przebudowę stadionu i organizację światowych imprez czy Zieloną Górę płacącą kilkanaście milionów za zbudowanie wątpliwej jakościowo trybuny, stanowiącej tak na oko mniej niż ¼ całego obiektu. Żeby było śmieszniej, kibice na tych zbudowanych za spore pieniądze miejscach oglądają zawody na stojąco. Nie można powiedzieć, że np. w Opolu czy Krośnie nie ma zapotrzebowania na speedway. Jest i widać było to dokładnie, gdy na półfinałach Indywidualnych Mistrzostw Polski trybuny pękały w szwach, bo tamtejsi kibice w końcu mogli zobaczyć najlepszych polskich zawodników. Na lidze ilość fanów jest mniejsza, co wynika w dużej mierze ze składów tworzonych z armii zaciężnej wątpliwej jakości i braku wychowanków.
Jest to ciekawe, że speedway nie odnajduje się w największych miastach. Może to kwestia tego, że w przypadku piłki nożnej, koszykówki czy siatkówki możliwe są występy w rozgrywkach europejskich, a żużel jest jednak pozbawiony takiej możliwości. Nie wiem czy coś udowodniłem moim tekstem, ale jednak mam wrażenie, że zarówno w polskich jak i europejskich warunkach żużel jest wciąż sportem prowincjonalnym i tak naprawdę w tym właśnie tkwi jego urok. Próby rozpropagowania go wśród tzw. gwiazd dają rezultat bardzo krótkotrwały, bo speedway jest jak heavy metal – albo się go akceptuje od razu albo wcale.