Wracam do tego co dzieje się wokół żużla w Zielonej Górze. Na dzień dzisiejszy nie potrafię powiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, ale mając w pamięci ostatnie dwa lata obawiam się, że podejmowane przez zarząd działania mogą mieć na celu zupełnie coś innego niż oficjalnie podawane wersje, czyli drugie dno rządzi.
Dlaczego mam takie wnioski? Bo od czasu zdobycia mistrzostwa w 2009 roku coś złego dzieje się w tym klubie. Moich poglądów nie potwierdzają wyniki, bo przecież jazda w finale i zdobyte medale sugerują, że Falubaz jest wzorowo prowadzonym klubem. I tutaj małe wyjaśnienie – ja chciałbym się zająć tylko i wyłącznie żużlem i wpływem podjętych działań na jakość zielonogórskiego speedway’a. Nie należę do żadnej magii, cokolwiek ona oznacza. Jestem zwykłym kibicem, który chce mieć możliwość oglądania żużla i dopingowania swojej drużyny, mając jednocześnie szacunek dla rywali (jeśli zabraknie przeciwników, to cała zabawa straci sens). Pod tym względem narzekać nie mogę – oglądam najlepszych zawodników na świecie, zielonogórski klub święci triumfy, więc o co mi chodzi? Tak, tylko pamiętać trzeba o ogromnych pieniądzach pompowanych w drużynę, o cenach biletów, o specyfice klubowego budżetu opartego w dużej mierze nie na sponsorach, ale na wpływach od kibiców i miejskich dotacjach.
Na pewno działanie w żużlu jest trudnym zadaniem, bo jest to dyscyplina bardzo droga, a jednocześnie ograniczona do zaledwie kilkunastu ośrodków w kraju, z których ledwie cztery czy pięć liczy się w walce o najwyższe laury. Właściwie osiągnięcie szczytu DMP oznacza, że wyżej już pójść nie można, bo… wyżej już nic nie ma. Rozumiem, iż w tych okolicznościach zdobycie mistrzostwa w pewien sposób może powodować utratę motywacji do działania lub szukanie innej motywacji. Mam wrażenie, że tak właśnie dzieje się w zielonogórskim przypadku. Od grudnia 2009 roku widzę, że sam speedway staje się powoli jedynie narzędziem do rozkręcenia innych przedsięwzięć. Drugie dno polega właśnie na tym, że starania o zdobywanie medali DMP, wymagające na pewno dużo pracy, marketingowo są przekuwane na wizerunek klubu i działających w nim ludzi. Niby procedura prawidłowa. Tak, tylko pamiętać trzeba, że kibice coraz bardziej utożsamiają się z barwami klubowymi, jednocześnie mając coraz mniejsze pojęcie o samym żużlu. Według mnie jest to działanie obliczone na wiele lat, a mające na celu przeniesienie tychże fanów do zupełnie innej sportowej działki – wygląda na to, że piłki nożnej. Nie mam nic przeciwko futbolowi. Też chciałbym, żeby Zielona Góra miała piłkarską drużynę, która przyciągać będzie na trybuny tłumy kibiców. Tylko niech to wszystko nie będzie robione kosztem speedway’a.
Zielonogórski żużel staje się platformą (skojarzenia jak najbardziej oczekiwane) do wybicia się w świadomości już nie tylko lokalnej społeczności. Prezes bez większych problemów został senatorem. Jest to może pewna forma nagrody za dotychczasową działalność. Wielokrotnie podkreślałem, że bardzo doceniam pracę Roberta Dowhana, bo zrobił naprawdę bardzo dużo dla speedway’a w Zielonej Górze. Tylko, że od grudnia 2009 roku rozpoczął zupełnie inną działalność, opartą w dużej mierze na konfrontacji z miastem, od którego jako prezes klubu jest przecież zależny w dwójnasób – poprzez użytkowanie miejskiego stadionu i otrzymywane wsparcie finansowe stanowiące istotną część klubowego budżetu. Nie trzyma się to wszystko kupy – albo bierzemy od miasta pieniądze i spełniamy stawiane przez magistrat warunki, albo jesteśmy finansowo niezależnym podmiotem. Ponawiam pytanie – po co te wszystkie medialne wojny? Ich celem nie jest przecież dobro drużyny. Według mnie chodzi raczej o zwarcie kibiców wokół barw klubowych przeciw niedobrym ludziom, od których jednocześnie żąda się (!!!) pieniędzy. W ten sposób dużo łatwiej będzie grupą sterować, posługując się wciąż tym sztucznie stworzonym wrogiem. Obserwacja polskiego społeczeństwa pokazuje, że w ten sposób można funkcjonować bardzo długo, radykalizując coraz bardziej swoje stanowisko. Ale każde takie działanie ma dramatyczny koniec, obracający się przeciw twórcom sukcesu, właśnie wtedy, gdy teoretycznie osiągnie się swój cel. Przecież na dłuższą metę nie da się w jednym klubie pogodzić żużla i piłki nożnej chociażby dlatego, że Zielonej Góry nie stać na utrzymywanie trzech dyscyplin. Nie da się podwyższać w nieskończoność budżetu Falubazu i w ten sposób zdobywać medali DMP. Nie da się na dłuższą metę utrzymywać tak wysokich cen biletów. A z czegoś drugą działalność trzeba marketingowo wspierać.
Trudno także zaakceptować ostatnie doniesienia, według których senator Robert Dowhan otrzymał pozytywną opinię z Kancelarii Senatu odnośnie swojej działalności na fotelu prezesa klubu. W chwili otrzymania opinii klub nie miał podpisanej umowy z miastem na użytkowanie stadionu, więc nie korzysta z miejskiego majątku. Problem w tym, że propozycję umowy od miasta otrzymał jakiś czas temu i głośno, oczywiście za pośrednictwem mediów, protestował przeciw niekorzystnym dla klubu warunkom. Jeśli jedyną przesłanką dla tych protestów była chęć otrzymania pisma z senatu, to dochodzimy do granic jakiejś paranoi. Przecież klub nie ma swojego stadionu, a więc bez podpisania umowy na warunkach postawionych przez urzędników miejskich nie będzie mógł przystąpić do rozgrywek. Powstaje pytanie: dlaczego pan prezes, znając przecież rozwiązania prawne i decydując się na wejście w politykę, wciąż dramatycznie próbuje utrzymać się na fotelu prezesa? Nie wiem i nie będę spekulował. Obawiać się można o przyszłość klubu bez Roberta Dowhana i pewnie te obawy są w pewien sposób uzasadnione. Ja zaczynam się jednak bardziej obawiać o przyszłość zielonogórskiego żużla w tych warunkach, jakie pan prezes obecnie stwarza. Nie o przyszłość klubu, bo klub przetrwa, tylko forma działalności może się zmienić, ale właśnie o przyszłość dyscypliny w mieście.