Sezon trwa raptem niecały miesiąc, a już pojawiały się pewne zgrzyty w niektórych klubach. Najbardziej zaskoczyła mnie reakcja prezesa Kolejarza Opole, który po jednym przegranym meczu obcina zawodnikom wypłaty o 20%. Mi nie rozchodzi się tutaj o kwestie finansowe, bo nie znam przecież kontraktów. Zastanawia mnie zupełnie inna kwestia – szacunek dla rywala, którego chyba panu prezesowi troszeczkę zabrakło.
Cała afera dotyczy przegranego meczu opolan z Wandą Kraków. O ile jeszcze mógłbym zrozumieć robienie szumu po spotkaniu na własnym torze, to jakoś trudno mi pojąć dlaczego karze się żużlowców za przegrany pojedynek wyjazdowy. Przyznam, że za często zajmuję się tym, co dzieje się w ekstralidze i jeśli chodzi o drugoligowe rozgrywki mam spore zaległości, ale jednak przeglądając składy poszczególnych drużyn wydawało mi się, że ich poziom jest dość wyrównany. Skoro prezes jeszcze przed meczem zapowiedział kary za przegraną, to by oznaczało, iż według niego Kolejarz był zdecydowanym faworytem. Może się mylę, bo nigdy przecież nie prowadziłem klubu, ale chyba popełnił dwa błędy na raz. Po pierwsze najwyraźniej nie docenił wartości rywala, a być może nawet go zlekceważył, a po drugie wywarł bezsensowną sztuczną presję na swoich żużlowcach. Skoro triumf na wyjeździe miał być oczywistością, to można by się spodziewać niemalże dream-teamu. Tymczasem patrząc na nazwiska mamy dość solidne drugoligowe zestawienie, ale raczej bez rewelacji, podobnie zresztą jak skład Wandy, tyle że krakowianie startowali na własnym obiekcie.
Najgorsze w całej tej sytuacji jest postawienie zawodników pod ścianą: nie odsuniemy was, ale musicie wygrać w Rawiczu, czyli znów żądanie triumfu na wyjeździe i to na terenie dużo trudniejszym niż Kraków. Jeśli dobrze zrozumiałem, żużlowcom Kolejarza Opole zarzucono brak walki i jest to całkiem poważny argument w sporze. Ale proponowałbym na całą sytuację spojrzeć z trochę innej strony. Skoro zatrudnia się zawodników z zewnątrz, to jedną z najważniejszych kwestii jest znalezienie człowieka, który z tej grupy ludzi stworzy drużynę, czyli prawdziwego menadżera. Jeżeli jednak to prezes ogłasza skład na kolejne spotkanie, to można zacząć powątpiewać czy Andrzej Maroszek ma rzeczywiście realny wpływ na prowadzoną przez siebie drużynę. Szperam w mojej pamięci i jakoś nie mogę sobie przypomnieć czy kiedykolwiek zespół z prezesem ustalającym skład odniósł jakiś sukces. Pewnie podobnie będzie tutaj. Tym bardziej, że jednak Piotr Żyto przerasta umiejętnościami kierowania zespołem swojego vis-a-vis o głowę i to niejedną. Mam wiele zarzutów do p. Piotra z czasów kiedy jeszcze pracował w Falubazie, ale nie odmawiam mu kwalifikacji, bo takowe na pewno posiada. Poza tym, według mnie przynajmniej, potrafi zmobilizować swoich zawodników, co czasem bywa rzeczą bardzo trudną. I chociażby z tego powodu nie widzę specjalnych szans, żeby opolanie wygrali w Rawiczu. Mam nadzieję, że próba wywierania niepotrzebnej presji nie skończy się jakąś kontuzją.
Wracając jeszcze na koniec do dream-teamów, czy taki twór daje gwarancję sukcesu? Nie. A czy wysokość wynagrodzeń daje gwarancję? Też nie. W Gnieźnie zamiast dwóch wychowanków sprowadzono dwóch uczestników tegorocznego cyklu Speedway Grand Prix, a także kilku doświadczonych seniorów. I co? Najpierw sromotnie przegrali w Daugavpils, a potem ledwo wygrali z Orłem Łódź. Musimy jeszcze trochę poczekać, żeby przekonać się czy te wyniki są jedynie falstartem czy też zbyt dużo gwiazd sprowadzono. Jest to kolejny przykład, że start rozgrywek bywa bardzo różny. I chyba warto byłoby, żeby prezes z Opola też miał taką świadomość