Sezon żużlowy 2025 w Europie dobiegł końca. Udało mi się także ogarnąć posezonowe statystyki, zaprojektować kalendarz i uzupełnić mniejsze rzeczy. Mogę więc przejść w stan spoczynku i dać sobie i innym trochę spokoju.
Ostatnie osiem miesięcy były kolejnym okresem wyjazdów. Poza Polską odwiedziłem sześć krajów: Wielką Brytanię, Węgry, Słowację, Czechy, Danię i Niemcy. Pojawiłem się na ok. 35 imprezach, które rozgrywane były na bodajże 19 obiektach. Oprócz klasycznego speedwaya obejrzałem także miniżużel, lodową odmianę speedwaya (po raz pierwszy na zamarzniętym jeziorze) i po raz pierwszy grass track, do tego w parku pałacowym.
Oprócz istniejących obiektów odwiedziłem także kilka miejsc, gdzie kiedyś ścigali się żużlowcy. Szczególnie wycieczka na południe Węgier była pod tym względem ciekawa. Już dawno temu chciałem odwiedzić Szeged, Morahalom i Gyulę, ale zawsze brakowało mi czasu. W końcu wyjazd pod rumuńską i serbską granicę nie jest czymś codziennym. Będąc na Węgrzech maiłem dzień wolny i postanowiłem właśnie tak go wykorzystać, kosztem zrobienia dodatkowych 500 km z lekką górką. Odwiedziłem także czeskie Mseno, morawską Koprzywnicę, wielkopolski Rawicz oraz Rudę Śląską. Ta ostatnia wycieczka zakończyła się zdobyciem trzech punktów, za które to musiałem niestety zapłacić.
Po raz pierwszy od bodajże 8 lat odwiedziłem stadion Falubazu podczas meczu ligowego. Nie porwała mnie ta forma spędzania czasu, więc nie kontynuowałem przygody z ekstraligą. Po 10 latach ponownie zagościłem na turnieju Speedway Grand Prix, tym razem w Pradze, ale to też nie jest moja bajka. Pojechałem na turniej Grand Prix Challenge do Holsted, rundę kwalifikacyjna SEC do Debreczyna, czyli takie przedsionki wielkiego żużlowego świata. A z drugiej strony jakże klimatyczne Svitavy, Chabarovice, Holstebro, Wawrów czy Rędziny.
Kolejny rok poprowadziłem terminarz i opracowałem rozbudowane statystyki zakończonego sezonu. Stworzyłem swój nowy format, czyli rozmowy z samym sobą, pozwalające trochę inaczej przedstawić trudne tematy. Dodatkowo przygotowałem w trakcie sezonu statystyki szkolenia, co spowodowało zwiększone zainteresowanie moich profilem facebookowym. Przynajmniej na chwilę, bo portale społecznościowe charakteryzują się niestety przerażającą tymczasowością.
Wyszło tego wszystkiego strasznie dużo. Chyba trochę za dużo. Czas poświęcony na siedzenie przy kompie można liczyć nie tyle w godzinach, co w tygodniach. Do tego łącznie pewnie cztery albo więcej dób spędzonych w samochodzie i innych środkach komunikacji. W sumie samochodem w celach żużlowych przejechałem jakieś 12-13 tys. kilometrów. Na razie wystarczy, choć tak naprawdę nie bardzo umiem odpoczywać od żużla. Póki co moja Żona jeszcze to wytrzymała, ale sam czuję, że było tego wszystkiego za wiele
Kiedyś marzyło mi się, że zostanę zauważony. Zamiast tego znalazłem albo nawet stworzyłem swoją niszę. Jest grupa ludzi śledzących moją twórczość, a czasem algorytm Facebooka skieruje mniej lub bardziej przypadkowych gości, których zainteresuje jakiś wpis. Kiedyś chciałem wiedzieć, jak działa środowisko żużlowe, umieć rozmawiać z zawodnikami, a dziś zaczynam dostrzegać, że w natłoku ekspertów całkiem fajnie jest być jednak zwykłym kibicem. Pokazywać jak wygląda żużel poza wielkimi i drogimi imprezami, jak wygląda to w innych krajach, a przede wszystkim – jak wygląda to speedway z perspektywy trybun. Sam też niestety od czasu do czasu próbuję być ekspertem na lokalnym podwórku, wyrażając radykalne opinie. W końcu to moje podwórko. I co? Choć wciąż do tego dorastam i nie zawsze potrafię to zaakceptować, to zauważam, że w tej niszy chyba lepiej jest być nikim, bo ludzie wokół zachowują się wtedy normalnie.
Ten rok dał mi kolejne doświadczenia. Lubię być na żużlu, lubię robić zdjęcia. Podejść do kasy kupić bilet i zwyczajnie opisać to, co widzę. A potem wybrać kilkanaście zdjęć do kalendarza i patrząc na nie przez cały rok, czasem trochę powspominać. Nie jestem jedynym zapaleńcem, który powadzi publiczny terminarz, ale też nie ma takich pasjonatów zbyt dużo. Podobnie wygląda to ze statystykami – pewnie nie jestem jedyny, ale ewentualna „konkurencja”, to raczej pojedyncze osoby niż dziesiątki czy setki.
Mainstreamowy speedway, razem z całą otoczką medialną, idzie w swoją stronę. Wg mnie nabiera rozpędu w ślepej uliczce, na końcu której znajduje się wielki mur. Nie mam szans w rywalizacji z całym zapleczem organizacyjnym i mentalnym. Myślę, że ogromna większość kibiców ligowych, gdyby wiedziała o moim istnieniu, nie byłaby w stanie zrozumieć mojego podejścia. Jakiekolwiek próby przekazu są z góry skazane na moją klęskę. Może to oni mają rację? W końcu to wielki speedway rządzi, a oferta niszowych zawodów w klasycznym speedwayu kurczy się, przez co dotarcie do nich jest coraz bardziej czasochłonne i zwyczajnie coraz droższe.
Fajnie jest wyjeżdżać, fajnie jest prowadzić terminarz, fajnie jest uwieczniać aparatem realia żużlowej prowincji. Czy na dłuższą metę jest sens pokazywania absurdów w wielkim speedwayu? Drażnią mnie one okrutnie, ale mój wpływ na nie jest żaden. Wyglądam niczym mrówka w walce ze słoniem, a mimo to wydaje mi się, że mój głos coś znaczy. Czasem zastanawiam się czy jestem w stanie zaproponować coś, czego nie oferują duże portale. Globalnie na pewno nie. Lokalnie jest grupa ludzi, która lubi czytać moje teksty, nawet po to, żeby się z nimi nie zgodzić i móc w kulturalny sposób wymienić poglądy. I to jest bardzo ciekawe doświadczenie.
Na teraz nie umiem tego zrobić, ale docelowo chciałbym chyba wypisać się z obserwowania statystyk oglądalności, z przejmowania się liczbą kliknięć, lajków czy komentarzy. Pisać zwyczajnie dla siebie, tak jak kiedyś, ale mieć dużo większe doświadczenie. Facebook jest fajny do pokazywania krótkich form nastawionych na jeszcze krótszy żywot, przykrywanych milionem innych postów. Niedawno odinstalowałem z telefonu aplikacje powiązane z fb i chciałbym rozpocząć proces czego w rodzaju mentalnego odseparowania się od tej tymczasowej rzeczywistości. Nie wiem czy to się uda.
Dziękuję wszystkim, którzy czytali moje teksty, oglądali zdjęcia, odzywali się poza forami. Dziękuje wszystkim, których spotkałem na obiektach żużlowych i przede wszystkim mogłem porozmawiać, wymienić poglądy i dowiedzieć się nowych rzeczy.
Czas na przerwę. Może także na zastanowienie się co dalej robić z tym moim – że tak to nazwę – projektem? Nie chodzi oczywiście o zakończenie, ale o wybranie tych elementów, które dają mi największą satysfakcję.

