Nareszcie zaczynają się jakieś emocje w ekstralidze. Mecze będą miały ciężar gatunkowy, bo przecież jeden słabszy dzień może spowodować przedwczesne zakończenie sezonu. Tak na dobre nie czuć chyba jeszcze gorączki niedzielnych derbów, choć czytając wypowiedzi obu trenerów można jakieś wnioski wyciągnąć.
Jeśli wierzyć słowom Piotra Żyto, to atmosfera w zielonogórskim klubie jest dość spokojna. Oczywiście nie wierzę, że nie ma nerwów, ale wydaje się, że zawodnicy na razie nie zaprzątają sobie głowy meczem ze Stalą. I chyba dobrze, bo nie ma nic gorszego niż spalić się na kilka dni przed samym pojedynkiem. Żużlowcy startują regularnie i jest to całkiem dobry sposób na utrzymanie formy. Dzięki temu, że ostatnią kolejkę rozegraliśmy w terminie, mogliśmy odpocząć nieco od polskiego piekiełka. Większość naszego składu ma za sobą w tym tygodniu już po dwa starty. Piotr Protasiewicz we wtorek był w Szwecji, dzień później w Czechach, Greg Hancock – wtorek – Szwecja, środa – Danii, sobota – GP, Grzegorz Zengota środa i czwartek – Anglia, Fredrik Lindgren – poniedziałek – Anglia, sobota GP, Patryk Dudek – środa – półfinał MDMP, czwartek – finał Srebrnego Kasku. Rafał Dobrucki we wtorek jechał w Szwecji, gdzie miał upadek, ale mam nadzieję bez żadnych konsekwencji, bo nie było żadnych informacji na ten temat. Właściwie jedynym zawodnikiem, który nie miał zbyt wielu okazji do startu jest Alex Loktajew.
Trochę inaczej sytuacja wygląda w Stali. Tomasz Gollob jechał we wtorek w Szwecji gdzie zaliczył bardzo dobry występ, ale przecież jeszcze w niedzielę miał anginę i z tego powodu został wycofany z ostatniego wyścigu. Taką informację przekazał przynajmniej Czesław Czernicki. Sam Gollob nic nie mówił o anginie, tylko o bólu głowy. Nie wiem co brał, ale jak widać dość szybko się wyleczył. Nicki Pedersen leczy złamaną łopatkę i pojedzie dopiero w sobotę w GP. Matej Zagar leczy złamany nadgarstek. Z tego powodu odpuścił sobie Anglię, natomiast pojechał w niedzielę w Lesznie, bo… potraktował ten mecz jako trening. Gdyby spotkanie było na poważnie Słoweniec nie wystąpiłby w nim. Dziwna interpretacja. Jeszcze ciekawsza sytuacja jest z Przemysławem Pawlickim. Miał pojechać w poniedziałek w Anglii, ale nie wystąpił z powodu urazu szyi. Nie pojawił się we wtorek w Szwecji i oczywiście nie pojedzie także w czwartek w barwach Coventry. Znając życie zamelduje się w sobotę w łotewskim Daugavpils na finale IMŚJ, gdzie zapewne spisze się bardzo dobrze, po czym pojawi się na następny dzień w Zielonej Górze bez specjalnych oznak jakiejkolwiek kontuzji. Tym bardziej, że nigdzie, ani na portalach żużlowych, ani na stronie Stali, ani na stronie samego Przemka nie ma ani słowa o jakimkolwiek urazie. Jakby na to nie spojrzeć Gorzów ma obecnie (oczywiście oficjalnie) trzech w pełni zdrowych zawodników. Tomasz Gapiński i David Ruud we wtorek zaliczyli mecze w lidze szwedzkiej, a krajowi juniorzy startują na polskich torach.
Ciężko mi zrozumieć co dzieje się ze zdrowiem stalowców. Tak na chłopski rozum jeśli ktoś jeździ, to oznacza, że jest do tego zdolny czyli mówiąc inaczej, stan jego zdrowia jest zadowalający. Tak się składa, że często o złym samopoczuciu dowiadujemy się po meczu i to zwykle wtedy, gdy przydarzył się słabszy występ. Podobnie było w Lesznie. Jakoś nikt wcześniej nie mówił o żadnej anginie, migrenie czy w ogóle o jakichkolwiek dolegliwościach, aż tu nagle okazuje się, że gdy Tomasz Gollob przegrał 1:5, a cała drużyna zaczęła dołować, jej kapitan przypomniał sobie, że w zasadzie nie powinien startować, a tym samym pozwolił zaprezentować się Zbyszkowi Sucheckiemu, który podobno przygotowuje się do play-offów. Sam Zbyszek pewnie mocno się zdziwił, bo w Gorzowie jest zapchajdziurą i pojawia się tylko wtedy, gdy nikt inny nie może wystąpić. Trener zresztą powiedział przed sezonem, że nie bierze Sucheckiego pod uwagę przy ustalaniu składu. Wracając do T. Golloba, to trochę podobna sytuacja była w ubiegłym roku w Zielonej Górze, kiedy to jego słaby występ tłumaczony był wypadkiem do jakiego doszło dzień wcześniej w GP. Wypadek rzeczywiście był, „Chudy” mocno się poobijał, ale skoro zdecydował się pojechać, to znaczy, że czuł się na siłach. Efekt był jaki był – 6 punktów, szóste miejsce i wakacje Stali. Jeśli takie tłumaczenia będziemy przyjmować, to może należałoby wprowadzić współczynnik zdrowia, którego wartość należałaby do przedziału (0,1>. Zdobycz punktową zawodnika mnożymy przez odwrotność współczynnika zdrowia. Jeśli jest w pełni sprawny mnożymy ją przez 1, czyli zdobywa tyle punktów ile wywalczy na torze.
Do dziwnych przypadków zdrowotnych dochodzą wypowiedzi trenera Stali, Czesława Czernickiego. Najpierw stwierdził, że system rozgrywek to paranoja. Wygląda więc na to, że dowiedział się o nim bardzo późno, w końcu obowiązuje dopiero od bodajże trzech lat. W ubiegłym roku gdy prowadzona przez niego Unia Leszno zajęła w rundzie zasadniczej czwarte miejsce jakoś nie miał takich obiekcji, a system był przecież dokładnie taki sam. Teraz, gdy okazało się, że dotychczasowe zwycięstwa Stali (podobnie jak i innych drużyn) są nic nie warte, bo nie obowiązuje już tabela, chce reformy. Ostatnio powiedział, że nie pozwoli na przygotowanie toru takiego jak był w Zielonej Górze w rundzie zasadniczej. Trzeba oddać sprawiedliwość, że doszło wtedy do trzech groźnych upadków, tyle że dwukrotnie ucierpieli w nich zielonogórzanie, a Grześ Zengota po dwóch startach był niezdolny do jazdy. Zgadzam się, że tor był trudny, z jedną sporą dziurą w pierwszym łuku. Jednak nikt nie wykopał jej tam celowo (teraz już jej nie ma), był to efekt dosypania nawierzchni, która się rozrywała, bo brakowało treningów z powodu remontu trybuny. Zresztą sędzia Leszek Demski pozwalając na rozpoczęcie zawodów, swoją osobą zagwarantował przydatność nawierzchni do jeżdżenia, biorąc odpowiedzialność za ewentualne kontuzje. Myślę, że głównym powodem niezdatności toru do jazdy był wynik spotkania, kiedy to ostatnia drużyna w tabeli z zerowym dorobkiem, wygrała dziesięcioma punktami z niepokonaną wielką Stalą. Aż nie chce się już przypominać tego, co ten pan potrafił wyczyniać z przygotowaniem torów. Gdyby pracował w dyskotece, pewnie nazywałby się DJ Brona.
Pewnie się czepiam, ale wydaje mi się, że poziom zdenerwowania p. Czesława jest całkiem spory i rośnie. A przecież nie powinien mieć żadnych rozterek. Na zakończenie rundy zasadniczej Stal miała nad Falubazem przewagę 11 punktów. To jest przepaść. Dlaczego więc doświadczony szkoleniowiec nagle zaczyna drżeć o wynik? Nie wiem. Mogę się domyślać, że jest to efekt niewyobrażalnej wręcz presji, jaka nad nim ciąży. W play-offach Stal kończyła sezon zawsze na szóstym miejscu, nie wygrywając żadnego meczu. Myślę, że działacze boją się tego fatum i najwyraźniej zbyt często przekazują swoje obawy trenerowi. Do tego dochodzi kwestia ambicjonalna. W ciągu ostatnich trzech lat Gorzów przegrał sześć razy z Falubazem, triumfując dwukrotnie, ale w meczach o pietruszkę (w rundzie zasadniczej). Takie, a nie inne statystyki są w dużej mierze efektem tejże właśnie presji. Nie mam wątpliwości, że w przypadku zwycięstwa Falubazu w rozmiarach podobnych jak ostatnio, atmosfera w Stali będzie daleka od sielankowej, a zawodnicy usłyszą o sobie różne dziwne rzeczy. Nie ukrywam, że po cichu liczę na taki właśnie scenariusz, choć wiem, że tak naprawdę to Stal jest faworytem dwumeczu. Powtórzę jednak to, co napisałem ostatnio. Falubazowi wystarczy awans, Stal musi wygrać tę rywalizację.