Grzegorze i próba przywrócenia normalności

Zmienia się żużlowa rzeczywistość w naszym kraju, choć jest to niestety tylko efekt złych rzeczy, które miały tu miejsce. Najwidoczniej musiało dojść do paranoi, jaką mogliśmy zobaczyć „dzięki” klubom z Częstochowy i Gdańska i wyrzucenia tychże klubów na samo dno, żeby zaczęło się wreszcie zmieniać podejście działaczy i samych żużlowców. Pociąg do normalności, choć kilkanaście lat spóźniony ma jednak szansę na dojechanie w ciągu kilku najbliżsych sezonów do stacji końcowej. Oby tylko znów nie przestawiono po drodze zwrotnicy.

Próbuję przypomnieć sobie lata 80-te. Mam świadomość, że to były inne czasy, chyba pod każdym względem. Z oczywistych względów ograniczę się tylko do spraw związanych z żużlem. Nie było wówczas tak wielu zmian, jeśli chodzi o transfery, nie było w składach zagranicznych gwiazd, a trybuny i tak zapełniały się kibicami. Byliśmy zamknięci w czterech ścianach Układu Warszawskiego, więc siłą rzeczy zobaczenie kogoś ze światowej czołówki w kolorowym kombinezonie pozostawało tylko w sferze kibicowskich marzeń. Dziś ówczesne marzenia są właściwie codziennością i okazuje się, że… gwiazdy chyba się na nam przejadły. Mimo wszystko kibice chcieliby czuć jakieś przywiązanie do zawodników, czując jednocześnie, że dla żużlowca starty w ukochanych barwach są czymś więcej, niż tylko sposobem na zarabianie pieniędzy. Paradoks polega na tym, że zamiast cieszyć się po prostu oglądanie speedwa’ya oczekujemy czy wręcz żądamy zwycięstw i medali, a to dziś jest bardzo trudne do osiągnięcia bez odpowiedniego składu i zaplecza finansowego. Potrzebni są więc sponsorzy, którzy wykładając pieniądze traktują to jako inwestycję i oczekują zysku. Nie jest to bezpośrednio zysk finansowy, bo tego nie da się obecnie osiągnąć. Wiadomo jednakowoż, że żużel w większości miejsc gdzie jest obecny ma status swego rodzaju tradycji, więc na funkcjonowaniu klubu zależy także zwykle lokalnej władzy. Dalej chyba nie trzeba tłumaczyć, a przykładów kilka by się znalazło. Na miejscu starego toruńskiego stadionu stoi dziś galeria handlowa. Giełda w Częstochowie. Wykupienie stadionu w Gorzowie przez Lesa Gondora, właściciela firmy Pergo – jednego z dawnych sponsorów tytularnych. Jakoś trudno mi uwierzyć, że celem naczelnym celem działania sponsorów było dobro miejscowej drużyny żużlowej. Do tego dochodzą jeszcze kwestie polityczne, wszak de facto właścicielem Polonii Bydgoszcz jest lub było miasto (nie znam obecnej sytuacji), tajemnicą poliszynela wydaje się to, co działo się przez kilka nieodległych lat w Gorzowie czy wreszcie kandydowanie w wyborach do senatu i zdobycie mandatu przez  Roberta Dowhana, a wcześniej próba stworzenia „klubowej” grupy w Radzie Miasta (pewnie się udałoby się to, gdyby nie przeszłość Piotra Żyto). Takich spraw, o których nie mam pojęcia, pewnie jest dużo więcej.

Żużlowcy przez wiele lat korzystali na tych układach, windując niebotyczne stawki za punkty i podpis pod kontraktem. Dotyczy to szczególnie dzisiejszego pokolenia zawodników 32+, doprowadzającego nierzadko kluby na skraj przepaści. Wiem, winni byli działacze obiecujący złote góry, ale środowisko speedway’a jest stosunkowo niewielkie, więc żużlowcy musieli mieć świadomość konsekwencji. Wydaje się, że sytuacja obecnie zaczyna chyba normalnieć. Coraz mniej jest klubów będących w stanie udźwignąć ekstraligowe koszty, więc siłą rzeczy popyt na zawodników jest mniejszy niż podaż, co oznacza, że żużlowcy muszą zejść z ceny. Lepiej jest więc podpisać szybko kontrakt za rozsądną stawkę (nawet, jeśli jest nieco niższa niż dotychczasowa) w dobrym i wypłacalnym klubie niż skazać się na tułaczkę po potencjalnych spadkowiczach, kończących często sezon z milionowymi długami. W tym kontekście problem ma Falubaz, który podpisał kontrakty długoterminowe, a więc korzystniejsze dla żużlowców. Wtedy wydawało się, że to jest wzorzec tworzenia drużyny na wiele lat i szczerze mówiąc sam nie spodziewałem się, że sytuacja tak mocno ulegnie zmianie.

Wciąż kilku dobrej klasy zawodników nie znalazło przyszłego pracodawcy, a przynajmniej nie ma na ten temat informacji. Grzegorz Walasek został odprawiony z kwitkiem przez Stal Gorzów, bo uznano, że nie ma zamiaru podpisywać kontraktu, a jedynie podbija stawkę w Zielonej Górze. Jeśli to prawda i rzeczywiście miałby wrócić na stare zielonogórskie śmieci, to byłbym wielce zaskoczony. Ostatnie pięć lat, to co prawda dość równa jazda na stosunkowo wysokim poziomie, ale jednocześnie brak perspektyw na realizację sportowych ambicji. Dwukrotnie  spadał do niższej klasy rozgrywkowej, raz w niej startował, a w tym roku miał jechać w barażach. Zastanawiam się czy nie jest to efekt tego sposobu myślenia, który starałem się opisać wyżej. Poza tym wydaje mi się, że Falubazu zwyczajnie nie stać na zatrudnienie swojego wychowanka (J. Hampel, P. Protasiewicz, A. Jonsson, P. Dudek to chyba wystarczający drenaż budżetu, szczególnie gdy kończy się po raz kolejny sezon z długiem), zwłaszcza, że Grzesiowi tak naprawdę jest chyba obojętne, gdzie będzie jeździł. Jeśli faktycznie Robert Dowhan postawi na swoim i zatrudni zwolnionego kilka lat wcześniej Piotra Żyto, to może oznaczać, że odbędzie się próba powrotu do „starych dobrych czasów”, gdy menadżer bratał się z kibicami, nierzadko przy tym błaznując, a trybuny były wypełnione w 120 procentach. Co prawda wtedy pojemność stadionu była mniejsza, ale to tylko taka ciekawostka.

Tak sobie myślę, że w tą konwencję (bo już wielokrotnie pisałem, że według mnie działania Falubazu mają mało ze sportem) świetnie wpisywałby się Greg Hancock jako showman ze swoim amerykańskim uśmiechem. Problem może tylko polegać na tym, że Grega powoli mają dosyć w polskich klubach. Może się okazać, że po kolejnym udowodnieniu wszem i wobec, iż drużyna jest dla niego ważna, pod warunkiem, że nie ma akurat w tym momencie nic ważniejszego, zostanie pominięty w procesie budowania składów. Zwłaszcza, że w powszechnej opinii nie jest zawodnikiem tanim. Widać już zresztą, że w Gorzowie, Lesznie (jest tam jeszcze jedno wolne miejsce, ale na pewno nie dla Amerykanina) i Toruniu składy są w zasadzie na ukończeniu. W Zielonej Górze teoretycznie też, ale tam najpierw trzeba poukładać sprawy organizacyjne, bo na razie chyba nikt nie wie, w którą stronę pójdzie klub. Nie da się ukryć, że na pewno pamięta się tutaj jak to Greg wolał odpocząć w domu i szykować się do walki o indywidualne trofeum, choć ta „wina” jest stosunkowo najmniejsza, bo akurat Falubaz poradził sobie bez niego. Coś ruszyło się w Tarnowie, ale tam go raczej nie zatrudnią po tegorocznych podobnych doświadczeniach. Siłą rzeczy pozostanie mu więc Wrocław, gdzie pewnie do dziś nie zapomnieli mu numeru jaki wyciął bodajże w 2004 roku, Grudziądz, gdzie podobno chętnie by go widziano, gdyby klub było na to stać i Rzeszów, ale tam jest wielka niewiadoma w kwestii budżetu. I pewnie gdzieś kontrakt podpisze, choć mam wrażenie, że tym razem to bardziej jemu będzie na tym zależeć.

Sam chciałbym wierzyć, że faktycznie działacze pójdą po rozum do głowy. Wszystko jest fajnie, dopóki nie pali się im grunt pod nogami, bo wtedy zaczyna się szukanie na gwałt chętnych do jazdy. Sytuacja jest jednak na pewno inna niż jeszcze rok czy dwa lata temu, co też pewnie jest po części zasługą braku KSM-u, który wymuszał na klubach zatrudnianie drogich średniaków. Dziś wydaje się, że dwóch opisanych Grzegorzów, chociaż niewątpliwie są bardzo dobrymi żużlowcami, jest skazanych na na podpisanie „jakichś” kontraktów i chyba jest to głównie zasługa ich sposobu poruszania się po naszym ligowym rynku. Bo gdy zawodnik nie znajdzie sobie odpowiedniej przystani na stare lata, to niestety będzie skazany na tułaczkę po klubach coraz słabszych organizacyjnie, sportowo i finansowo.

One thought on “Grzegorze i próba przywrócenia normalności

  • 12-12-2014 z 05:33
    Permalink

    a ciekawe gdzie znajdzie miejsce Tomasz Gollob. O ile gdziekolwiek 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *