Kilka zdań przed sezonem

Dość długo musieliśmy czekać na ostateczne rozstrzygnięcia dotyczące klubowej przynależności poszczególnych zawodników. To trochę niespodziewana sytuacja, skoro tak wielu zawodników albo przedłużyło kontrakty, albo określiło swoją przyszłość jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem okresu transferowego. Co dziwniejsze, dopiero niedawno tak naprawdę okazało się ile będzie lig i jakie drużyny w nich wystartują.

Skoro do startu ligi mamy jeszcze dwa miesiące, przez które niewiele raczej się zmieni, to można zabawić się w małą analizę szans. Najważniejszą według mnie kwestią nie jest sam skład, bo w naszych warunkach nazwiska zbyt często wyznaczają raczej wysokość kontraktów, a niekoniecznie idzie za nimi wynik czy też postawa. I nie chodzi mi o to, że zawsze zawodnicy są winni, że niezależnie od okoliczności mają robić założony wynik. Drużyn jest wiele, a mistrzostwo jedno. Bardzo ważną rolę mają do wypełnienia menadżerowie, bo muszą z grupy ludzi stworzyć drużynę. I zaryzykowałbym nawet tezę, że są ważniejsi od wielkich nazwisk w składzie. Być może także dlatego, że dobrych menadżerów w naszym kraju jest zdecydowanie mniej niż drużyn w ekstralidze. W ubiegłym roku zwycięzcami okazali się Adam Skórnicki oraz Paweł Baran, bo znakomicie potrafili wykorzystać potencjał swoich zawodników. Nie wymieniłem tu Piotra Barona, choć Sparta zdobyła srebro, bo gdyby bardziej ufał swoim żużlowcom mógłby cieszyć się ze złota. Jako przegranych wytypowałbym przede wszystkim Piotra Palucha i Jacka Gajewskiego, którym nie udało się wykrzesać ze swoich podopiecznych odpowiedniego zaangażowania, a niezrozumiałe przygotowywanie nawierzchni tylko przypieczętowało porażkę. Zupełnie inną kategorią byli natomiast głównodowodzący GKM Grudziądz oraz Falubazu, którzy w gruncie rzeczy niewiele mieli do powiedzenia, bo skład był ustalany przez… podpisane kontrakty. Tak na marginesie, to ciekaw jestem postawy zespołu z Grudziądza, który po raz kolejny wszedł na salony bocznymi drzwiami. Mam nadzieję, że tym razem zarówno działacze, jak i zawodnicy, wykażą się większą ambicją. Do dziś nie mogę zrozumieć jak drużyna walcząca o utrzymanie mogła oddać bez jakiejkolwiek walki najważniejszy mecz w sezonie (spotkanie ostatniej kolejki rundy zasadniczej w Zielonej Górze). Kolejna szansa jest w tym przypadku swego rodzaju symbolem polskiego regulaminu pozwalającego na finansowe eliminowanie rywali – wystarczy odpuszczać mecze wyjazdowe, a „szczęśliwy” zwycięzca na długo zapamięta konieczność zapłaty za sześćdziesiąt lub więcej punktów. I nie zmienią tu nic planowane zmiany, ograniczające wypłaty za porażkę 1:5, gdy problem polega na konieczności zapłaty za zbyt częste podwójne wygrane.

Wracając do menadżerów, to muszą mieć przede wszystkim pomysł na wykorzystanie potencjału swoich podopiecznych. Jeśli pomysłu nie będzie, to prawdopodobnie nie będzie też wyniku. I to z reguły niezależnie od siły prezentowanej przez nazwiska zawodników. Pomagać próbują radni miejscy dofinansowując kluby, co najczęściej nijak ma się do rezultatów, o szkoleniu nie wspominając. Mam cichą nadzieję, że to sztuczne wspieranie nie przełoży się na ligowe efekty, a miasta zrozumieją wreszcie, że nie tędy droga. Wszak żużel ostro cierpi na tym „dobrodziejstwie”.

Patrząc na pogodę za oknem wydaje się, że już niedługo na torach powinniśmy usłyszeć warkot silników. Czy tak będzie w rzeczywistości, tego nikt dziś nie potrafi powiedzieć. W każdym razie pierwsza impreza w Europie ma się odbyć w niemieckim Wittstock 12 marca…

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *