Kibicowi należy się odszkodowanie

Kilka dni temu zrobiło się głośno o wyroku sądu okręgowego w sprawie gorzowskiego kibica. Z różnego rodzaju mniej lub bardziej sensacyjnych doniesień medialnych dowiedziałem się, że w wyniku trafienia elementem nawierzchni zostały zbite okulary kibica, a uszkodzenia oko skutkuje trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. Sprawa jest o tyle trudna, że sąd nakazał wypłatę odszkodowania nie wskazując konkretnej winy organizatora. Nie jestem prawnikiem, ale chyba jest tu jakaś niekonsekwencja, mogąca nieść za sobą w przyszłości wymierne koszty organizacji imprez żużlowych.

W całej sprawie widzę dwa elementy. Z jednej strony kibic walczy o swoje, bo w związku z zaistniałą sytuacją poniósł stratę i oczekuje od klubu pomocy w leczeniu. Tu sprawa jest prosta i zrozumiała. Firma ubezpieczeniowa, z którą zawarł umowę gorzowski klub nie chce wypłacić odszkodowania, uznając najwyraźniej, że w tym przypadku nie ma żadnej winy organizatora. Mamy więc spór, w którym nie chcę stawać po żadnej ze stron, a raczej ciekawią mnie możliwe następstwa przyznania przez sąd racji kibicowi.

Na początku chciałbym tylko podkreślić, że kompletnie nie rozumiem postawy prezesa Stali Gorzów, który z jednej strony cieszy się z wyroku, bo kibic otrzyma pieniądze, a z drugiej oczekuje na formalne wskazanie przez sąd winy organizatora. Rozumiem, że klub jest tu między młotem a kowadłem, bo medialnie trzeba wesprzeć człowieka choćby po to, żeby nie zniechęcić innych fanów, ale jednocześnie nie można przyznać się do jakichkolwiek uchybień. Z tym, że jeśli nie ma winy, to logiczne jest też, że nie ma podstaw do odszkodowania. Faktycznie, nie ma tu dobrego wyjścia, dlatego uważam, że jeśli panu Ireneuszowi tak bardzo zależało na dobru kibica, to chyba powinien zwyczajnie mu pomóc (oczywiście jako organizator, a nie jako osoba prywatna), wrzucając tę pomoc w koszty działalności. Tymczasem z tego co zrozumiałem, to klub sam z siebie nie zrobił nic, przerzucając całą odpowiedzialność na ubezpieczyciela, czyli de facto poszedł w stronę… przyznania się do jakiejś bliżej nieokreślonej winy. Tak na marginesie głupie jest to, że klub podpisujący wielkie kontrakty nie potrafi wysupłać kwoty stanowiącej może 0,5% budżetu. I nie chodzi mi tu konkretnie o Stal, bo pewnie podobnie wyglądałaby cała sprawa w każdym innym ekstraligowym ośrodku. Ot, takie pozory bogactwa.

Tak lekko licząc byłem na ponad sześciuset imprezach żużlowych na wielu obiektach (nie wszędzie słowo stadion jest odpowiednie) w Polsce i zagranicą. Cóż można powiedzieć? Każdy kibic, szczególnie ten zajmujący miejsce na łuku, musi liczyć się z tym, że spod kół motocykli będą w trybuny leciały elementy nawierzchni, popularnie zwane kamyczkami. I trzeba mieć naprawdę pecha, że dostać w oko, bo w ciągu prawie czterdziestu lat nie słyszałem o takim przypadku. Jeśli za trafienie należy się odszkodowanie, to kluby mogą spodziewać się wielu pozwów, czyli teoretycznie może zdarzyć się sytuacja, że samo kupienie biletu będzie traktowane jako potencjalna próba wyłudzenia odszkodowania. I wcale nie żartuję, bo sam niestety miałem wrażenie, szczególnie podczas wchodzenia na zielonogórski stadion, że w ramach dbania moje o bezpieczeństwo, kupienie wejściówki upoważniało organizatora do traktowania mnie jako potencjalnego chuligana.

Jeśli samo zorganizowanie zawodów żużlowych będzie wiązało się z potencjalną winą, a takie niebezpieczeństwo niestety istnieje, bo zwyczajnie nie da się uchronić kibiców przed kamyczkami, to kluby będą musiały się odpowiednio zabezpieczyć na wypadek… wypadku. Jak? Nie wiem, mogę tylko spekulować. Na przykład na trybuny bardziej niebezpieczne będą tańsze bilety, ale wpuszczani kibice będą musieli mieć prywatne polisy, coś w rodzaju Auto Casco. Albo bilety będą wyłącznie na miejsca numerowane, a każdy wypadek kibica znajdującego się poza wyznaczonym dla niego sektorem będzie skutkować naruszeniem regulaminu imprezy i tym samym traktowany będzie jako wina kibica. Trudno mi sobie wyobrazić jakieś sensowne prawne rozwiązanie.

Na koniec jeszcze dwie sprawy. Najpierw chciałbym wrócić, do pęknięcia modyfikowanej ramy Taia Woffindena podczas meczu w Toruniu. Z tego co wiem, to sam zawodnik nie poniósł żadnej odpowiedzialności za przyczynienie się do stworzenia sytuacji potencjalnie dużo bardziej niebezpiecznej niż ta w Gorzowie. Kto wówczas byłby winny? Organizator, zawodnik, a może sędzia za dopuszczenie do jazdy na niewłaściwym sprzęcie? Czepiam się, ale wygląda na to, że żużlowa centrala musi w świetle gorzowskiego wyroku takie kwestie uregulować. A gdyby tak przenieść się na boiska piłkarskie. Wiadomo, po mocnym strzale Panu Bogu w okno piłka leci bardzo szybko i może wyrządzić krzywdę kibicowi. Co wówczas?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *