Już wiadomo, że mimo ambitnej postawy „Lwy” będą musiały zawalczyć o utrzymanie, a „Jaskółki” po siedmiu porażkach są na dobrej drodze do walki o… mistrzostwo. Falubaz przegrał po raz drugi w stylu nie przynoszącym zbyt wiele chwały. Mecz oglądałem w telewizji, więc nie znam jeszcze relacji naocznych światków, ale według goście mogli spokojnie ten mecz wygrać. Czemu nie wygrali? To jest dobre pytanie i mam wrażenie, że odpowiedź ma coś wspólnego z trudną sytuacją Unii Leszno.
Jestem trochę zawiedziony po obejrzeniu pojedynku z Leszna. Sytuacja przed tym meczem była jasna – gospodarze musieli wygrać. Nie wiem o co chodzi, ale wyglądało w niektórych momentach, że leszczynianom bardziej zależało na zwycięstwie. Nie chcę odbierać naszym zawodnikom ambicji, bo starali się, jednak w decydujących momentach czegoś zabrakło. Wiadomo, że główną przyczyną porażki była postawa Szwedów. Nie rozumiem kilku kwestii. A. Jonsson podobno występował z jakimś urazem. Chwała muza to, że wystąpił, ale dziwne było, że raz w ogóle nie nawiązywał walki, żeby za chwilę bić się jak lew. Nie może być też sytuacji, gdy profesjonalny żużlowiec przegrywa z początkującym młodzieżowcem, a tak stało w Lesznie. Ja rozumiem słabszą dyspozycję, ale przegranie Jonasa Davidssona z Kamilem Adamczewskim, to bardzo kiepski żart. Po tym żenującym występie Davidsson był do zmiany. Pojechał jeszcze raz, bo trener chciał sobie zostawić Patryka Dudka na biegi nominowane.
Nie ma co robić z przegranej w Lesznie większej tragedii, bo najgorszą konsekwencją może być spadek na trzecie miejsce prze play-offami, a słabsze drużyny są tak nieprzewidywalne, że nie wiadomo czy lepiej trafić na czwartą czy na szóstą. Chodzi mi tylko i wyłącznie o wyciągnięcie wniosków. Nie wiem czy będą przeprowadzane z Jonasem jakieś rozmowy, ale chyba coś trzeba zrobić. Kończy się niedługo „zz” i co dalej? Dojdzie Grześ Zengota, którego forma jest wielką niewiadomą, a na dwie dziury w składzie nie możemy sobie pozwolić. Jeśli założymy, że goście pojechali na serio, to ich siła jest lekko przesadzona, a „zz” tylko przedłuża złudzenie o wielkiej mocy Falubazu.
Wracając do stricte sportowej oceny, to wielkie brawa należą się Adamowi Strzelcowi. Po dwóch groźnych upadkach spowodowanych przez przez rywali wsiadał na motor i walczył. Szkoda, że tak późno podstawiono mu sprawny sprzęt, bo być może zdobyłby jedno „oczko” więcej. Przy okazji uratował Tobiasza Musielaka przed spotkaniem z bandą… wpadając na leszczynianina, kiedy ten stracił kontrolę nad motocyklem. W Unii króluje Jarosław Hampel. Po raz kolejny ratuje tyłek „Bykom”, które w dużej mierze dzięki niemu zdobyły ostatnie trzy duże punkty. Gdyby nie to, dziś mistrzowie Polski wciąż nie byliby pewni miejsca w szóstce. Zadziwiający jest z kolei Janusz „Sinusoida” Kołodziej. Znów pojechał dobre zawody w Lesznie i jest to wciąż jedyny tor, na którym aktualny indywidualny mistrz Polski potrafi jechać. Reszta jest jedną wielką niewiadomą.
Nie wiedziałem czego się spodziewać po meczu w Tarnowie. Nie dość, że derby, to jeszcze walka o punkt bonusowy, a dla gospodarzy przedłużenie szans na play-off. Okazało się, że mecz wcale nie był wyrównanym widowiskiem. Rzeszowscy Brytyjczycy byli na tarnowskim betonie ciency jak rabarbar, a Maciej Kuciapa jeszcze na prostej startowej mógł zobaczyć numery na plecach rywali. Z kolei gospodarze w końcu pojechali dobre zawody. Wreszcie wszyscy zapunktowali na przyzwoitym poziomie i efekt był natychmiastowy – zwycięstwo tarnowian nie podlegało żadnej dyskusji, a przy okazji obnażyli wszystkie braki rywali. Pisałem ostatnio, że sytuacja tarnowian nie jest tak złą na jaką wygląda i tu rzeczywiście trafiłem. Te trzy punkty są ogromnym krokiem naprzód. Teraz trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo czekają ich trudne wyjazdy do Torunia i Gorzowa, ale z taką jazdą mogą napsuć rywalom sporo krwi.
Rzeszowianie zawiedli. To bardzo krótka, ale też dość łagodna ocena ich występu. Jedynie Rafał Okoniewski był godnym przeciwnikiem dla „Jaskółek”. Można powiedzieć, że to efekt twardego toru, ale byłoby jednak spore przekłamanie. „Okoń” ostatnio ma zwyżkę formy i potwierdził to w Tarnowie. Jason Crump już dawno nie był tak bezradny. Niby dobrze spisał się Dawid Lampart, ale gdy bliżej przyjrzeć się jego zdobyczom, to okaże się, że wszystkie punkty nabił na miejscowych juniorach. Reszta, jak napisałem wyżej. Brak słów. Na dzień dzisiejszy „Żurawie” są na ostatnim miejscu w tabeli. To oczywiście bardzo złudne, bo ich sytuacja jest lepsza niż Włókniarza czy Sparty, z którymi będą jeszcze rywalizować na własnym torze. Niemniej muszą przynajmniej te dwa pojedynki wygrać.
Jeszcze jedno odnośnie meczu w Tarnowie. W XII wyścigu doszło do groźnego karambolu. Na szczęście nikomu nic poważniejszego się nie stało, ale tragedia wisiała w powietrzu. I to dosłownie. Gdyby motor Tadeusza Kostro leciał nieco niżej, to dziś kariera Lee Richardsona byłaby poważnie zagrożona. Myślę, że ktoś powinien zwrócić uwagę juniorowi gospodarzy, że w ten sposób jeździć nie wolno. Na żużlu świat się nie kończy. Niestety, po raz kolejny okazało się, że wyszkolenie naszych młodzieżowców w sytuacjach nagłych mocno szwankuje. Jestem przekonany, że zdecydowana większość jego rówieśników ze Szwecji, Danii czy Wielkiej Brytanii nie wypuściłaby z rąk motocykla w podobnej sytuacji. Nie jest to pierwszy przypadek. Podobne zdarzenie miało miejsce kilka lat temu w Lesznie, gdy Damian Baliński skosił motorem Karola Ząbika. Uderzenie lecącym motocyklem w głowę jest straszliwie niebezpieczne, a niestety nasi juniorzy (choć nie tylko) często ratując siebie nie potrafią (a w zasadzie nawet nie próbują) przewidzieć skutków swojego działania. Miałem okazję obserwować podobne zdarzenie podczas półfinału IMŚJ w Zielonej Górze w 2002 roku, gdy w kryzysowej sytuacji młody Polak (pamiętam który, ale nie napiszę) po prostu puścił motor ratując siebie, a młody Duńczyk w identycznych okolicznościach potrafił nad swoją maszyną zapanować na tyle, że pomimo upadku nie zrobił krzywdy rywalom.
Wiadomo już, że z play-offami pożegnali się częstochowianie. Co prawda wciąż są na szóstej pozycji w tabeli, ale nie wierzę, że są w stanie wygrać w Rzeszowie, Tarnowie czy Lesznie. Mogą jeszcze pokonać u siebie Stal Gorzów, ale to chyba jednak będzie za mało. Brakuje zawodnika, na którego można w ciemno postawić, co przy sporym dołku Rafała Szombierskiego skutkuje przegraną. Było bardzo blisko, ale…. No właśnie. Zawsze znajdzie się jakieś „ale”. Fajnie, że zawodnicy Włókniarza walczą, że próbują, jednak na dłuższą metę nie da się ligi oszukać. Toruński walec często ma problemy z przejechaniem, co nie oznacza, że zawraca. Tym razem pokonał kolejna przeszkodę, posuwając się wolno, ale systematycznie do wyznaczonego celu.
Na koniec starcie Stali Gorzów ze Spartą Wrocław. Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a tu nagle okazało się, że gospodarze do końca musieli walczyć o punkt bonusowy. Wrocławianie dysponują dobrymi startami i to jest ich główny atut. Gdy po trzech wyścigach gospodarze prowadzili już różnicą ośmiu punków chyba mało kto wierzył w wyrównaną walkę. A tymczasem goście ją podjęli. Czy ktoś spodziewał się, że Stal ze swoimi gwiazdami wygra indywidualnie tylko sześć wyścigów? Myślę, że nie. Gościom zabrakło wsparcia drugiej linii, a przede wszystkim punktów Maćka Janowskiego. Widać gołym okiem, że wrocławianie są silniejsi niż wyglądało ta na papierze, a gorzowianie albo tak kontrolowali przebieg meczu, albo są mocno przereklamowani.