Mało o sporcie, więcej narzekania

Ostatni tydzień, pewnie z racji dłuższej przerwy w rozgrywkach ligowych, był nieco spokojniejszy. Myślę, że nikt specjalnie nie przejął się wysoką przegraną w Gorzowie, bo wszystko przyćmiła kontuzja Rafała Dobruckiego, jednak ten temat też jakby ucichł. Wygląda na to, że zielonogórzanie mają już dość trybuny do tego stopnia, że kibice olali testowanie jej wytrzymałości. I dobrze. Niech za króliki doświadczalne robią ci, którzy sprawę spaprali.

Troszkę jakby coś pękło po ostatnich meczach. Najpierw brak dopingu zorganizowanego i piknikowa atmosfera podczas spotkania z Włókniarzem, teraz opisany we wstępie lekki bojkot testu trybuny „K”. Jeśli o mnie chodzi, to ja akurat nie mam nic naprzeciw takiemu zwrotowi. W końcu możliwe było oglądanie zawodów bez tych wszystkich niepotrzebnych śpiewów i układów choreograficznych. Ja nie jestem ich przeciwnikiem – jeśli ludzie chcą, to niech sobie skaczą – ich prawo, w końcu też zapłacili za bilet. Tylko niech przestaną opowiadać głupoty, że na tym polega doping. To jest po prostu zabawa przy okazji meczu żużlowego, ale tylko „przy okazji”, a więc powinna być traktowana jako dodatek, bo daniem głównym jest przecież mecz. Tymczasem zmuszanie ludzi do uczestnictwa w zabawie i traktowanie ludzi siedzących jak wrogów jest patologią.

Nie wiem co się stanie w ciągu najbliższego tygodnia, ale nie chce mi się wierzyć żeby nadal zamknięty dla kibiców był pierwszy łuk. Parcie ze strony magistratu jest ogromne. Widać gołym okiem, że obecnie wszystko kręci się wokół papierków, szumnie nazywanych dokumentami. Ktoś musi się podpisać pod jednym z takich właśnie papierków, na którym napisane będzie, że można wpuścić ludzi na stadion. Problem w tym, że sprawa wymknęła się spod kontroli i nie wiem czy ktoś dla idei zaryzykuje swoje ciepłe stanowisko.  W zasadzie nie byłoby problemu, gdyby nie pojawiła się ekspertyza prof. Wilde – ponoć wyroczni w naszym kraju odnośnie drgania budowli. Powiem szczerze, że mocno się uśmiałem słuchając pana profesora. Jeśli dobrze zrozumiałem, to nigdy wcześniej nie był w Zielonej Górze, a już na pewno nie widział w akcji tańczącej budowli „made by Alstal”. Skąd się więc wzięła podpisana przez niego ekspertyza? Wygląda na to, że głównie na podstawie filmu z youtube’a. Potem Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego podjął decyzję o zamknięciu tej części stadionu. Sam pan Wilde był zaskoczony taką decyzją, bo nie taki był cel. Pewnie dlatego pofatygował się do naszego pięknego miasta, żeby nieco sprawę odkręcić. Tylko nie wiem ile sensownych wniosków może wyciągnąć na podstawie próby wykonanej przez niespełna 10% faktycznego obciążenia. Wygląda mi to na „sztukę” pierwszego gatunku. Coś jakby studiowanie marketingu i zarządzania, żeby pracując jako kasjer w muzeum mieć lepszą pensję za wyższe wykształcenie.

Nie wiem też na co liczyli panowie Dowhan i Kubicki. Przecież, to ich idiotyczna kłótnia zaowocowała tym całym zamieszaniem. Teraz niby się godzą, a raczej szukają jakiegoś wspólnego frontu. Pamiętam jak kilkanaście lat temu jechałem miejskim autobusem. Usiadły obok siebie dwie babcie i zaczęły rozmawiać. Okazało się, że jedna jest za Wałęsą, a druga za Kwaśniewskim, co zmieniło dyskusję w ostrą wymianę zdań, w której, chcąc nie chcąc, uczestniczyli wszyscy pasażerowie. W końcu pojawił się temat wspólnego wroga – Żydów i zapanował pokój. Podobnie wygląda sytuacja wokół tej nieszczęsnej trybuny. Panowie nigdy się nie dogadają, bo mają zupełnie inne interesy z nią związane, a poza tym chora ambicja nie pozwala ustąpić. Jedynym argumentem mogących zmusić ich do „zgody” jest groźba pociągnięcia do odpowiedzialności, podczas najbliższych wyborów. Widać, że obaj najwyraźniej czegoś się boją, bo z bólem, ale coś tam ustalili, przy okazji obciążając dziennikarzy za rozpętanie awantury.

Próbowałem słuchać jednej z piątkowych audycji na żywo w Radiu Zielona Góra z udziałem obu panów. Wytrzymałem może pięć minut. Nie dało się tego zdzierżyć. Nastawienie pana Dowhana jest tak roszczeniowe, jakby żył w połowie lat 70-tych. Dostawał od miasta ogromne pieniądze, dostaje stadion i tor i wciąż mu mało. Wszystkie zyski z biletów idą do kasy klubu, a on wciąż wymienia na co miasto nie dało środków. Wychodzi na to, że mu się to należy, bo reprezentuje klub. Gówno prawda. Wszystko co dostał, pochodziło z naszych podatków i powinien grzecznie za to podziękować, a nie próbować kreować się na wielkiego menadżera za cudze pieniądze. Z drugiej strony ten, kto dawał, też nie dawał swoich pieniędzy, tylko nasze, więc robienie z siebie dobrego wujka jest śmiechu warte. Tak naprawdę od czasu zdobycia mistrzostwa żaden z nich nie zrobił nic bezinteresownie dla Falubazu. Wszystkie zasługi mają drugie dno, często wychodzące dopiero po jakimś czasie. Chcą się kłócić – niech się kłócą, ale za swoje pieniądze.

Przy tym wszystkim sprawy sportowe zeszły na dalszy plan, co jest o tyle dobre, że dziennikarze nie rozdrapywali ran po ostatnim meczu. Poza kontuzją nie ma się zresztą czym martwić, bo każdy ma prawo do słabszego meczu, a przy pięciu wygranych pojedynkach nawet trzy porażki nie robią wielkiej szkody. Żenujące po gorzowskim pojedynku było zachowanie prezesa Stali. Ileż on zrobił dla Rafała, aż się wzruszyłem. Po co była ta szopka – nie wiem, ale gdyby intencje były szczere, to nikt by się od „ofiarodawcy” o nich nie dowiedział.

2 kwietnia napisałem, że mam wrażenie, iż bieżący sezon będzie ostatnim rokiem startów Rafała Dobruckiego w Falubazie. Wcale nie miałem wtedy na myśli żadnej kontuzji, po prostu widziałem, że jeżdżąc kolejny sezon w Falubazie przestał się rozwijać jako zawodnik, a nawet nieco się cofnął. W sezonie 2009 Rafał osiągnął szczyt i bardzo przyczynił się do mistrzostwa, jednak potem było już mniej różowo. Myślę, że każdy, kto regularnie widział Rafała na torze dostrzegał pewną zależność między możliwością skutecznej jazdy pod bandą, a liczbą zdobywanych punktów. Do tego dochodziła dość niechętna jazda parowa i pomimo całkiem przyzwoitych osiągnięć, często bilans wychodził pod kreską. Trudno optymistycznie patrzeć w przyszłość, gdy jeden z czołowych zawodników nie będzie mógł startować, jednak, jeśli działacze nie spaprają „okazji”, sytuacja dla klubu może mieć także pewne pozytywy. Dlatego też zamiast ZZ lepiej dać okazję pościgania się wychowankom, bo w najważniejszej fazie rozgrywek i tak zastępstwo za Rafała nie będzie już możliwe. Pamiętam jak w 2008 roku Włókniarz jadąc cały sezon zasadniczy z zastępstwem zawodnika wygrał w cuglach fazę zasadniczą, żeby na koniec zająć czwarte miejsce. Było w końcówce sporo pecha, ale faktem było także, że zdobycze punktowe sprzed fazy play-off nie odzwierciedlały faktycznej siły zespołu. Nie chciałbym żeby podobna sytuacja przydarzyła się Falubazowi. Nie ma tak naprawdę znaczenia czy po 14 kolejkach zajmie się czwarte czy pierwsze miejsce. W ubiegłym roku okazało się, że walcząc jeszcze po 11 kolejkach o utrzymanie, na koniec można świętować srebrny medal.

W dużo gorszej sytuacji jest aktualnie drużyna z Rzeszowa, bo jeśli kontuzja Jasona Crumpa, który stanowi 50% siły PGE Marmy, wyeliminuje go na dłużej niż tydzień, to grozi im przegrana z lokalnym rywalem – Unią Tarnów i to na własnym torze, co nie tylko popsułoby atmosferę wokół klubu, ale także zmusiłoby rzeszowian do ponownej walki o pierwszą szóstkę. Wybity bark pewnie można jakoś tam załatać, ale chodzi raczej o to, żeby po wpadnięciu w większą dziurę kontuzja nie odnawiała się. Myślę, że za pieniądze jakie Australijczyk dostaje w tym klubie, nie będzie miał wyjścia i pojedzie w derbach południowo-wschodniej Polski.

Zgodnie z tytułem: mało o sporcie, więcej narzekania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *