Pojedynek menadżerów debiutantów

Na szeroko pojęty sukces w sporcie składa się wiele rzeczy. Od wartości sportowej zawodników, poprzez atmosferę w drużynie, umiejętność motywacji oraz zespolenia grupy ludzi w jedną całość, aż po sytuację ekonomiczną i organizacyjną. Rzadko udaje się wszystko naraz, ale ubiegły sezon w ekstralidze był przykładem gdy na przeszkodzie do tegoż sukcesu stanęli menadżerowie.

Mam tu na myśli oczywiście Czesława Czernickiego oraz Sławomira Kryjoma. Obaj, mając właściwie rywali na łopatkach, chcieli załatwić dwie rzeczy za jednym zamachem – wejść do finału, ale przy okazji, zupełnie prywatnie, udowodnić bliżej niesprecyzowane coś klubom ze swoich rodzinnych miast. I może efekt nie byłby tak fatalny, gdyby ta druga sprawa nie przesłoniła tej pierwszej. Można powiedzieć, że skoro osobiste urazy były ważniejsze od sportowych celów to w pewien sposób obaj wykazali się brakiem profesjonalizmu. Jest to o tyle dziwne, że przecież w żużlu pracowali od wielu lat. Patrząc na chłodno Unibax i Stal Gorzów nie miały prawa przegrać rywalizacji w półfinałach, a mimo to przegrały. Nie mam zamiaru wracać już do tych meczów. Chciałem tylko pokazać jak wielki znaczenie dla drużyny ma osoba menadżera, przy dobrej kondycji finansowej klubu oraz całkiem przyzwoitym składzie.

Piszę o tym, bo często uważa się, że gdy ma się odpowiedniej klasy żużlowców, to nawet kompletny laik potrafi zdobyć mistrzostwo. Nic bardziej błędnego. Chciałbym zauważyć, że spośród dziesięciu drużyn startujących w ekstralidze aż cztery mają nowych menadżerów, i do tego debiutantów. Ciekaw jestem jak poradzą sobie oni w tej roli, przy czym każdy ma inną sytuację startową.

Rafał Dobrucki ma podwójnie ciężkie zadanie, bo przejmuje schedę po Marku Cieślaku, ale jednocześnie Falubaz mocno stacza się z drużyny opartej na wychowankach w zlepek indywidualności. Na początek zadanie koszmarnie ciężkie, bo dodatkowo skład skonstruowany jest na zasadzie małego wyścigu szczurów (J. Davidsson vs K. Jabłoński, ewentualnie obaj przeciw Rune Holcie, a co gorsza słabszy od nich zawodnik ma gwarantowane miejsce w zespole). Do tego Rafał musi się jeszcze wpisać w marketingową polityką klubu i złapać dobry kontakt z kibicami, bo w przeciwnym razie po roku, niezależnie od wyniku, będzie musiał podzielić los swojego poprzednika.

Piotr Paluch w Stali Gorzów musi zderzyć się z górą lodową w postaci Tomasza Golloba i jest właściwie z góry na przegranej pozycji w tym starciu, bo „Chudy” jest nie do ruszenia. Poprzedni dwaj menadżerowie też mieli ten problem i nie dali rady. „Bolo” będzie miał na swoich barkach szkolenie młodzieży oraz zadbanie o dobrą atmosferę w pierwszym zespole, który jest wciąż zlepkiem mniejszych lub większych gwiazd. Obawiam się, że bardzo trudno będzie mu pogodzić te dwie funkcje. Dodatkowo dojście klanu Kasprzaków może podgrzać i tak niełatwą atmosferę. Mam nadzieję, że pan Piotr postawi na sportową rywalizację, a nie na próby wygrywania poprzez pułapki na torze. Jeśli uda mu się z pary miejscowych młodzieżowców uczynić mocny punkt drużyny, to już ten fakt będzie niewątpliwie jego ogromnym sukcesem i pewnie też choć częściowym spełnieniem marzeń gorzowskich kibiców o powrocie do wielkiej Stali z wychowankami w składzie.

Mirosław Kowalik nie jest prawdziwym debiutantem, bo ma w swoim dorobku prowadzenie PSŻ Poznań i Startu Gniezno, ale te dwa zespoły, przy całym szacunku, są lata świetlne w kwestii organizacyjnej i sportowej za Unibaksem Toruń. Teraz po wielu latach wraca do swojego macierzystego klubu, a dodatkowo ma dość komfortową sytuację, bo przy dobrej kondycji finansowej dysponuje czterema bardzo solidnymi seniorami oraz parą całkiem przyzwoitych juniorów, pomiędzy którymi nie ma niezdrowej rywalizacji o skład. Zawodnicy albo wywodzą się z toruńskiego klubu, albo od dłuższego czasu są związani z drużyną. Wydaje się, że właściwie wystarczy nie przeszkadzać. Jest może jedno obciążenie, bowiem z wyżej opisanych powodów Unibax jest głównym kandydatem do złota.

Ostatnim debiutantem jest Jerzy Kanclerz – człowiek bliżej nieznany większości kibiców, poprzednio dyrektor sportowy Polonii Bydgoszcz. Widać po ruchach kadrowych, że nad Brdą nie szasta się już pieniędzmi, zostawiając niemalże ten sam skład, który wywalczył awans. Na papierze ekipa bydgoska wydaje się być jedną ze słabszych, jeśli nie najsłabszą, tak więc głównym zadaniem menadżera będzie wykrzesanie maksimum możliwości ze swoich zawodników. W odróżnieniu od wcześniej wymienionych początkujących menadżerów, pan Jerzy nie ma postawionego celu w postaci zdobycia mistrzostwa. Myślę, że spokojne utrzymanie się w ekstralidze byłoby świetnym początkiem jego pracy w nowej roli. Pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów, że dla mnie tegoroczny sezon Polonii jest próbą zaoszczędzenia pieniędzy pod kątem powrotu na stare śmieci Tomasza Golloba i zdanie swoje podtrzymuję.

Z pozostałych menadżerów niedoścignionym wzorem jest Mark Cieślak i pewnie jeśli inne rzeczy będą dobrze poukładane w klubie, to „Jaskółki” co najmniej awansują do finału. Fajną robotę wykonuje we Wrocławiu Piotr Baron i mając zdecydowanie lepszy skład może pokusić się o sprawienie małej niespodzianki. Roman Jankowski, czyli żyjąca legenda Unii Leszno ma do dyspozycji zawodników dobrze sobie znanych, w większości dość młodych, ambitnych i walecznych, więc dla mnie „Byki” są kolejnym kandydatem do medalu, po Unibaksie i Unii Tarnów. Z kolei nie spodziewam się wielkich rewelacji po Marmie, bo nie dość, że została pozbawiona miejscowych zawodników, historycznego logo, o które musieli walczyć kibice, to jeszcze menadżer, choć sympatyczny, nie jest na pewno z górnej półki. Nie wierzę też, że w Gdańsku uda się Stanisławowi Chomskiemu poskładać do kupy bardzo przeciętny skład. Kompletną niewiadomą jest dla mnie natomiast Włókniarz Częstochowa. Jeśli uda się tam podtrzymać ubiegłoroczną atmosferę i przygotowanie toru, to „Lwy” u siebie będą groźne dla najlepszych, bo personalnie to jeden z najwaleczniejszych zespołów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *