Profesjonalizm to brzmi dumnie

W celu dbania o profesjonalizm w polskich ligach żużlowych wprowadza się regulamin finansowy, którego podobno prawie nikt nie przestrzega, oraz proces licencyjny, który właściwie nikogo nie wyklucza, ani tym bardziej nie karze. Patrząc jednak na to co się dzieje, można się zastanawiać, dlaczego to się jeszcze nie zawaliło? Odpowiedź jest prosta – popatrzmy skąd pochodzą pieniądze, a będziemy wiedzieć kto na tym zarabia i komu zależy na utrzymaniu dzisiejszego stanu rzeczy.

Polski żużel jest strasznie dziwny. Zarabiamy w naszym kraju pewnie czterokrotnie mniej niż w Niemczech, o Wielkiej Brytanii, Danii czy Szwecji już nawet nie wspominając. A jednocześnie płacimy żużlowcom wielokrotnie więcej niż gdziekolwiek indziej mogą zarobić. Co jeszcze dziwniejsze, pomimo tak wysokich zarobków w Polsce oni wcale nie rezygnują z jazdy za przysłowiową czapkę śliwek w bogatszych krajach. Dlaczego tyle płaci im się w naszym kraju? Przecież to jest działanie niezgodne ani ze zdrowym rozsądkiem, ani z jakimikolwiek zasadami ekonomii. Co jeszcze dziwniejsze, polskie kluby często nie są w stanie same pozyskać tych pieniędzy, które gwarantują zawodnikom w kontraktach. Jakby się tak dobrze zastanowić, to to co dzieje się w naszym czarnym sporcie nadawałoby się na scenariusz „Żużlowego Pokera”. Tyle tylko, że taki film mało kogo by interesował, bo żużel jest traktowany raczej jako zabawa dla prowincji i nie zmienią tego próby zapraszania warszawskich celebrytów na turniej SGP na Stadionie Narodowym. Żużel, to kurz, hałas, specyficzny zapach i latające kamyczki. Taki jest jego urok. To trochę tak jakby zorganizować koncert popularnych piosenek granych w przystępnej formie przez przedstawicieli sceny metalowej (zakładając hipotetycznie, że zgodziliby się na taką chałturkę) i na podstawie frekwencji wyciągać wnioski dotyczące popularności muzyki metalowej. Prawdopodobieństwo, że słuchacz muzyki pop pójdzie na koncert Acid Drinkers jest równe właściwie zero. Prawdopodobieństwo, że pójdzie na koncert Vadera, Behemotha czy Decapitated jest chyba ujemne (to taka figura retoryczna).

W Polsce jest tendencja do unowocześniania obiektów żużlowych. Mamy więc siedziska, coraz częściej jest zadaszenie. Ile obiektów żużlowych zagranicą można nazwać stadionami? Pewnie jakiś pojedynczy procent. Tam z reguły jest po prostu tor żużlowy i wał ziemny. Ludzie przychodzą ze swoimi krzesełkami lub kocami i w ten sposób oglądają speedway. Koszt utrzymania pewnie wysoki nie jest, bo tak na dobrą sprawę często wystarczy skosić trawę. W Polsce wydaje się dziesiątki milionów na stadiony, które służą tylko i wyłącznie dla żużla, będącego sportem niszowym. Gdzie w tym jest sens? Jednocześnie w tych samych miastach drogi po zimie wołają o pomstę do nieba.

Wiele pisało się w tym roku o Wandzie Kraków, którą dopuszczono do startów w I lidze pomimo nie do końca uregulowanych kwestii finansowych za rok ubiegły. W efekcie drużyna z Nowej Huty jest czerwoną latarnią tabeli, zdobywając średnio w meczu niespełna 30 punktów, przy czym nie wliczyłem tu „pojedynku” na swoim torze ze Startem Gniezno, przerwanego po X biegu przy wyniku 16:44. Wanda ma na koncie jedno jedyne zwycięstwo z Polonią Piła, czyli kolejną drużyną znaną w tym roku przede wszystkim z tego, że wiceprezes klubu usłyszał zarzuty za zbyt spontaniczne rozliczenie dotacji miejskiej. Pilanie mają na swoim koncie aż dwa triumfy, a przecież przed nimi jeszcze rewanż z Wandą Kraków. Nikomu do śmiechu jednak nie jest, bo odliczając wstydliwą porażkę przy ul. Odmogile, pilanie na wyjeździe średnio zdobywają raptem 30,75 punktu. Jak widać obie ekipy dość mocno drenują budżety innych klubów, ciągnąć ze sobą na dno swoich rywali.

W II lidze już wiadomo, że jest to ostatni sezon w wykonaniu KSM Krosno, a dokładniej w wykonaniu klubu działającego w aktualnych strukturach organizacyjno-personalnych. Wilki nie wnoszą w tym roku zupełnie nic do rozgrywek, poza jednym jedynym zwycięstwem z Kolejarzem Opole, co może opolan kosztować zakończenie sezonu już w sierpniu. KSM przegrał nawet dwukrotnie z Polonią Bydgoszcz i są to jedyne zdobyte punkty przez drużynę znad Brdy. Odliczając mecze z KSM-em, bydgoszczanie średnio zdobywają w meczu niespełna 34 punkty, wliczając w to także występy na własnym torze. Jak widać, oba zespoły przyczyniają się do wyższych zarobków żużlowców z innych drużyn, co niewątpliwie odbija się na stanie finansów rywali, których marzeniem jest przecież awans do wyższej klasy rozgrywkowej.

Cóż można powiedzieć, gdy niemal 30% polskich drużyn w I i II lidze walczy raczej o przetrwanie niż o jakiekolwiek cele sportowe? Nawet jedno dołujące ogniwo jest zagrożeniem dla pozostałych, a tutaj, z różnych przyczyn, mamy do czynienia aż z czterema takimi przypadkami. Co gorsza, część pozostałych klubów walczących o wejście do żużlowej elity żyje przede wszystkim ze wsparcia samorządu. Co będzie, gdy magistraty wycofają się z finansowania żużla? Wbrew pozorom, to wcale nie jest takie nierealne.

O ile jednak zaplecze ekstraligi jest w jakiś sposób kojarzone z drużynami będącymi gdzieś pomiędzy walką o przetrwanie a marzeniami o występach w elicie, to sama elita, reklamowana jako najlepsza i najbogatsza żużlowa liga świata, powinna kojarzyć się z profesjonalizmem zarówno sportowym, jak i organizacyjnym. Czy tak jest w rzeczywistości? Wiemy dobrze, że także tutaj pomoc samorządów ratuje sytuację, a dodatkowa stabilizacja jest możliwa dzięki umowom sponsorskim podpisywanym przez warszawską centralę. Swoją drogą ciekaw jestem jak wypadłaby niezapowiedziana kontrola wypłat na dzień dzisiejszy. Wróble coś tam ćwierkają… Na razie oficjalnie nikt nic nie powie, bo zawodników obowiązuje regulamin, który nakazuje im dbanie o dobre imię klubów oraz ligi. Tak na marginesie, te zapisy są próbą perfumowania brzydko pachnących miejsc. Po sezonie pewnie jednak niektórzy stracą cierpliwość i na podstawie ruchów transferowych dowiemy się, które kluby nie wywiązywały się należycie ze swoich zobowiązań.

Polski żużel wiesza sobie finansową poprzeczkę coraz wyżej. Problem w tym, że zainteresowanie samą dyscypliną jest coraz mniejsze (liga jest tylko częścią żużla i to wcale nie najważniejszą) i coraz trudniej jest przyciągnąć kibiców na stadion, a co za tym idzie – może być coraz trudniej uzasadniać finansowanie speedwaya, będącego przecież sportem zawodowym, z publicznych pieniędzy. Z drugiej strony coraz więcej klubów nie ma prawdziwego szkolenia, a próby wymuszenia działań w tym kierunku przez centralę pod groźbą kar finansowych na razie powodują tylko pozorowanie dbania o wychowanków. Pudrujemy rzeczywistość medalami Polaków na arenie międzynarodowej, które w dużej mierze wynikają z zaangażowania ojców żużlowców (Dudek, Zmarzlik, Janowski, Pawliccy, Drabik) oraz kryzysu żużla w Europie, spowodowanym coraz wyższymi kosztami jego uprawiania. Mam jednak wrażenie, że to co ładnie wygląda w telewizji, w rzeczywistości jest kolosem na glinianych nogach. Stosunkowo niewielka grupa ludzi całkiem nieźle zarabia na tym sporcie, sztucznie podwyższając koszty jego uprawiania. Jeżdżę trochę po różnych obiektach i widzę, że zagranicą żużel opiera się w ogromnej części na pracy lokalnych pasjonatów, którzy starają się w granicach rozsądku tak gospodarować, żeby wystarczyło pieniędzy na zorganizowanie kilku imprez w roku. W Polsce poprzez powiązania polityczno-biznesowe żużel często jest  narzędziem do osiągania swoich celów na płaszczyźnie zupełnie niezwiązanej ze sportem. Najpierw więc zaciąga się zobowiązania, a potem kombinuje się jako to poskładać, żeby dostać licencję na następny sezon. Priorytetem jest oczywiście podpisanie kontraktów z dobrymi i drogimi zawodnikami, bo trzeba się pokazać. I mamy potem przykład zielonogórskiego klubu, który dysponując formalnie budżetem w wysokości 10 mln złotych nie potrafi załatwić sprawnej polewaczki, nie mówiąc już o bardziej specjalistycznym sprzęcie (co to za profesjonalizm, gdy sytuację muszą ratować strażacy z OSP?) Dlaczego tak jest? Bo proces licencyjny nie obejmuje całości zobowiązań klubu, tylko te dotyczące wypłat zawodników oraz rozliczeń z PZM i fiskusem, a działacze regularnie omijają regulamin, który sami ustanawiają. Czy taki sposób działania może trwać w nieskończoność? Trwa już bardzo długo i pewnie jeszcze trochę potrwa, niszcząc przy okazji ten piękny i niebezpieczny sport.

Dlatego staram się omijać imprezy próbujące mi udowodnić, że drożej znaczy lepiej. Siłą tego sportu są pasjonaci. I mam nadzieję, że wbrew temu całemu (pozornemu) profesjonalizmowi, który przyczepił się do żużla, uda się tej dyscyplinie przetrwać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *