Najgłośniejszą sprawą ostatniej kolejki ligowej wcale nie były wyniki spotkań, a zachowanie Petera Karlssona, które mało miało wspólnego z zasadą fair-play. Wczoraj okazało się, że do Gorzowa przychodzi Przemysław Pawlicki, choć Gorzów nie prowadził podobno żadnych rozmów z Unią Leszno.
Zachowanie Szweda wzbudziło tyle kontrowersji głównie dlatego, że pośrednio dało zwycięstwo jego drużynie. Po słabym starcie w ostatnim, decydującym wyścigu (Częstochowa wygrywała przed nim dwoma punktami) wpadł w jakąś koleinę na pierwszym łuku i zaliczył uślizg z własnej winy. Nie ma w tym oczywiście nic złego, bo takie rzeczy się zdarzają. Problem pojawił się chwilę później, kiedy to wstał i podnosząc motor miał wyraźny zamiar opuścić tor. Kiedy zobaczył jak układa się sytuacja, położył motor kładąc się jednocześnie na torze i tym samym zmuszając sędziego do przerwania biegu. Samo zachowanie można uznać za niesportowe i tak powinno też zostać potraktowane przez doświadczonego arbitra, jakim niewątpliwie jest p. Wojciech Grodzki. Niestety główny dowodzący okazał się dupą i nie wykluczył Karlssona do końca spotkania, co skutkowałoby odsunięciem zawodnika od kolejnego meczu, a tym samym dał przyzwolenie na kombinatorstwo podczas meczów ligowych w podobno najsilniejszej lidze świata. Wcześniej podobnym wyczynem popisał się Denis Gizatulin, który zaliczył upadek na ostatnim miejscu i także nie miał zamiaru opuszczać toru, bo gospodarze prowadzili akurat podwójnie. Tyle, że bydgoszczanie zostali ukarani (nie przez sędziego niestety), bo w powtórce upadek zaliczył Antonio Lindbaeck i zamiast jednego punkciku, mieli na koncie wielkie zero. I tego jednego punkciku zabrakło im do remisu.
Niestety do poziomu swojego czołowego zawodnika dostosował się prezes klubu spod Jasnej Góry, niejaki pan Marian Maślanka. Ma na pewno świadomość, że skład sklecony na kolanie z zawodników, którzy byli jeszcze na rynku (bo najczęściej nie mieli innych ofert) może nie zagwarantować spokojnego utrzymania się i najwyraźniej potraktował zwycięstwo i dwa duże punkty jako spóźniony prezent od zajączka. Stwierdził, że w zachowaniu P. Karlssona nie widzi nic złego, a zawodnik upadł na tor bo… nagle rozbolało go udo. Można i tak, tylko klub budowany na takich filarach długo nie pociągnie. Już rok temu niemal doprowadził do bankructwa klubu, kiedy po podpisaniu wirtualnych kontraktów stwierdził, że nie ma tyle pieniędzy i zaczął je renegocjować. Efekt jest taki, że po sezonie odeszło czterech czołowych zawodników, a wychowanków nie widać. Gratulacje panie Marianie. Oby tak dalej, a za dwa, trzy lata nie będzie żużla w Częstochowie.
Osobne „gratulacje” składam na ręce sędziego. Jeśli ktoś nie potrafi albo boi się podjąć decyzję, to nie powinien być arbitrem. Przecież ten pan nie robi tego społecznie, ale bierze za to konkretne pieniądze.
Drugi problem dotyczy sprawy Przemysława Pawlickiego, o której już pisałem. Kibice spekulowali, kto wciągnie młodego „byczka”. W klasyfikacji prowadził prezes Stali Gorzów Władysław Komarnicki. Zarzekał się jednak, że nie prowadzi rozmów z żużlowcem. Ba! Przed sezonem stwierdził nawet, że parę juniorską będą stanowić wychowankowie. Słowa, słowa, słowa… Jak to zresztą u p. Władka drzewiej bywało. Najpierw zakontraktował Simona Gustafssona, który został podstawowym młodzieżowcem gorzowskiej ekipy. Potem, kiedy się okazało, że Szwed kompletnie nie radzi sobie w ekstralidze, a wychowanek jest jeszcze słabszy, zaczął się palić prezesowi grunt pod nogami (a raczej pod inną częścią ciała) i zakontraktował młodego Pawlickiego, który w kilku imprezach poza granicami Polski pokazał się z dobrej strony. Po co więc było gadać takie bzdury? Po raz kolejny udowodnił więc, że jeśli rzeczywistość nie układa się po myśli, to jego obietnice niewiele są warte, a poleganie na jego słowie świadczy o sporej naiwności.
Prezes Komarnicki ma zresztą pewien epizod bardzo podobny do tego co zrobił p. Maślanka, tzn. podpisał zbyt wysokie kontrakty, a potem je renegocjował. Efekt był taki jaki był. Atmosfera daleka od oczekiwań, a aspiracje prezesa sięgają mistrzostwa Polski Głośno wyrażane imienne pretensje powodowały, że zawodnicy drugiej linii bali się jechać, a w najważniejszy mecz zawalił Tomasz Gollob. Cóż, Gollob został, ale trzech żużlowców musiało zmienić barwy klubowe.
Bardzo duży szacunek mam za to dla prezesa Unii Leszno, p. Józefa Dworakowskiego, który słowa dotrzymał i nie pozwolił na powrót do drużyny Przemka Pawlickiego, nie robiąc mu jednocześnie większych problemów ze zmianą barw klubowych mimo, że ewidentnie Pawlicki prezentuje obecnie lepszą formę od obecnego młodzieżowca Sławomira Musielaka. Wcześniej pożegnał Krzysztofa Kasprzaka oraz trenera. Myślę, że w dłuższym okresie czasu te posunięcia przyniosą bardzo pozytywne efekty, czego też Unii Leszno życzę.