Sezon żużlowy zakończył się i jak można się było spodziewać zaczęły się emocje nie mniejsze niż podczas spotkań ligowych. Mało jest tak naprawdę dobrej klasy zawodników, więc prezesi rozpoczynają wojnę podjazdową o ich względy.
Na rynku pozostało w zasadzie trzech solidnych żużlowców z Grand Prix czyli Emil Sajfutdinow, Jason Crump i Andreas Jonsson, choć ten ostatni leci trochę na opinii sprzed kilku lat. Na początku wydawało się dość prawdopodobnym, że Kangur i Rosjanin wylądują w Toruniu. Klub nie ma problemów z płynnością, tylko, że w składzie jest przecież już Chris Holder. Potem do akcji wkroczyła Marma Rzeszów, której prezes powiedziała, że chce mieć u siebie medalistę mistrzostw świata. Przez jakiś czas faworytem w tym dziwnym wyścigu był Jarek Hampel, ale podczas turnieju pożegnalnego Leigh Adamsa „Mały” zadeklarował, że chce zostać w Lesznie na dwa kolejne lata, pod warunkiem, że prezesem nadal będzie Józef Dworakowski. Ten z kolei mówił, że przemyśli podjęcie się prezesowania na następny rok. Całość była dość teatralna i raczej wyreżyserowana. Są publiczne deklaracje, ale nie ma jeszcze podpisów. Wydaje się jednak, że wicemistrz świata jest już zaklepany. Cóż, pani Marcie z Rzeszowa pozostał więc Jason Crump. Do walki nieoczekiwanie włączył się Robert Dowhan z Falubazu, który, jak donoszą różne media, interesuje się zarówno Australijczykiem jak i Rosjaninem, jednocześnie mając nadzieję na pozostanie Grega Hancocka. Jest jeszcze Fredrik Lindgren, a wiadomo, że w składzie meczowym może być tylko dwóch zawodników z cyklu Speedway Grand Prix. Niezłe zagranie.
W trochę idiotycznej sytuacji, o czym już pisałem, są kluby z Leszna i Gorzowa. Mają po dwóch zawodników z najlepszej piętnastki świata, którzy dysponują gigantycznymi KSM-ami, praktycznie uniemożliwiającymi budowę składu bez dziur. Tak naprawdę chyba żaden z nich nie jest w stanie powórzyć tegorocznego osiągnięcia, a przede wszystkim żadnemu z nich nie będzie na tym zależeć. A pozostaje jeszcze przecież nierozstrzygnięta kwestia Przemka Pawlickiego, bez którego Gorzów tak naprawdę leży i kwiczy.
Zastanawiam się, co kombinuje pan Dowhan. Dał ultimatum Fredrikowi Lindgrenowi do końca tygodnia. Dlaczego? Bo ten nie odpowiadał na złożoną mu propozycję? Dlaczego? Tu zaczynają się spekulacje. Można założyć, że Szwed otrzymał gorsze warunki, bo sezon miał naprawdę kiepski. Skoro jednak na rynku jest tak mało dobrych zawodników, to stawianie warunków może świadczyć o tym, że jest już zaklepane jakieś rozwiązanie zastępcze. Jest nim zapewne Crump lub Sajfutdinow. Jednak klub zielonogórski jest znany z tego, że nie płaci najwięcej, a nie ma się co czarować, pewnie akurat ta dwójka tania nie jest, a jak wiadomo pieniądze są dla wielu zawodników jedyną motywacją do podpisania kontraktu.
Mamy niemalże kopię zeszłorocznej sytuacji z Grzegorzem Walaskiem. Ten też dostał propozycję, która go nie satysfakcjonowała, a klub był nieugięty. Efektem było także swego rodzaju ultimatum, a potem okazało się, że prezes jest już dogadany z Gregiem Hancockiem. Można to w skrócie opisać – nie chcesz, to nie, mamy na twoje miejsce kogoś lepszego. Teraz sytuacja chyba się powtarza. Jeśli Fred nie zaakceptuje warunków, będzie musiał poszukać sobie nowego pracodawcy. A z tym nie będzie tak znów różowo, bo odpadają przecież Gorzów, Leszno i Toruń, czyli kluby nie mające raczej żadnych zobowiązań. Pozostają więc Tarnów, Rzeszów (gdyby nie wyszło z Crumpem) oraz Częstochowa. Tyle, że sytuacja pod Jasną Górą jest bardzo niepewna, a dwie pozostałe opcje są raczej ostatecznością. Może więc ta medialnie bardzo dobrze zorganizowana akcja Falubazu ma na celu tak naprawdę skłonienie Lindgrena do podpisania mniej korzystnego dla niego kontraktu, a jednocześnie wprowadzenie pewnej nerwowości u przeciwników, którzy mogą rozpocząć przebijanie, a tym samym osłabić kondycję finansową swoich klubów.
Można mieć różne zastrzeżenia do Roberta Dowhana, szczególnie za pierwsze półrocze, ale nie można mu na pewno odmówić budowania z głową swojej drużyny. Teraz też zapewne tak czyni, więc na pewno będzie chciał zabezpieczyć się przed przyszłorocznym problemem. Jak wiadomo w 2012 roku nastąpi poszerzenie ligi do dziesięciu ekip. Skoro podaż będzie na tym samym poziomie, a popyt wzrośnie, to podstawowe prawo ekonomii mówi o wzroście cen. Być może więc klauzule, które nie podobają się zawodnikom dotyczą nie tylko pieniędzy, ale przede wszystkim długości kontraktu. To co jest dobre dla prezesa, dla zawodnika, w przypadku zbyt dobrego sezonu, może być strzałem w kolano. Niestety do takich paradoksów dochodzi przez idiotyczny pomysł z kalkulowaną średnią meczową.