W Lesznie rozegrano turniej z cyklu Speedway Grand Prix. Reklamowano go jako „Ostatnie starcie na Smoczyku”, bo przecież każdy sposób jest dobry na to, żeby przyciągnąć kibiców przy bardzo wysokich cenach biletów. Ostatecznie frekwencja była średnio przyzwoita, czyli szału nie ma, ale też nie ma się czego wstydzić. Oglądałem spore fragmenty i jeśli mam ocenić imprezę pod względem czysto sportowym, to powiem tak: szkoda, że były to ostatnie zawody.
Kiedyś słyszałem taką opinię na temat leszczyńskiego toru: jest bardzo trudny dlatego, że jest bardzo łatwy. Może kibice z mniejszym stażem nie zrozumieją takiej oceny, ale to krótkie zdanie mówi bardzo dużo o możliwościach tego owalu. I oglądając te zawody przypomniały mi się czasy, gdy żużlowcy musieli mieć tam oczy dookoła głowy, bo z każdej strony mogli zostać skutecznie zaatakowani. Naprawdę świetne zawody. Nie wiem kto przygotowywał nawierzchnię, ale należy mu się duży browar, bo to była świetna promocja żużla. Ciekawe czy na lidze jest szansa na powtórkę? Wtedy liczy się przede wszystkim wynik, a więc stworzenie warunków do ścigania często wiąże się z utratą atutu własnego obiektu. Jednak patrząc z drugiej strony, Unia ma zawodników, którzy lubią i, co najważniejsze, potrafią walczyć na dystansie, więc może jednak istnieje szansa na przygotowywanie właśnie takiej nawierzchni?
W ubiegłym roku bardzo podobała mi się postawa Włókniarza Częstochowa, bo postawiono tam właśnie na ciekawe zawody, choć nie zawsze dawało efekt w postaci wygranych meczów. Właściwie rzadko dawało taki efekt, skoro „Lwy” musiały bronić swojego ekstraligowego miejsca w barażach i ledwo im się udało uratować swój byt w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czy zostanie zachowane takie podejście do organizowania meczów? Chciałbym. Zresztą już dziś będzie można się o tym przekonać, bo Włókniarz ma się zmierzyć w zaległym spotkaniu z Polonią Bydgoszcz i jest w tym meczu faworytem, chociaż dotychczasowe wyniki pokazują coś zupełnie innego. Ale przecież człowiek tym różni się od automatu, że potrafi zauważyć coś więcej niż suche dane. Jeśli częstochowianie podtrzymają ubiegłoroczne podejście do organizacji meczów, to będę im mocno kibicował. Bardzo interesuje mnie także postawa Grzegorza Zengoty. Byłem mocno sceptycznie nastawiony do jego szans na dobry wynik, ale ostatnio „Zengi” udowodnił, że potrafi skutecznie jeździć także na wyjeździe. I bardzo fajnie.
Jestem też bardzo ciekawy jak potoczą się losy pojedynku PGE Marmy Rzeszów i Unii Leszno. Tutaj sytuacja jest podobna jak w przypadku Częstochowy i Bydgoszczy, czyli mamy spotkanie drużyny bez zwycięstwa i niepokonanej, co wcale nie musi prowadzić do wyciągnięcia sensownych wniosków na temat faworyta. Bo przecież nie wiemy jak jeździ Rzeszów u siebie, a postawa Unii na wyjeździe też jest sporą niewiadomą. Właśnie dlatego ten mecz ma znaczenie, bo pozwoli ocenić szanse tych ekip na ewentualne sukcesy ligowe. Oba zespoły dzieli zresztą wiele innych różnic, bo z jednej strony mamy klub rezygnujący z historycznej nazwy i logo, kupujący juniorów, a z drugiej są „Byki”, które jako jedyna żużlowa drużyna w Polsce nigdy nie sprzedały swojej nazwy, a w dotychczasowych meczach jeździły z czterema juniorami w składzie. Komu kibicuję? Odpowiedź jest chyba oczywista.