Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią chciałbym się odnieść do wydarzeń z listopada ubiegłego roku, które pokazują kapitana Falubazu Grzegorza Walaska i prezesa klubu Roberta Dowhana w mało ciekawym świetle.
Oczywiście każdy, kto choć trochę interesuje się żużlem wie o co chodzi. Po euforii związanej ze zdobyciem mistrzostwa Polski przez zielonogórski klub przystąpiono do negocjacji mających na celu utrzymanie dotychczasowego składu. Przynajmniej takie było oficjalne stanowisko prezesa klubu. Kapitan drużyny deklarował chęć pozostania w drużynie. Przynajmniej takie było oficjalne stanowisko Grzegorza Walaska. Skoro więc obaj panowie mieli taki sam pomysł na następny sezon, to dlaczego nie doszli do porozumienia? Dlaczego stosunki między nimi stały tak napięte? Odpowiedzi na to pytanie nie udzielę, ale postaram się nieco podrążyć temat.
Prezes podszedł do tematu bardzo ambicjonalnie. Chciał mieć w składzie dobrych żużlowców, którzy nie będą żądali astronomicznych pieniędzy. Zadanie niełatwe, niemniej jeśli wierzyć p. Dowhanowi – zupełnie realne. Wiadomo, że ważne kontrakty mieli Piotr Protasiewcz, Fredrik Lindgren, Niels Kristian Iversen i Grzegorz Zengota (bez aneksu finansowego) czyli można powiedzieć – pewien trzon był. Szybko kontrakt podpisał Patryk Dudek, a Rafał Dobrucki zadeklarował, że z klubu nie odejdzie. Pozostał Grzegorz Walasek. Sprawa niby prosta. Tymczasem, jak można się dowiedzieć z wypowiedzi obu panów, rozmowy za bardzo się nie kleiły. I tu właśnie zaczynają się schody. Czy rozbieżności w oferowanych i oczekiwanych warunkach finansowych były naprawdę tak wielkie? Czy ewentualną różnicą zdań w kwestiach pieniężnych można tłumaczyć zachowanie dorosłych przecież ludzi?
Grzegorz Walasek natomiast kolejny raz zaczął opowiadać dziwne rzeczy w momencie kiedy skończył mu się kontrakt i miały rozpocząć się negocjacje. Tym razem stwierdził, że być może zrezygnuje z polskiej ligi. Wypowiedź oczywiście mocno głupia, bo w końcu Anglia czy Szwecja nie zagwarantują mu takich pieniędzy jak Polska, a wiążą się z dodatkowymi kosztami. Ciekawe jest jednak to, że miała miejsce jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji z Falubazem. Jeszcze ciekawszy jest fakt, że już wtedy pojawiał się temat Polonii Bydgoszcz. Oczywiście jedynym argumentem, którym bydgoszczanie mogliby skusić Walaska były pieniądze. Atmosfera tam nie jest szczególnie ciepła, kibiców na trybunach niewielu, a ich zachowanie w stosunku do żużlowców przywożących mniej punktów dalekie jest od kulturalnego.
I teraz przechodzę do sedna problemu. Według mnie o tym, że Grzegorza Walaska nie będzie w Falubazie wiadomo było jeszcze przed zakończeniem sezonu, tzn. przed finałowymi meczami z Unibaksem. Wybieram jeden z możliwych scenariuszy:
- Grzegorz Walasek rozpoczął negocjacje z Bydgoszczą (być może próbując w ten sposób wymusić podwyższenie zarobków) wskutek czego Robert Dowhan ambicjonalnie podchodząc do sprawy nie próbował już nawet zatrzymywać go w Falubazie i dopiero później dogadał się z Gregiem Hancockiem.
- Robert Dowhan mając już dość fochów (dziwne wypowiedzi, narzekania na tor, chimeryczna jazda w najważniejszej części sezonu) swojego kapitana dogadał się wcześniej z Gregiem Hancockiem, a potem z premedytacją przedstawił Grzegorzowi Walaskowi niesatysfakcjonujące go warunki finansowe.
Przy całym szacunku do wkładu Grzegorza Walaska w odbudowę klubu skłaniam się jednak do pierwszej wersji. Przemawia za tym bardzo długi czas pisania oświadczenia (które zresztą było bardzo mętne) przez żużlowca, chęć wyciszenia sprawy i jakby pewien strach przed spotkaniem z kibicami, a bardziej przed spojrzeniem im w oczy. Ze strony prezesa natomiast bardzo, jak już pisałem wyżej dwukrotnie, ambicjonalne potraktowanie całej sytuacji, co przejawia się niemiłosiernym drążeniem tematu i dość agresywnymi (w słownym oczywiście zakresie) zaczepkami, trochę żałosną próbą odbicia Emila Sajfutdinowa z Bydgoszczy oraz w pewnym sensie zamknięciem Walaskowi drogi powrotu do Zielonej Góry. Nie jest tajemnicą, że Robert Dowhan przejawia spore ambicje polityczne, a wyprowadzenie klubu na prostą i późniejsze mistrzostwo jest świetnym argumentem w różego rodzaju kampaniach. Incydent mocno nie pasuje do ogólnego wizerunku i być może po części właśnie stąd owa ostra reakcja.
Pewnie prawda leży gdzieś po środku. Zapewne to nie koniec sporu. Powiem szczerze, że dziwię się obu panom. Rozumiem, że każdy może pracować gdzie chce i z kim chce. Tyle, że zyski Grzegorza Walaska mogą się okazać tylko pozorne. Ma w końcu żonę, dzieci, a dojazd i powrót z meczu czy treningu nie będzie zajmował już godzinę, ale dobre dziesięć godzin. Po zawodach ligowych w Bydgoszczy powrót do Zielonej Góry będzie nieopłacalny, bo przecież we wtorek jest Szwecja czyli kolejne rozstania z rodziną. Pieniądze są w życiu ważne, ale nie najważniejsze. Są rzeczy, których nie da się po prostu nadrobić mając nawet milionowe kwoty na koncie. A przecież z tego co pamiętam, to właśnie dom i najbliższa rodzina w podzielonogórskim Wilkanowie były jednym z głównych argumentów za powrotem do zielonogórskiego klubu.
Robertowi Dowhanowi życzę troszkę chłodniejszej głowy i robienia mniej hałasu wokół swojej osoby. Z kolei Grzegorzowi Walaskowi dziękuję za to co zrobił dla Falubazu. Przywitam go brawami w Zielonej Górze, ale tęsknić za nim nie będę…