Dziwna postawa drużyn z dołu tabeli

Mecz pomiędzy Falubazem i Stalą Gorzów miał być wielkim sportowym świętem i przez sporą część dnia wydawało się, że tak właśnie będzie, bo choć sobota była deszczowa, a w niedzielę od czasu do czasu trochę popadywało, to jednak wysoka temperatura sprawiła, że wszystko ładnie przeschło. Jeszcze po godz. 17 po torze jeździła polewaczka, a Kamil Kawicki powiedział, że prognozy przewidywały co najwyżej przelotne opady, które nie powinny specjalnie przeszkadzać. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej… mokra.

Wychodząc ze stadionu, jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem, że spotkanie się nie odbędzie, próbowałem się chować pod parasolem. Ale parasol nie wytrzymał opadów i zaczął przemakać, a poza tym nie ja byłem jego właścicielem. Po kilku minutach było mi już wszystko obojętne. Nie musiałem omijać kałuż, nie potrzebowałem parasola. Dobrze, że kolega się nade mną zlitował i mimo wszystko wpuścił do swojego samochodu. Potem zadzwoniłem do drzwi, rozebrałem się jeszcze na klatce schodowej i wrzuciłem ubrania do przyniesionej przez żonę miski, żeby za bardzo nie narozrabiać. Buty wyschły dopiero w poniedziałek, co do reszty to nawet nie wiem. Ważne, że dokumenty przeżyły. Całe szczęście, że na stadion nie zabrałem ze sobą aparatu. Nie pamiętam takiej ulewy, jaka przeszła nad Zieloną Górą. Prawdopodobnie ze względu na plany wakacyjne ominie mnie powtórka lubuskich derbów. Trudno.

Rozegrano dwa spotkania w ekstralidze i obu przypadkach dziwię się, że drużyny walczące o spokojne utrzymanie tak beztrosko podchodzą do swoich spotkań. Bo jak inaczej nazwać postawę gdańszczan, którzy mając zapas 18 punktów z pierwszego pojedynku, a więc całkiem przyzwoitą zaliczkę, zostali pokonani przez czerwoną latarnię ekstraligi różnicą 32 „oczek”? Nie rozumiem takiej postawy. Nie jest dla mnie usprawiedliwieniem osłabienie gdańszczan, bo w ich składzie byli przecież bardzo doświadczeni zawodnicy. Tu zresztą są dwie ciekawe rzeczy dotyczące składu gości. Wiadomo, że kontuzje wyeliminowały na jakiś czas Thomasa Jonassona i Maksima Bogdanowsa. Wiadomo, że w meczu maksymalnie może pojechać trzech obcokrajowców w jednej drużynie. Skoro zabrakło Łotysza i Szweda, to powołany został Renat Gafurow i… całe szczęście, bo zdobył ponad 31% wszystkich punktów Wybrzeża. Oprócz niego w Częstochowie pojawili się Tomasz Chrzanowski, Zbigniew Suchecki i Piotr Świderski. Ten ostatni potrzebuje jazdy po kontuzji, „Zibi” debiutował na wyjeździe, ale całkiem przyzwoicie jechał u siebie, a „Chrzanek” jest jednym z największych nieporozumień tego sezonu i nawet pojedyncze przebłyski nie zmieniają w niczym jego ogólnej oceny. W sumie ta trójka zanotowała na swoim koncie sześć punktów, z czego zaledwie jeden został zdobyty (na Hubercie Łęgowiku), a reszta była  przywieziona w biegach przegranych podwójnie. Dramat, po prostu dramat. Można teraz zgrywać mądralę, ale trzeba pamiętać, że Stanisław Chomski miał prawo skorzystania z zastępstwa zawodnika. Jeśli tego nie uczynił, to albo chciał sprawdzić wszystkich dostępnych zawodników przed ważnym pojedynkiem ze Spartą u siebie, albo stwierdził, że jego podopieczni są tak słabi, że umożliwienie im jednego startu więcej nic nie zmieni. Dziś widać wyraźnie, że „zz” mogłaby pomóc, choć nie dawałaby oczywiście gwarancji obronienia bonusa. Mecz o życie nie jest najlepszą okazją do testów, więc… Nie docenił swojego Rosjanina, który  chyba właśnie wywalczył sobie miejsce w składzie. Konkurentów nie ma zresztą zbyt mocnych. Mam wątpliwości czy z tych żużlowców naprawdę nie da się więcej wykrzesać. Brakuje wyraźnie jakiejś motywacji i pozytywnej agresji, a wsparcie ze strony młodzieżowców też pozostawia trochę do życzenia.

Po ostatnim, wysoko przegranym, meczu Włókniarza wydawało się, że pewne miejsce w składzie Lwów odzyskał Grzegorz Zengota. A tymczasem nie pojawił się na przedmeczowym treningu z powodu występu w turnieju Challenge IME. Impreza rangi… No właśnie, czy tam jest w ogóle jakaś ranga? Można w każdym razie zdobyć jakiś oficjalny medal. Tyle, że z punktu widzenia sterników częstochowskiego klubu starty w Straslund, Rawiczu, Daugavpils, Krsko czy w Mureck raczej niczego wielkiego mu nie dadzą, a nieboecność na treningu przed meczem o wszystko nie poprawia pozycji Grzesia w jego nowym klubie. Czy można się dziwić, że nie został wzięty pod uwagę przy ustalaniu składu? Raczej nie. Pod nieobecność „Zengiego” jego drużyna wreszcie wygrała i to z bonusem, więc pobyt na ławce rezerwowych może mu się trochę przedłużyć. W niedzielę „Lwy” jadą co prawda do Gorzowa i na jakiekolwiek punkty trudno tam liczyć z ich strony, ale zawodnicy powinni chcieć się pokazać z jak najlepszej strony. Kto wie, być ten teoretycznie nieracjonalny ruch okaże się bardzo skuteczny, kosztem „Zengiego”.

Jeszcze parę zdań o Sparcie Wrocław. Nie rozumiem jak drużyna walcząca o utrzymanie, mając 12 punktów zapasu z pierwszego meczu może w tak prosty sposób przegrać w Rzeszowie różnicą 16 „oczek”. Przecież ten jeden bonus mógł dać wrocławianom bardzo dużo w kontekście najbliższych meczów. Kto zawalił? Niestety tym razem Tomasz Jędrzejak i widać, że w ostatnich dniach „Ogór” ma jakiś problem. Mam swoją teorię o niektórych żużlowcach. Nie wszyscy potrafią być zawodnikiem drugiego planu. Akurat on dużo lepiej spisuje się, gdy reszta zespołu jedzie poniżej oczekiwań, ewentualnie stanowi wyrównaną drużynę przeciętniaków, a gubi się przy gwiazdach. Teraz, gdy inni zaczynają punktować lepiej, paradoksalnie najlepszy do tej pory element całej układanki zawodzi w bardzo ważnym momencie. PGE Marma jedzie ostatnio coraz lepiej, Jason Crump z kontuzją jest o wiele skuteczniejszy niż będąc zdrowym, ale mimo wszystko bonus był w zasięgu gości. W niedzielę Sparta jedzie do Gdańska z 14 punktową zaliczką i tu już żartów nie będzie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to obejrzę mecz na żywo i liczę na ciekawy pojedynek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *