Obserwując tegoroczny cykl Speedway Grand Prix widać jak mocno „nowe” próbuje zaistnieć w elicie. Właściwie powinienem napisać zaistniało, bo przecież świetne występy Martina Vaculika, Michaela Jepsena Jensena czy Bartosza Zmarzlika czy nawet Josefa Franca pokazały, że trzeba dać młodym szansę, ale jednocześnie ostatni turniej Grand Prix Challenge kolejny raz udowodnił jak ciężko tym wkraczającym dopiero w dorosły żużel zawodnikom przebrnąć przez sito eliminacji. Mam nadzieję, że tym razem BSI dużo lepiej wykorzysta dzikie karty, a polscy działacze nie będą więcej przeszkadzać.
Tegoroczne dzikie karty są wielkim niewypałem. Duża w tym zasługa prezesów polskich klubów, dzięki którym w cyklu znaleźli się Hans Andersen i Peter Ljung. Gdy dodamy obowiązkowego Brytyjczyka w osobie bardzo słabego Chrisa Harrisa, Bjarne Pedersena, który wszedł z eliminacji oraz Kennetha Bjerre będącego efektem ubocznym ubiegłorocznego cyklu, to okaże się, że ponad 30% pełnoprawnych uczestników, to żużlowcy nie pierwszej młodości, nie wnoszący nic do ani do emocji, ani do rozwoju samych rozgrywek. Gdyby nie dziwne przepisy polskiej ekstraligi, w gronie wybrańców pojawiłby się Piotr Protasiewicz, bo przecież zajął premiowane awansem trzecie miejsce w Grand Prix Challenge 2011 w Vetlandzie. Czy wniósłby coś do tych zawodów? Z całym szacunkiem – raczej nie. Widać więc, że tylko Antonio Lindbaeck dzięki bardzo dobrej drugiej części sezonu, praktycznie zapewnił sobie pozostanie.
Tegoroczny finał eliminacji w Gorican znów wygrali żużlowcy z doświadczeniem w stawce najlepszych. Obiektywnie trzeba przyznać, że Niels Kristian Iversen zasłużył sobie na to jak mało kto, Krzysztof Kasprzak od jakiegoś czasu śmiga niesamowicie i tylko Matej Zagar jest pewną niewiadomą, aczkolwiek umiejętności na pewno mu nie brakuje. Cała trójka reprezentuje w Polsce Stal Gorzów, czyli finalistę rozgrywek ligowych. I dla mnie osobiście jest to tylko potwierdzenie, że tym żużlowcom naprawdę nie trzeba na siłę pomagać, kierując swoją uwagę do przygotowujących tor na stadionie im. Edwarda Jancarza. Podobno w elicie ma się pojawić jeszcze Ales Dryml jako pierwszy rezerwowy w związku z rezygnacją Jasona Crumpa.
A gdzie są tegoroczni zwycięzcy turniejów SGP – Martin Vaculik i Michael Jepsen Jensen? Obaj polegli. Dziwi szczególnie występ młodego Duńczyka, bo przecież był w gronie faworytów turnieju, a tymczasem przywiózł olimpiadę, co w tym sezonie zdarzyło mu się chyba po raz pierwszy. Wciąż wśród głównych przyczyn leży pewnie wciąż brak doświadczenia. Nie znaczy to oczywiście, że nie mogą dostać szansy w postaci dzikiej karty. Szczególnie, że za Martinem zaczęła jeździć grupa jego rodaków, a tego organizatorzy cyklu nie powinni lekceważyć.
Kto jeszcze może dostać dzikie karty. Wśród kandydatów pewnie będzie Jarosław Hampel, tylko czy BSI zgodzi się na trzeciego Polaka? (tutaj poprawiłem tekst). Z drugiej strony jest już praktycznie dwóch Szwedów, co może oznaczać kłopoty Andreasa Jonssona, tym bardziej że jego tegoroczne występy pozostawiały wiele do życzenia i wyglądało tak jakby bardziej skupiał się na lidze niż na mistrzostwach świata. Trzech reprezentantów Trzech Koron, to jednak zbyt wiele przy dość kiepskiej postawie Szwedów na międzynarodowych torach. Co z Australijczykami? Po rezygnacji Jasona Crumpa pozostanie tylko Chris Holder, a przecież „Kangury” są drużynowymi wicemistrzami globu. Kto więc może wchodzić w grę? Darcy Ward odmówił ostatnio i całkiem możliwe, że na swoją drugą szansę poczeka trochę dłużej. Pozostaje jeszcze kwestia Wyspiarza i tutaj „Bomber” raczej nie będzie brany pod uwagę. Może Tai Woffinden?
Patrząc na to co działo się w cyklu SGP w połowie lat 90-tych widać, że młodzi zawodnicy dziś odgrywają dużo większą rolę niż wtedy. Przebicie się przez Duńczyków, Amerykanów, Brytyjczyków i Szwedów graniczyło z cudem. Pierwszym, któremu udało się zaistnieć był Jason Crump, w 1995 roku świeżo upieczony mistrz świata juniorów. W debiutanckim starcie po czterech wyścigach miał na koncie aż 11 punktów i jeden nieudany występ pozbawił go udziału w finale, bo wówczas przy równej ilości punktów wyżej w klasyfikacji był zawodnik z niższym numerem startowym. Dziś popularny „Ginger” odchodzi, zostawiając na pokładzie dwóch weteranów – Grega Hancocka oraz Tomasza Golloba, którzy póki co radzą sobie na tyle dobrze, że mają zagwarantowany udział w przyszłorocznych rozgrywkach. Idzie „nowe” i bardzo dobrze, bo po genialnym pokoleniu przełomu lat 80-tych i 90-tych powstała spora dziura właśnie dlatego, że trudno było wówczas przebić się młodym zawodnikom.
na ten moment mamy dwóch Polaków, Golloba i Kasprzaka. Hampel byłby trzeci.
Dzięki za zwrócenie uwagi 🙂 Już poprawiam błąd.