Po kilku dniach urlopu nad morzem mogę wrócić do pisania. Akurat na moje wolne dni przypadł termin przełożonego meczu pomiędzy mistrzem i wicemistrzem z ubiegłego roku. Karnet mam wykupiony, więc jeden mecz mi przepadł, ale patrząc w telewizor doszedłem do wniosku, że chyba za wiele nie straciłem, bo oglądanie przeciętnego pojedynku dwóch przeciętnych drużyn na przeciętnie przygotowanym torze jest raczej średnią przyjemnością. Za to muszę się przyjrzeć propozycjom Speedway Ekstraligi, bo działacze znów majstrują przy regulaminach. Po co? Pewnie po to, żeby nikt nie powiedział, że nic nie robią. Tylko czy bazując na złych podstawach można stworzyć coś dobrego? Odpowiedź jest dość prosta.
Zastanawiam się czy władze SE są świadome idiotyzmów jakie wymyślają. Jaki jest w ogóle ich cel? Otóż chodzi im o wyrównanie poziomu i uatrakcyjnienie rozgrywek. Ale przecież niedzielny mecz w Zielonej Górze pokazał, że dotychczasowe kroki idą w złym kierunku, bo akurat pojedynek, który teoretycznie powinien być hitem całej pierwszej rundy, właściwie z góry był skazany na przeciętność. Falubaz ma drużynę jeszcze droższą niż w roku ubiegłym, chociaż poziom prezentowany przez wciąż jeszcze panujących mistrzów jest taki sobie. Poza dwoma czy w porywach trzema zawodnikami, którzy coś jadą, reszta jest najzwyczajniej słaba. Nasuwa się więc pytanie: dlaczego taki twór kosztuje więcej? Odszedł przecież mistrz świata Greg Hancock, co powinno akurat dość znacznie obniżyć koszty. No właśnie, ale pamiętać trzeba, że zielonogórzanie utrzymują aż siedmiu seniorów, bo w ten sposób zabezpieczyli się na wypadek kontuzji któregoś z krajowych jeźdźców. Czyli w tym przypadku przepisy wymyślone przez SE skutkują, jak to zwykle bywa, rozwiązaniami, o których twórcy nie pomyśleli. Oczywiście, nawet głupie zapisy regulaminowe można wykorzystać pozytywnie, ale akurat prezes Robert Dowhan nie wybrał takiej opcji. Jeśli wierzyć artykułowi ze Sportowych Faktów, budżet Falubazu na obecny sezon wynosi 10 mln zł. Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę w osiągnięcie w sposób zgodny z przepisami takiej kwoty,a więc jeśli już działacze chcą ograniczeń, to powinni zabezpieczyć się przed windowaniem budżetów. Paradoks tych wszystkich „nowatorskich” rozwiązań polega na tym, że Unia Leszno, która nie pojechała w tym sezonie jeszcze ani jednego naprawdę dobrego meczu, zajmuje… trzecie miejsce w tabeli.
Jakby na przeciw moim oczekiwaniom wyszła propozycja widełek opłat na zdobyte punkty w zależności od osiągniętej w sezonie poprzednim średniej biegopunktowej, przy czym limit wydatków nie może przekroczyć kwoty 4,5 mln zł. Patrząc na obecne zarobki żużlowców takie rozwiązanie jest kompletnie nierealne. Nie znam szczegółowych zapisów, ale mogę się domyślać, że zawierają one pewne luki pozwalające nieco obejść ten regulamin. Zapewne prezesi nie omieszkają z tychże dziur skorzystać, bo przecież jako udziałowcy SE sami tenże regulamin przegłosowali. Skoro jest limit wydatków na drużynę rozumiany jako pula przeznaczona na wypłaty za zdobycze punktowe, to wystarczy przecież wynająć żużlowca jako na przykład firmę transportową i w ten sposób za przewiezienie na przykład do Szwecji kanapki z wędliną i pomidorem zapłacić mu resztę pieniędzy, tak żeby nie ucierpiały na tym specjalnie dochody gwiazd. Paranoja prawda? Ale skoro jest debilny zapis, to właśnie takie debilne będą jego obejścia. Jeśli już ma być coś ograniczane, to całkowity budżet klubu, bo wtedy działacze płacąc ewentualnie pod stołem będą już podlegać zupełnie innym przepisom, a zawodnicy nauczeni ubiegłorocznym doświadczeniem klanu Pawlickich w Pile dwa razy pomyślą zanim zgodzą się ustną umowę.
Teraz mamy kolejny pomysł, czyli obniżenie KSM-ów do górnego poziomu 39 punktów, jednocześnie pozwalając na utrzymanie składu jeśli KSM nie przekracza 43 punktów, czyli dokładnie tyle ile zdołał „wyjeździć” Falubaz w roku ubiegłym. Dobry pomysł? Nie, bo wystarczy, że jeden z seniorów awansuje do cyklu SGP i trzeba tę dziurę załatać. Inny powód: skoro zmiana składu powoduje zejście aż o cztery w punkty w dół z limitem, to część żużlowców może najzwyczajniej w świecie zaszantażować swoich pracodawców i w ten sposób rozwalić całą koncepcję budowania składu. Wcale bym się nie zdziwił gdyby zawodnicy założyli coś na kształt spółdzielni i w ten sposób wyciągali z klubów jeszcze większe pieniądze, bo przecież ewentualny limit wydatków obejmuje tylko punkty, a nie całościowy budżet.
Na chwilę obecną mamy już chyba wystarczająco dużo ograniczeń. Jest KSM, jest limit zawodników z cyklu Speedway Grand Prix, jest określona minimalna ilość krajowych zawodników w składach meczowych, jest zakaz startu zagranicznych żużlowców jako juniorów i właściwie wszystkie te rozwiązania działają na niekorzyść żużla jako dyscypliny. Niedawno w Szwecji w jednym meczu pojechało sześciu uczestników zmagań o mistrzostw świata i jakoś świat się od tego nie zawalił, a poziom spotkania na pewno był dużo wyższy. Stawianie na polskich zawodników wcale nie obniżyło wydatków, a KSM promuje przeciętność. Można dostrzec zalety zapisów o krajowych juniorach, bo kilku z nich miało realną szansę zaistnieć, ale jednocześnie jest klub pod nazwą PGE Marma Rzeszów, gdzie idą na totalną łatwiznę najzwyczajniej w świecie wypożyczając młodzieżowców. Tutaj trzeba szukać rozwiązań, bo takie pijawki niszczą speedway nie dając nic tej dyscyplinie. Gdy popatrzymy na niższe ligi, to tam szkolenie w wielu ośrodkach praktycznie nie istnieje, a kluby utrzymują nierzadko upadłe gwiazdy, żądając jednocześnie wielkich wyników. Do ograniczeń dodać jeszcze trzeba brak próby toru i zakaz wchodzenia na tor na godzinę przed rozpoczęciem spotkania. Kiedyś tłumaczono się tym, że nawierzchnie rozwalały się jeszcze przed meczem. No to chyba należałoby wrócić do próby toru, żeby ewentualne dziury ujawnić jeszcze przed rozpoczęciem ścigania i w ten sposób karać ewentualnych kombinatorów. Ale tu wracamy do sedna problemu. Działacze tego nie przegłosują, bo nałożą kary sami na siebie. Ja wiem po co uchwala się takie idiotyzmy, ale tego nie napiszę, bo to brzydkie słowo.
A gdyby tak znieść wszystkie ograniczenia i pozwolić na podpisywanie dowolnych umów, łącznie z ryczałtami, to kto wie czy takie rozwiązania nie poprawiłyby sytuacji? Tylko wtedy należałoby z całą surowością przestrzegać regulaminów o przyznawaniu (a raczej nie przyznawaniu) licencji. Akurat w tej kwestii działacze SE mają sporo za uszami. Pomarzyć można, ale wiadomo, że lepiej nie będzie, bo jak może być, skoro regulamin uchwalają ci sami ludzie, którzy go potem mają przestrzegać? Wniosek nasuwa się sam: trzeba odsunąć prezesów od grzebania przy przepisach. Tylko kto ma je uchwalać? Kto ma je korygować, skoro sami żużlowcy nie potrafią się nawet skrzyknąć i wspólnie podjąć decyzji w obliczu śmierci ich kolegi? Tak wiele się mówi o tym, że zawodnicy ścigają się dla kibiców, może więc rozpisać coś na kształt referendum wśród posiadaczy kart kibica w poszczególnych klubach? Wiem, to pomysł niemożliwy do zrealizowania, ale patrząc na poczynania działaczy brakuje mi już koncepcji.