Jak problemy z torem, to tylko w Gorzowie?

W tym roku żużlowcy mają wyjątkowe szczęście do pogody. W pierwszych dziewięciu kolejkach nie przełożono żadnego spotkania, a dzięki opadom 27 czerwca załatana została nieco lipcowa przerwa. I wszystko byłoby fajnie w tym temacie, gdyby nie syf, który zrobił się wokół meczu w Gorzowie.

Opinie na temat możliwości odbycia meczu są różne. Gdybym, jako zielonogórzanin, musiał stanąć po czyjejś stronie w tym sporze (Stal Gorzów i Unibaks, ale wybór :)), to wziąłbym jednak w obronę gości. I to z kilku powodów:

  1. Tor nie był przygotowany na takie warunki atmosferyczne. Gdyby gospodarze faktycznie chcieli jechać, to stawaliby na głowie, żeby te półgodzinne opady nie zniszczyły nawierzchni w takim stopniu. Przecież można się domyśleć, że luźna część umożliwia wodzie wpłynięcie w głębsze rejony toru, a wtedy jest już właściwie po zabawie.
  2. Ilość glinki sprawia, że po deszczu robi się totalne błoto. Gospodarze świadomi tego chcieli ściągnąć wierzchnią warstwę, ale jednocześnie zbyt mało, żeby dało się jechać. Dlaczego? Nie wierzę tu w jakieś wróżki, pewnie zwyczajnie nie chcieli stracić atutu swojego obiektu. Nawet biorąc pod uwagę sobotnie mocno opady, to jestem przekonany, że na wielu innych torach mecz odbyłby się bez konieczności  korzystania z ciężkiego sprzętu.
  3. Prace trwały na tyle długo, że sędzia stwierdził przekroczenie regulaminowego czasu i „odgwizdał” odwołanie spotkania. Wniosek – fajnie, że jest sprzęt, ale wszystkiego niestety nie załatwi.

Jeśli chodzi o decyzję sędziego, to można oczywiście spierać się czy zawsze należy aż do tego stopnia podporządkowywać się zapisom regulaminowym. Pewnie dałoby się jeszcze poczekać i zawodu zostałyby odjechane. Po co w takim razie wymaga się sztucznego oświetlenia na ekstraligowych stadionach? Mniejsza o to. Jednocześnie nie mam wątpliwości, że w przypadku zawodów z cyklu Speedway Grand turniej odbyłby się, a przerwa wcale nie trwałaby tak długo. Będąc w marcu w Poole byłem świadkiem dużo obfitszych opadów, a zawody odbyły się normalnie (ani razu nie wyjechały ciągniki). Wiem, można powiedzieć, że tam jest inna nawierzchnia, że to, że tamto. Można podać sto czterdzieści trzy inne pierdy. Najważniejsze jest to, że wówczas organizatorzy po prostu chcieli, żeby impreza doszła do skutku. A w Gorzowie? Oficjalnie chcieli, a nieoficjalnie…

Nie podoba mi się, że w momencie, gdy czwórka jest na wyciągnięcie ręki, ale wciąż nie jest jeszcze stuprocentowo pewna, gorzowianie znów używają sprawdzonych metod, grzebiąc przy swoim torze. Mieliśmy tam niedawno festiwale upadków w pojedynkach z Wybrzeżem i Falubazem i patrząc na stan toru raczej trudno przypuszczać, że nawet bez opadów jazda tam byłby jakoś szczególnie płynna. A przecież wszyscy wiedzą jak na dziurach spisuje się Tomasz Gollob. Wystarczy zresztą podać inny przykład. Do parkingu przyjechała policja, żeby zbadać stan trzeźwości Darcy’ego Warda. Po co? Dla dobra sportu i bezpieczeństwa innych zawodników?

Wydaje mi się, że coś powinno się zrobić z tą gorzowską nawierzchnią. Podobny problem mieliśmy jakiś czas temu w Zielonej Górze i w końcu doszło do tego, że tylko radykalne kroki, czyli usunięcie sporej jej części i zmieszanie tego co zostało z nowym sjenitem, pozwoliły doprowadzić tor przy ul. Wrocławskiej do stanu, w którym nie powoduje on niebezpieczeństwa dla zawodników. I tego życzę także działaczom z Gorzowa, bo wyniki wynikami, ale nawet miejscowi kibice zaczną w końcu narzekać na jakość widowiska.

Jeśli kibice z Gorzowa będą twierdzić, że torunianie są „be”, to niech zastanowią się, dlaczego po ściągnięciu części błota, pierwszy łuk był w miarę, a drugi wciąż nie nadawał się do jazdy. Potem niech obejrzą sobie jeszcze raz tegoroczne mecze i zobaczą, którymi ścieżkami ich ulubieńcy poruszają się po torze? Przypadek?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *