Najlepiej zarabiający żużlowcy sprzeciwiają się proponowanym zmianom w regulaminie finansowym. Trudno im się dziwić, bo pewnie każdy wolałby zarabiać więcej niż mniej. Kiedy jednak przyjrzymy się niedzielnym meczom, to chciałoby się powiedzieć, że przynajmniej część z nich strzeliła sobie w kolano. Coraz częściej zdarza się, że zawodnicy oczekujący wielkich pieniędzy zawalają wynik swoich drużyn. Czy w takim razie te zmiany są potrzebne?
Odpowiedź wydaje się prosta: tak, są potrzebne. Kluby wydają coraz więcej, a kibiców na trybunach coraz mniej. Skąd więc pochodzą te wielkie kwoty? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy, bo nagle wszyscy zasłaniają się tajemnicą. A może lepiej byłoby, gdyby wszystkie kontrakty były jawne od strony finansowej, a kluby mogły podpisywać oficjalnie umowy ryczałtowe? Żużel jest jedną z dyscyplin, w której dobry wynik wiąże się z wydaniem większych pieniędzy, bo zawodnicy mają płacone za zdobyte punkty. Jak przewidzieć cztery miesiące przed sezonem w jakiej formie będą poszczególni żużlowcy? Nie da się. Potem, gdy nagle okazuje się, że gdy drużyna jedzie lepiej niż zakładano, to odbija się to mocno na finansach klubu. Przy ryczałtach można z góry przewidzieć koszty. Pozostaje do rozwiązania kwestia: a co z tymi, którzy jadą gorzej? Tu jest oczywiście problem, ale czy rzeczywiście regulamin musi być ustalony pod słabszych? Chyba nie. Niech wreszcie promowani będą lepsi, bo do tej pory wygląda na to, że działacze gorszych klubów robią tym zbyt dobrym pod górkę. Jeśli dany zawodnik mający podpisaną wysoką umowę ryczałtową jedzie poniżej oczekiwań, to najzwyczajniej jest odstawiany od składu i zamiast łatwych pieniędzy nie ma nic. Proste, przynajmniej dla mnie.
Prezesi myślą inaczej. Skoro żużlowcy żądają dużo, to najpierw spełnia się ich zachcianki, a potem kombinuje się jak by tu mniej wydać. Ustala się KSM, który potem jest sztucznie zbijany, albo wymyśla się ograniczenia w sumie wypłat. Chyba nie tędy droga. Może by tak wreszcie przestać spełniać te zachcianki bez dodatkowych zabezpieczeń w przepisach, a jeśli ktoś ma więcej, to niech sobie więcej wydaje. W końcu wysokość zarobków wcale nie musi wpływać na jakość i coraz częściej rzeczywiście nie wpływa.
Na cenzurowanym ostatnio znalazł się prezes Unii Leszno Józef Dworakowski, bo podobno kontuzjowany Jarosław Hampel został wyrzucony z klubu. Czy faktycznie tak się stało? W to akurat wątpię, ale na pewno była bardzo poważna rozmowa pomiędzy tymi panami. Sternik „Byków” jest zwolennikiem zmian nawet kosztem rezygnacji z usług swojego kapitana. I wbrew wielu opiniom ja się wcale się nie dziwię panu prezesowi. Dla kogo działa klub? Pomijając patologie – dla kibiców. Czy kibice pojawiają się licznie na „Smoczyku”? Niestety, niezbyt licznie. Co więc ma zrobić p. Dworakowski, jeśli zawodnik nadal oczekuje dużych pieniędzy? Słuchać kibiców, którzy wypinają się na drużynę jadącą wychowankami? Nie. Musi się kierować zdrowym rozsądkiem, a ten podpowiada, że skoro bez kapitana ta drużyna nadal jedzie dobrze, to jaki jest sens wydawania tak dużych pieniędzy? Patrząc w statystyki można powiedzieć, że Jarek zasługuje na duże pieniądze, bo jest zdecydowanie najlepszym żużlowcem. Zgoda, ale jednocześnie pozostali potrafili stworzyć prawdziwą drużynę, co jest wartością dużo większą niż pojedynczy lider.
Pójdę trochę dalej w moich rozważaniach. Czy wyobrażam sobie „Żurawie” bez Jasona Crumpa? Czy wyobrażam sobie „Anioły” bez Ryana Sullivana? Czy wyobrażam sobie Stal Gorzów bez Tomasza Golloba? Czy wyobrażam sobie Tauron Azoty Tarnów bez Grega Hancocka? Odpowiedź dla każdego z tych pytań brzmi: tak. Popatrzmy na ostatnią kolejkę. Rzeszów wygrywa bez Crumpa, Leszno wygrywa bez Hampela, Gorzów wygrywa, choć Gollob nie potrafi pokonać żadnego rywala, Tarnów przegrywa, bo Hancock i Janusz Kołodziej razem zdobywają ledwie 16 punktów, Falubaz przegrywa, bo Andreas Jonsson w najważniejszych biegach przyjeżdża za rywalami, Grigorij Łaguta ma na koncie dwa „oczka”. Ryan Sullivan na wyjeździe ma średnią 1,5 punktu na wyścig, Nicki Pedersen, choć jest bardzo skuteczny został skrytykowany przez trenera Wybrzeża za brak jazdy zespołowej, a Piotr Protasiewicz ma średnią słabszą niż Patryk Dudek. Właściwie jedynym żużlowcem, do którego nie można mieć pretensji jest Grzegorz Walasek.
Obecny sezon jest dowodem, że nie warto dla pojedynczych żużlowców wydawać wielkich milionów. I wcale nie potrzeba nowego regulaminu. Wystarczy trochę zdrowego rozsądku.