Falubaz idzie za ciosem. Znów wygraliśmy, choć rywal, powiedzmy sobie szczerze, najmocniejszy nie był. Niemniej zarówno styl jazdy jak i spokojne prowadzenie od początku spotkania pozwalają patrzeć w przyszłość dużo bardziej optymistycznie niż jeszcze dwa tygodnie temu.
Jak pewnie większość zielonogórskich kibiców oglądałem niedzielny mecz w telewizji i byłem pod wrażeniem przygotowania toru przez gospodarzy. Z tego co pamiętam, to na tym obiekcie mijanek było z reguły jak na lekarstwo, a tym razem walka szła na całego. Gdyby tak wyglądała choć połowa meczów w ekstralidze, to ilość kibiców na trybunach na pewno byłaby większa. Mam nadzieję, że wezmą to sobie do serca także ludzie odpowiedzialni za przygotowanie zielonogórskiego toru. Zawodnicy pokazali, że umieją i lubią walczyć, tylko trzeba im na to pozwolić. Może w końcu ktoś wpadnie na jakże prosty pomysł aby raz zrobić prezent kibicom i pokazać, że na W69 też da się wyprzedzać. Przed nami dwie imprezy: mecz z Unią Tarnów i finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Szczególnie ta druga impreza jest doskonałą okazją do przetestowania takiej opcji.
Mocno rozśmieszył mnie prezes Falubazu Robert Dowhan swoim stwierdzeniem, że cieszy się z powrotu na stanowisko trenera Piotra Żyto. W końcu sam go zawiesił. Może z braku jakichkolwiek radości wpadł na taki właśnie pomysł, który zakończył się powodzeniem, bo jednak finał tych wydarzeń był dla niego radosny. Mam nadzieję, że to koniec tej szopki, która na całe szczęście rozegrała się jeszcze przed play-offami. Jakaś korzyść na pewno z tego jest, bo dzięki kilku rozmowom atmosfera się oczyściła, szczególnie między zawodnikami. Nie będę już do tego wracał czego życzę także zielonogórskim dziennikarzom.
Do zakończenia rundy zasadniczej pozostała jedna kolejka i jest spora szansa na podtrzymanie zwycięskiej serii, bo pojedziemy ze słabiutkimi na wyjazdach „Jaskółkami”. Mecz, wbrew pozorom, może być bardzo ważny, bo dzięki ewentualnemu zwycięstwu z bonusem na pewno wskoczylibyśmy na czwarte miejsce. To z kolei, wobec możliwości zajęcia pierwszego miejsca przez Stal Gorzów, dałoby szansę uniknięcia spotkania się już w pierwszej rundzie z Unią Leszno, która na własnym torze jedzie na tyle dobrze, że może wysłać każdego przeciwnika na wcześniejsze wakacje.
To dobrze, że nasza passa zdarzyła się przed samym rozpoczęciem play-offów. Mimo nienajsilniejszych przeciwników, zawsze poprawia to pewność siebie i sprawia, że drużyna podchodzi inaczej do kolejnego spotkania. Patrząc jednak na przebieg tegorocznych rozgrywek widać, że mamy dwa zespoły, które teoretycznie powinny spotkać się w finale, czyli Unię Leszno i Stal Gorzów. „Byki” przegrały w Toruniu, co samo w sobie może nie jest jakąś sensacją, jednak rozmiary porażki były już sporą niespodzianką. Ciężko powiedzieć czy można na tej podstawie wyciągać jakieś wnioski. W końcu przewaga nad resztą sprawia, że ciężko koncentrować się na wszystkich meczach, które tak naprawdę są obecnie spotkaniami o pietruszkę. Z drugiej strony Stal bez Nickiego Pedersena rozniosła u siebie rewelację rozgrywek – Betard Wrocław. Ta rewelacja, jak się okazało, była spowodowana przede wszystkim kalendarzem spotkań. W środku sezonu najzwyczajniej w świecie wrocławianie trafili na słabsze drużyny i stąd ich zwycięstwa. Zrobili więc dokładnie to samo, co teraz Falubaz. Z kolei w Gorzowie atmosfera pewnie dawno nie była tak dobra, bo rzeczywiście żółto-niebiescy kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa, a Tomasz Gollob od kompletu do kompletu.
Czy jednak play-offy potwierdzą dominację dwóch teamów? Nie jestem wcale taki pewien. Z jednej strony w finale najczęściej rzeczywiście jadą dwie pierwsze drużyny, z drugiej jednak jeszcze ani razu zwycięzca rundy zasadniczej nie został mistrzem, a raz nawet nie zdobył medalu. Seria wysokich zwycięstw na pewno mocno nadszarpnęła budżet Unii Leszno. Jeśli dołożymy do tego niespecjalnie wysoką frekwencję, to otrzymujemy dość nieszczególną sytuację finansową „Byków”. Fajnie jest wygrywać, ale tegoroczną postawę leszczynian na własnym torze można nazwać klęską urodzaju. Niemniej sami zawodnicy pewnie nawet w przypadku jakichś zaległości nie odpuszczą i bić się będę o finał, który im się należy. Jeśli chodzi o gorzowian, to tu sytuacja jest trochę inna. Mam wrażenie, że największym zagrożeniem dla tego klubu jest jego prezes, a dokładniej jego nieobliczalne reakcje po porażkach. W tym sezonie jeszcze nie miał okazji się wykazać, bo drużyna tylko raz przegrała, ale coś mi się wydaje, że sielanka skończy się wraz z drugą przegraną, a nie wierzę, że Stal wygra wszystkie mecze do końca sezonu. Jeśli nastąpi to w play-offach, to atmosfera może stać się mocno napięta, a to nie sprzyja dobrym wynikom.
O ligowy byt powalczą Polonia Bydgoszcz i Włókniarz Częstochowa. Ciężko powiedzieć kto wyjdzie zwycięsko z tej rywalizacji, bo tak naprawdę ani jedna ani druga „drużyna” nie zasługuje na pozostanie w ekstralidze. Oba zespoły jeszcze w ubiegłym roku znalazły się w strefie medalowej i rywalizowały o brąz. Obecna sytuacja jest efektem wieloletniej ciężkiej pracy działaczy polegającą na działaniu bez jakiejkolwiek wizji przyszłości. Efektem ściągania zawodników z najwyższej półki (bez zagwarantowania wpływów do budżetu) była w ubiegłym roku renegocjacja kontraktów w Częstochowie. Warto przypomnieć, że skład był tak silny, iż musiano oddać Sebastiana Ułamka, bo był… trzecim zawodnikiem z cyklu Grand Prix. Efekty za ostatnie trzy lata są dość marne, bo przy takich wydatkach jeden brąz nie jest powodem do dumy. Zresztą ten brąz trudno nazwać jakimkolwiek triumfem, bo po sezonie odeszli Nicki Pedersen, Greg Hancock, Lee Richardson oraz Tomasz Gapiński. Konstruowanie składu na obecny sezon polegało na podpisaniu kontraktów z żużlowcami niechcianymi w innych klubach. Rezultat był do przewidzenia. Z kolei w Bydgoszczy od wielu lat nie było żadnego porządnego sponsora poza miastem. Każdego roku był inny pomysł na skład. W poprzednim sezonie pomimo zbieraniny udało się psim swędem uratować pierwszą szóstkę, a potem dzięki niezbyt wielkiemu zaangażowaniu lokalnego rywala w pierwszej rundzie play-off udało się wejść do najlepszej czwórki kosztem Gorzowa i Leszna. Po zakończeniu rozgrywek odszedł stary, znienawidzony prezes, a nowy miał być fachowcem. W sumie robił to samo, co stary. Podpisał wysokie kontrakty, ściągnął Grzegorza Walaska skuszonego większymi pieniędzmi, obiecywał sponsora, a wyszło jak wyszło. Na pewno na kiepski wynik ogromny wpływ miała kontuzja Emila Sajfutdinowa, jednak nie tłumaczy ona serii kompromitujących porażek, która coraz skuteczniej zniechęca kibiców do przychodzenia na stadion. Zgraja najemników nie wykazuje specjalnej ochoty do podejmowania walki. W zasadzie tylko w jednym meczu wszyscy zawodnicy pojechali na dobrym poziomie, w pozostałych dwóch, czasem trzech nie zdobywa punktów. Oba kluby łączy jeszcze jedna rzecz – zaniedbanie szkółki, co skutkuje brakiem wychowanków w składzie i coraz mniejszą identyfikacją kibiców z „drużyną”. W sumie ani jednym ani drugim nie życzę utrzymania.