1/4 Indywidualnych Mistrzostw Polski w Rawiczu

Dawno nie było mnie w Rawiczu. Sporo pozmieniało się w kwestii trybun na prostej startowej, poza tym reszta jest chyba po staremu. A zawody? Jeśli mam być szczery, to najlepsza na stadionie była… kiełbasa 🙂 Nie zmienia to faktu, że miło spędziłem te kilka godzin, obserwując tańczące na niebie błyskawice oraz żużel w troszkę zwolniony tempie, ale za to w dobrym towarzystwie 🙂

Celem zawodników nie było oczywiście zwycięstwo – chodziło tylko i wyłącznie o awans do kolejnej fazy eliminacji. Tego rodzaju turnieje mają taki właśnie urok, więc każdy kto udaje się na stadion w celu uczestniczenia w takowej imprezie powinien brać to pod uwagę. Z drugiej strony warto podkreślać, że zdecydowanej większości żużlowców wciąż zależy na awansie do finału IMP i powalczeniu o ten prestiżowy tytuł. mimo że nie wiąże się on z jakimiś wielkimi gratyfikacjami finansowymi.

Choć polewaczka wyjeżdżała początkowo co dwa wyścigi, to kurzyło się coraz bardziej, co na pewno nie sprzyjało walce. Dopiero na sam koniec, gdy deszcz nawilżył równomiernie tor, mogliśmy zobaczyć trochę ścigania. Wtedy jednak spora część kibiców opuściła już rawicki obiekt, uciekając przed rozpoczynającą się ulewą. Obiektywnie trzeba jednak powiedzieć, że burza zachowała się bardzo kulturalnie. Rozegrano dwadzieścia wyścigów, czyli pełne zawody. A że nie starczyło czasu na wyścig dodatkowy, to już po części „zasługa” sędziego Remigiusza Substyka, który czepiał się kilka razy naprawdę nieistotnych rzeczy. Rozumiem, że chłop chce być dokładny, ale tu nie było jakichś spornych sytuacji, więc posiłkowanie się podglądem z kamery i analizowanie czegoś co było oczywiste wg mnie nie świadczy dobrze o umiejętnościach pana sędziego. Jednym z przykładów był wyścig piąty, gdy ewidentnie z lotnego startu wystartował Hubert Czerniawski. Młody gorzowianin jednak w wejściu w pierwszy łuk był ostatni i można było spokojnie puścić dalej te bieg. Niestety, straciliśmy zupełnie bez sensu dobrych kilka minut na to, żeby pan sędzia najpierw podjął decyzję, dał ostrzeżenie, a potem umożliwił zawodnikom ponowny start. Po części zaś zawody przeciągnęli Tobiasz Musielak i Mirosław Jabłoński, którzy widząc zbliżającą się ulewę powinni zaraz po zakończeniu swoich ostatnich występów (wyścigi XVII i XVIII) zjechać do parkingu. Dzięki nim gonitwa nr 20 odbywała się już w strugach deszczu, choć z drugiej strony, tak jak napisałem wcześniej, zobaczyliśmy w niej trochę walki.

Takie zawody właściwie powinny być w miarę przewidywalne dla tych lepszych zawodników. Trzeba po prostu regularnie punktować, co powinno w zupełności wystarczyć. Czasem oczywiście zdarzy się jakieś niespodziewane wykluczenie, defekt lub po prostu nieudany wyścig, co powoduje pewną nerwowość. Taką sytuację mieliśmy chociażby w przypadku Tobiasza Musielaka oraz Grzegorza Zengoty, którzy po pierwszej serii mieli odpowiednio 0 i 1 punkt, a dodatkowo taki sam dorobek wieźli w drugim starcie. Skoro nie można było za bardzo atakować po zewnętrznej, więc musieli wpychać się bliżej krawężnika, co odczuli niewątpliwie ich rywale. Potem wszystko wróciło na odpowiednie tory i obaj spokojnie awansowali.

Ciekawa obserwacja dotyczyła Piotra Protasiewicza. Wiadomo, że doświadczony zielonogórzanin nie ma zbyt dobrego sezonu i w meczach ligowych męczy się okrutnie. W Rawiczu systematycznie zbierał punkty i spokojnie zajął piąte miejsce, nadrabiając słabsze starty odpowiednim rozegraniem pierwszego łuku. Pomiędzy swoimi startami siadał sobie na podwyższeniu zrobionym z palet, skąd obserwował wyścigi. Zdarzyło się, że ktoś zawołał „Piotrek”. Obrócił się i pomachał ręką z uśmiechem. Podobnie było podczas prezentacji, gdy po wyczytaniu jego nazwiska z przeciwległej prostej dało się usłyszeć „kapitan, kapitan”. I tak patrząc na pana Piotra miałem wrażenie, że brakuje mu właśnie takich spokojnych imprez, gdzie wynik nie jest na pierwszym miejscu, gdzie kibice indywidualne (a nie zbiorowo) wyrażają swój szacunek. Że brakuje mu po prostu zawodów dających choć trochę radości z tego co robi.

Tym co z kolei optymizmem nie napawało, była postawa trzech bydgoszczan. Żaden z nich nie dotrwał do  końca zawodów. Zajęli oczywiście trzy ostatnie miejsca. W sumie pojechali w dziewięciu biegach, z czego ukończyli siedem, ale samo formalne dojechanie do mety nie oznacza niestety uczestniczenia w wyścigu, bo na metę dojeżdżali z kolosalną stratą. I tak prawdę mówiąc nie wiem po co w ogóle brali udział w tych zawodach. Chyba wyłącznie z powodów czysto regulaminowych, czyli w celu uniknięcia kar. Smutne, że ośrodek z taką historią, goszczący przecież nie tak dawno imprezy rangi mistrzostw świata, upadł tak nisko. Jako zdjęcie opisujące ten artykuł nieprzypadkowo wybrałem fragment biegu VIII, gdy Damian Adamczak już w pierwszym łuku zostaje za resztą stawki, poruszając się na zdefektowanym motocyklu. To właśnie taki swego rodzaju symbol. Niestety…

Gdyby ktoś się zastanawiał nad tym czy jestem zadowolony z tego wyjazdu (niekoniecznie musi to chyba wynikać z napisanych słów), to bez wahania odpowiem, że tak. Choćby dlatego, że siadając sobie na trawie w dobrym towarzystwie można po prostu odpocząć. Komfort oglądania w Rawiczu nie jest zbyt wysoki, bo trybuny znajdują się dość daleko od toru, a sam wał nie jest przesadnie wysoki, ale z drugiej strony właśnie dzięki tym parametrom dźwięk rozchodzi się zupełnie inaczej niż na kilkunastotysięcznych arenach o pozornie dużo wyższym standardzie.

One thought on “1/4 Indywidualnych Mistrzostw Polski w Rawiczu

  • 05-06-2018 z 05:15
    Permalink

    Można było pomyśleć, że bydgoszczanie oszczędzają sprzęt na mecz dwa dni później… który przegrali 29:61. A i to tylko dlatego, że goście robili wszystko, żeby nie dobić do 70.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *