Glasgow

Stadion
The Peugeot Ashfield Stadium
404 Hawthorn Street
Tor
Długość: 319 m
Rekord
Scott Nicholls - 55,08 sek.
(21 maja 2021 r.)

W Glasgow byłem do tej pory raz – 8-9 czerwca 2019 r., a okazją był turniej eliminacyjny cyklu Speedway Grand Prix z udziałem m.in. Bartosza Smektały oraz Sebastiana Niedźwiedzia. Dzień wcześniej byłem w Scunthorpe, gdzie mecz został odwołany z powodu opadów deszczu. Do Szkocji pojechałem pociągiem, a po wyjściu z dworca Central Station miasto przywitało mnie… deszczem. Mina mi wtedy mocno zrzedła. Poszedłem do hotelu, zwiedzając przy okazji kawałek centrum, potem wypiłem w pubie piwo i poszedłem na dworzec Quinn Street, żeby udać się do stację Ashfield, obok której zlokalizowany jest stadion żużlowy.

Po dotarciu na obiekt kupiłem oczywiście bilet oraz odwiedziłem sklep klubowy. Nie kupiłem jednak żadnych pamiątek, bo choć asortyment był spory, to nie znalazłem niczego dla siebie. Potem udałem się na trybuny. Jakież było moje zdziwienia, gdy pomimo wcześniejszych opadów i wiszących nad stadionem chmur, po torze jeździła sobie polewaczka i dbała o odpowiednią wilgotność nawierzchni. Uznałem jednak, że gospodarze lepiej znają tutejsze realia i wiedzą co robią. I rzeczywiście tak było.

Wcześniej patrząc na zdjęcia w Google Maps widziałem, że tamtejszy owal nie jest klasyczną brytyjską agrafką. Kształt na zdjęciach wydawał się raczej przyjazny, ale na miejscu okazało się, że ten niewinny wygląd to tylko pozory. Tor jest bardzo trudny dla zawodników nie mających doświadczenia z jazdą na owalach z mocno podniesionymi łukami, których szerokość tylko nieznacznie różni się od szerokości prostych, a jednocześnie wejście w zakrętu jest takie trochę kwadratowe, a więc wymaga dość mocnego łamania motocykla.

Trudność jazdy na tym obiekcie polega m.in. na tym, że choć jest tu dość wąsko, to trzeba w łuki wchodzić z mocnym gazem, żeby motocykl wjechał z odpowiednią prędkością pod górę, a przez to tutejsze ścieżki mają zupełnie inne „kształty” niż te, które znamy z polskich obiektów. Choć Bartosz Smektała był powszechnie uważany za jednego z faworytów do awansu, to okazało się, że kompletnie nie radzi sobie z tym przedziwnym owalem i w pierwszych dwóch swoich wyścigach przyjeżdżał na metę z kolosalną stratą do rywali. Sebastian Niedźwiedź próbował napędzać się na łukach, ale nie potrafił z nich płynnie wyjeżdżać, przez co tracił pozycje i chyba nie zdobył ani jednego punktu. Przyznam, że nie spodziewałem się aż tak wielkich problemów naszych reprezentantów i to doświadczenie pokazało mi jak strasznie brakuje Polakom startów na tego typu torach. Jednocześnie z niedowierzaniem patrzyłem jak zawodnicy znający ten tor potrafią doskonale wykorzystywać szybkie szerokie wyjścia na prostą, gdy motocykl zjeżdżając z górki nabiera ogromnej prędkości, a następnie nie odpuszczając gazu wchodzą w kolejny łuk. Klasyczna beczka śmierci.

Na stadionie spotkałem sporo Polaków mieszkających i pracujących w Glasgow. Świetnie się z nimi rozmawiało, a po zawodach zostałem zabrany na przejażdżkę po mieście i zwiedzanie kilku klubów i pubów. Byliśmy także pod stadionem Celticu. I to spotkanie też pozostało mi w pamięci, bo ci ludzie mieli w sobie bardzo dużo pozytywnej energii. Mówili, że Glasgow jest ich miastem, tutaj są u siebie i chcieli się tym miastem podzielić.

Tym co odróżniało część oficjalną od wszystkich innych imprez były dwa hymny. Jako że formalnie eliminacje organizowała federacja brytyjska, więc na początku odegrany został hymn państwowy, czyli de facto angielski. Widzowie odczekali w pozycji stojącej aż się skończy, a następnie odśpiewali hymn szkocki. Nie miałem wątpliwości, że jestem w Glasgow. Zresztą wędrując sobie po mieście wcale nierzadko spotykałem mężczyzn w tradycyjnych strojach. Po przyjeździe do domu zauważyłem, że mam dziwny banknot – okazało się, że to funt szkocki.

Rano, przed odjazdem, poszedłem jeszcze na zwiedzanie. Zaszedłem na chwilę do tutejszego kościoła katolickiego. Byłem na mszy św. może 15 minut i kiedy wyszedłem do kruchty zagadnął mnie człowiek, który wyszedł za mną. Zapytał się skąd jestem, porozmawialiśmy chwilę, powiedziałem, że idę na dworzec. Podał mi rękę i podziękował, że przyszedłem chociaż na chwilę. Nie spodziewałem się takich słów. Bezpośrednio z kościoła poszedłem na dworzec Central Station i pojechałem do Newcastle. Jechałem przez Edynburg, a potem wzdłuż wschodniego wybrzeża, momentami niemal przy samym klifie. Z sentymentem spojrzałem na zabudowania Berwick – żużlowego miasteczka niemal na granicy Szkocji i Anglii. To był bardzo udany wyjazd.