Znów udało mi się zrobić kilka zdjęć podczas meczu, który miał być hitem kolejki. Nawet telewizja się do Zielonej Góry pofatygowała. Niestety, widowisko było marne głównie ze względu na tor. Najwyraźniej ktoś postanowił zrobić psikusa „Bykom”. Patrząc na wynik, chyba się nie udało.
Mam nadzieję, że kibice nie będą więcej zmuszani do oglądania jazdy gęsiego. Na całe szczęście gościnni gospodarze zadbali o leszczynian i kilka razy grzecznie przepuścili ich na przeciwległej prostej. Ciekawe czy goście byli kulturalni i podziękowali im chociaż w parkingu. Naprawdę nie mam logicznego wytłumaczenia dla postawy zawodników Falubazu. Podobno jechali na własnym torze. W moim pojęciu własny tor oznacza, że zna się jego zachowanie i potrafi się do niego dopasować nawet w przypadku stanu innego niż zwyczajowo przyjęty. Do kompletnie niezrozumiałe, że nasi żużlowcy potrzebowali aż dziesięć wyścigów żeby dobrać właściwe przełożenia.
Skoro nie ma logicznego wytłumaczenia, to może jest jakieś inne? Otóż tajemniczy Ktoś postanowił uatrakcyjnić kibicom widowisko, przygotowując twardy tor, aby poczuli się jak we Włoszech (albo w Bydgoszczy). Sekret był tak wielki, że nie powiedziano o tym nawet naszym żużlowcom. Zawodnicy z figlarną Myszką Miki lubią, jak widać, takie zabawy. Szybko skumali o co chodzi i próbowali gościom przekazać w sposób dość oczywisty, że tor jest niespodzianką. Ci jednak okazali się wyjątkowo tępi. Aż 10 wyścigów zajęło im rozszyfrowanie przyczyny dziwnej jazdy Falubazu. Potem „Byki” nawet dość się zaangażowały w tę hecę, niestety sędzia miał umowę tylko na 15 biegów i zakończył mecz, uznając jako zwycięzcę drużynę, która zdobyła więcej punktów. Kompletny baran. Wszystko popsuł, a przecież chodziło o udział w zabawie, a nie o wynik. Telewizja to nakręciła i podała dalej. Im się akurat nie dziwię. Przyjechali z Warszawy, a tam żużla nie ma, to skąd mieli wiedzieć o co chodzi? Zresztą co bardziej wygadani pracownicy telewizji pojechali do RPA, a ci którzy zostali na miejscu, widać nie znają się na żartach. I tak to całkiem udany festyn na W69 został później niesłusznie okrzyknięty klęską Falubazu.
Na swojej stronie Grzegorz Zengota napisał, że przyczyną porażki był tor przygotowany inaczej niż zwykle. Dalej pisze, że po raz kolejny inne są ustalenia, a zupełnie co innego jest przygotowywane. Ciekawi mnie, kto wpada na tak genialne pomysły jak robienie nawierzchni przeciw rywalowi. Tyle razy już na tym polegliśmy i dziwię się, że nadal proceder ten ma miejsce. Nie świadczy to dobrze o organizacji klubu i zdecydowanie zmniejsza zaufanie zawodników do ludzi mających jakąś władzę w Falubazie. Nie poprawia to atmosfery, a ta przecież teraz jest bardzo potrzebna. Wystarczy spojrzeć na formę Unii Leszno. Damian Baliński i Troy Batchelor śmigają aż miło patrzeć, rewelacyjnie jadą Janusz Kołodziej i Jarosław Hampel. To nie jest tak, że kilka osób spotkało się i ustaliło, że w tym sezonie jedziemy dobrze. Przyczyna leży gdzie indziej i według mnie jest to oczyszczenie atmosfery (wyrzucenie Kasprzaków, Pawlickich i Czesława Czernickiego) oraz postawa działaczy, którzy nie próbują być najważniejsi w tym klubie, pozwalając żużlowcom robić to, co umieją najlepiej – jeździć i walczyć. W Zielonej Górze zamieniono Grzegorza Walaska na Grega Hancocka, co mogło wpłynąć na poprawę atmosfery, bo Walas (przy całym szacunku dla tego, co zrobił dla zielonogórskiego klubu) jest jednak człowiekiem dość konfliktowym, często robiącym niepotrzebne zamieszanie swoimi wypowiedziami. Początek sezonu został jednak zdominowany przez brak toru (i tym samym brak możliwości regularnego treningu) oraz żenujący konflikt na linii prezes Robert Dowhan – prezydent miasta Janusz Kubicki. Niestety wyglądało to tak, że R. Dowhan potraktował klub jak prywatny folwark. Teraz doszło przygotowanie toru przed meczem z Lesznem. A wystarczy pozwolić zawodnikom spokojnie jechać i walczyć.