A miało być tak pięknie…

Lubuskie derby w pierwszej rundzie play-off miały być świętem żużla. Wyszło jak wyszło. Nudno na torze, chamsko na trybunach. Żadne święto, raczej antypropaganda speedway’a.

Już od wczorajszego wieczora wiadomo było, że goście będą mocno osłabieni. Bez Nickiego Pedersena, z poobijanymi Tomaszem Gollobem, Przemysławem Pawlickim oraz Matejem Zagarem wydawali się łatwym kąskiem i wielu kibiców Falubazu zastanawiało się tylko nad tym, jaką różnicą wygramy. Bo przecież goście mieli być tylko tłem. Może by tak było gdyby nie koszmarne przygotowanie toru. Nie chodzi o to, że były dziury czy tworzyły się jakieś koleiny. Ograniczono jego szerokość do jednej ścieżki mającej może ze trzy metry. Poza tym pasem nie dało się nic zrobić, jeśli rywal nie popełnił jakiegoś wyraźnego błędu. Z czasem żużlowcy zaczynali popełniać tych błędów coraz więcej, szkoda tylko, że nasi. Przecież to jest zabijanie żużla. Pozbawianie zawodników szansy prawdziwej rywalizacji wypacza sens organizowania jakichkolwiek imprez. Żądanie za tak żenujący spektakl 5o zł jest zwykłym wyłudzaniem pieniędzy. Jeśli Falubaz odpadnie z rywalizacji, to niestety będziemy sami sobie winni.

Zaczęło się tak pięknie. Juniorzy przywieźli komplet, potem dołożone zostały kolejne dwa oczka i wydawało się, że mecz będzie spacerkiem. Tymczasem „gorzowianie” dopasowali się do przyczepnego toru, co nie było znów takie trudne, bo na podobnym jeżdżą u siebie i okazało się, że mając jednego bardzo dobrego, dwóch dobrych, dwóch słabych i jednego żenującego można niemal wygrać mecz. Czy Stal była dziś taka mocna? Nie, ale na pewno goście byli bardziej zdeterminowani, szczególnie w końcówce. To co zrobił Matej Zagar w czternastym wyścigu zasługuje naprawdę na wielki szacunek. Słoweniec jednak oprócz tego zwycięstwa przywiózł także dwa zera, co świadczy o sporej spontaniczności jego występów.

Myślę, że decydującym czynnikiem było niedopasowanie do toru miejscowych żużlowców. Rafał Dobrucki, poza jednym wyścigiem, w zasadzie nie wiedział o co chodzi. Z uporem maniaka próbował szukać prędkości pod bandą, ale tam zakopywał się niemiłosiernie. Czy nikt mu nie powiedział, że trzeba jechać przy krawężniku? Grześ Zengota starał się, ale niestety płynność jego jazdy była na poziomie frekwencji w ostatnich wyborach, przez co dał się w bardzo ważnym momencie wyprzedzić Zagarowi. Fredrik Lindgren dwa pierwsze starty miał wolne, jakby przestrzegał prędkości w terenie zabudowanym. Pozostali jeździli w kratkę. Nawet najlepszy dziś Greg Hancock został raz przywieziony na 1:5, bo startując z czwartego pola nie był w stanie nic zrobić. Wygląda na to, że zawodnicy Falubazu byli mocno zaskoczeni tym torem. Po jaką cholerę został więc tak przygotowany? Odpowiedź jest prosta – przeciw Stali. Ale czy trener Żyto nie wie, że Gorzów nie jeździ już na betonie? Przecież tam jest nowy szkoleniowiec. To, że w Lesznie pojechali słabo było wynikiem zlekceważenia spotkania i braku sportowej ambicji, a nie nieumiejętnością jazdy na przyczepnej nawierzchni. Po prostu ręce opadają, gdy kolejny raz wychodzi polska mentalność. Zamiast wspierać swoich, trzeba osłabić przeciwników.

Podobną strategię niestety zastosowali „wierni fani Falubazu” z pierwszego łuku, dla których ważniejsze jest dowalenie innym niż kibicowanie swoim. Czy naprawdę nazwanie gorzowiaka kurwą jest tak podniecające? Chyba tak, skoro kilka tysięcy „kibiców” wydziera się w ten sposób. W zasadzie doping ograniczył się do wyzwisk, oprawy, wyzwisk, fali, wyzwisk, drugiej oprawy i wyzwisk. Coś magia się specjalnie nie wysiliła. Tak na marginesie wołanie „wypierdalaj” do ludzi, którzy zostawili w klubie grubo ponad 40.000 zł jest działaniem mało ekonomicznym. Ciekawe czy któryś z tych cwaniaków mając własną firmę patrzyłby na to skąd są jego kontrahenci.  Niestety to co pokazali uznający się za najlepszych w kraju kibiców zielonogórscy fani trąciło hołotą. Może dobrze, że Patryk Dudek słabo pojechał w Daugavpils. Może trzeci finał w Pardubicach będzie można obejrzeć w normalnych warunkach i nie wstydzić się za tych pożal się Boże magików. Postawy sektora gorzowskiego nie oceniam, bo po tym co pokazali w ubiegłym roku uważam ich za zwykłą bandę. Dziś był spokój. Być może zeszłoroczna „interwencja” policji była potrzebna? W sumie jedynym argumentem dla takich ludzi jest siła i przemoc.

Jest jeszcze jedna kwestia dotycząca dzisiejszego meczu. To oczywiście sposób jazdy Tomasza Golloba. Ten „najlepszy polski żużlowiec”, „lider klasyfikacji Grand Prix” wydaje się być coraz bardziej człowiekiem bez jakichkolwiek skrupułów. Wczoraj bandyckim atakiem zafundował Emilowi Sajfutdinowowi koniec sezonu, dziś potraktował jak worek kartofli Piotra Protasiewicza. Czy każdy przeciwnik próbujący z nim wygrać będzie traktowany jak wróg? Wzruszyłem się, kiedy w telewizji pokazywał swoje ręce niczym marna podróba ojca Pio. Przecież dłonie masz pokaleczone, bo ważniejszy jest dla ciebie jeden punkt więcej niż człowiek. Może to za wielkie słowa, ale mam wrażenie, że ostatnie wydarzenia w życiu osobistym T. Golloba jednak przekładają się na jego jazdę. Widać było gołym okiem, że nasi zawodnicy bali się z nim jeździć i wcale nie mam do nich o to pretensji. Ciekawe do czego „Chudy” posunie się w rewanżu. Zawsze jeździł ostro i niejednokrotnie na granicy ryzyka, ale od kilkunastu lat nie spowodował tak groźnych wypadków. Teraz wygląda jak desperat, jak ktoś, kto nie ma już nic do stracenia. Myślę, że powinien się panem Tomaszem zająć jakiś psycholog dla jego własnego dobra, bo jeśli zdobędzie tytuł mistrza świata i mistrzostwo ze Stalą, to w zasadzie sportowo osiągnie już wszystko. A co potem? Nierzadko zdarzało się, że żużlowiec potrafiący na torze wykazać się niesamowitą odwagą w zwyczajnym życiu był bezbronny jak dziecko.

Dawno po powrocie ze stadionu nie byłem taki zdołowany. Czary goryczy dopełnił wynik z Wrocławia, gdzie Betard wygrał z Unibaksem (co to za nazwy), albo prościej, gdzie Sparta wygrała z Apatorem czternastoma punktami. Niby żadna niespodzianka, ale tydzień wcześniej wygrali torunianie dwunastoma oczkami. Co się przez te siedem dni zmieniło? Może „Anioły” walczyły o krzyż w Warszawie? Nie wiem. Wygląda na to, że Wrocław odpuścił mecz żeby nie spotkać się z Falubazem. Nie ma innego wytłumaczenia. Dlaczego nagle jedni zawodnicy przypomnieli sobie jak się jeździ, a inni wręcz przeciwnie? Strasznie dużo pytań dzisiaj zadaję, ale ta cała rywalizacja ma coraz mniej wspólnego ze sportem, bo polska liga niszczy go przez chore ambicje kilku ludzi. To wszystko musi w końcu runąć, bo płacenie koszmarnych pieniędzy za przeciętność kiedyś się skończy. Będziemy mieli wtedy na trybunach tysiąc kibiców, ale za to prawdziwych, doceniających klasę rywala, a nie bandę prostaków. Tor będzie przygotowany do walki, a nie przeciw gościom. Zasiadanie na trybunach będzie możliwością spotkania się ze znajomymi, pogadania, a przy okazji pooglądania meczu. I na tym polega żużel. Wbrew pozorom u nas jest jego patologia, a nie norma. A jak będę chciał zobaczyć magię, to oglądnę sobie Harrego Pottera.

One thought on “A miało być tak pięknie…

  • 16-08-2010 z 10:04
    Permalink

    Co do meczu, to Czernicki odwalil dobra robote. Dla Zielonej Góry pocieszeniem może byc to, ze trudno wyobrazić sobie, by za tydzień w Gorzowie Gollob, Gapiński czy Zagar pojechali lepiej, niż wczoraj w Zielonej. Za to Pawlicki może pojechac zdecydowanie lepiej.
    Warto zwrócić uwage, ze już chyba od 2 -3 lat w każdych derbach Gollob wywozi Zengote pod płot, choć często to właśnie Zengota wygrywa start. Jasne, że trudno jest założyć sie na Golloba, ale Grzesiu mógłby coś wymyslić i się naprawdę przygotować na taką sytuację.
    W kontekście meczu z Gorzowem, wynik we Wrocławiu niewiele mówi. Falubaz musi tam jechać, żeby wygrać. To niej jest niemożliwe, ale nie sądzę, żeby sie udało. Tak naprawde ten mecz pokaże, czy Falubazowi należy się, żeby jechał dalej, czyli czy jest po prostu lepszy, niż Toruń i Wrocław… i Gorzów. Rok temu Walasek odjechał tam świetny mecz, no i Gollob był słabszy…….. zobaczymy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *