IME U19 w Rydze

Pomysł na wyjazd do Rygi nie był brany przeze mnie pod uwagę, bo tak naprawdę niespecjalnie przykładałem się przed sezonem do szczegółowego przeglądania i planowania wyjazdów. Mówiąc prościej, nawet nie wiedziałem, że takie zawody są w kalendarzu, a dowiedziałem się o nich w momencie ogłoszenia wyników półfinału IME U19 w Holsted, skąd awansowało do finału aż dwóch Norwegów, co było bezpośrednią przyczyną zainteresowania tymi rozgrywkami.

Pozostało sprawdzenie terminu oraz miejsca, w którym rozgrywany będzie finał (okazała się nim Ryga), możliwość dojazdu, krótka konsultacja z towarzyszem wielu wypraw i kupienie biletów lotniczych. Dopiero sprawdzając możliwość dostania się do stolicy Łotwy uświadomiłem sobie jaka odległość dzieli ją od Zielonej Góry. Ponad 1100 km skutecznie wyeliminowało opcję jazdy samochodem, ale okazało się, że dostępne jest bardzo dobre połączenie lotnicze pomiędzy Berlinem a Rygą.

Po wylądowaniu zostawiliśmy niepotrzebne rzeczy w hotelu i udaliśmy się na w drogę na stadion. Obiekt oraz lotnisko położone na przeciwległych krańcach miasta – w linii prostej dzieli je aż 16 km. Należało się dostać się do centrum, gdzie następowała przesiadka na kolejny autobus. Ponieważ mieliśmy trochę czasu, więc poszliśmy zobaczyć centrum położone nad Dźwiną. Optymistycznie założyliśmy, że zjemy coś w trakcie zawodów, ale przeliczyliśmy się, bo na miejscu dostępne było piwo, kawa, ewentualnie jakieś orzeszki. Wydało się to cokolwiek dziwne, ale najwyraźniej organizatorzy właściwie założyli frekwencję, bo na trybunach pojawiło się tak na oko jakieś 250-300 osób. Czyli, delikatnie mówiąc, szału nie było. Jeśli dodatkowo odliczyć kibiców, którzy przyjechali z Dyneburga, to można powiedzieć, że w samej stolicy zainteresowanie zawodami było właściwie zerowe.

Sam tor jest niewielką częścią ogromnego kompleksu Biķernieki, służącego przede wszystkim do wyścigów samochodowych. Z Wikipedii można dowiedzieć się. że tor żużlowy powstał w 1976 roku, krótko przed wybudowaniem obok ogromnego blokowiska. Ucierpiał na tym cały kompleks, bowiem mieszkańcy skarżyli się na hałas, choć nadal były tam organizowane zawody. Okres transformacji, podobnie jak u nas, nie sprzyjał utrzymaniu tak wielkich obiektów i dopiero w 2011 roku Biķernieki zaczął wracać na sportową mapę. Tor żużlowy prawdopodobnie zakończył swoje pierwsze życie w 1990 lub 1991 roku, ale zapewne na fali popularności żużla w Dyneburgu pojawił się pomysł reaktywacji toru i zorganizowania w Rydze zawodów z cyklu Speedway Grand Prix. Wykorzystano stare betonowe trybuny, na których pojawiły się efektowne siedziska. Ostatecznie zawody zostały storpedowane przez pogodę i przeniesione do Dyneburga. Mimo wszystko zorganizowano tu kilka imprez międzynarodowych: półfinał kwalifikacji SGP (2015), półfinał DMŚJ (2018), Baltic Speedway League (2018 – 2019). Do tego doszło szkolenie, dzięki któremu możemy dziś oglądać na torach Francisa Gustsa. Z tego co udało mi się wydobyć, to – poza treningami – tor od dwóch lat nie był specjalnie użytkowany.

Poniższy 30-sekundowy filmik pokazuje stan obiektu po rozpoczęciu przygotowań do doprowadzenia go stanu używalności.

Na kilka dni przed sobotnim finałem pojawiły się mało optymistyczne prognozy pogody, które jednak w miarę zbliżania się zawodów nieco łagodniały. Ostatecznie na stadionie spadło dosłownie kilka kropel, a mocniej rozpadało się dopiero ok. godz. 22 miejscowego czasu. Co prawda na wybetonowanej płycie wewnątrz toru było kilka kałuż, ale jednocześnie były to tak naprawdę jedyne kałuże jakie tego dnia widziałem, więc najwyraźniej zawitał akurat w tym miejscu jakiś mikroklimat.

Warunkiem wejścia na stadion było posiadanie biletu oraz QR kodu, który należało posiadać, żeby w ogóle móc na Łotwę przylecieć. Na początku oczywiście zakupiliśmy po jednym piwie, a następnie obszedłem trybuny, żeby zrobić kilka zdjęć samego obiektu. Praktycznie przez cały czas naszej obecności, czyli ponad godzinę, po torze jeździła polewaczka ubijając jego wewnętrzną część. Wtedy nie zwróciłem na to uwagi, ale po fakcie jestem coraz bardziej pewien, że organizatorzy już wtedy obawiali się, że nawierzchnia może nie wytrzymać tych zawodów.

Początkowo całość nie wyglądała źle, jednak problemy zaczęły się w VIII biegu, gdy na wejściu w pierwszy łuk pociągnęło Niemca Noricka Blödorna, co spowodowało upadek Drew Kempa. Generalnie po dwóch seriach schowałem aparat, żeby obserwować sobie spokojnie turniej. Wyciągnąłem go ponownie przed powtórką XII wyścigu, gdy miał pojawić się rezerwowy, ponieważ Jordan Palin dotknął taśmy. To dotknięcie było zresztą minimalne i gdyby nie dość emocjonalne zachowanie młodego Brytyjczyka, to być może nawet sędzia nie wykluczyłby go. Co ciekawe, Palin jeszcze po ogłoszeniu decyzji czekał pod taśmy, jakby licząc na zmianę decyzji. W powtórce dwa razy podniosło Karola Żupińskiego, przy czym na drugim łuku przednie koło tak wystrzeliło do góry, że Polakowi pozostało jedynie ratowanie się przed groźniejszymi skutkami, bo samego upadku nie dało się uniknąć. W XIII wyścigu upadł Leon Flint, a w powtórce Mateusz Cierniak ścigał Philipa Hellstroema-Baengsa i nawet na chwilę go wyprzedził, ale wyniosło go przy wyjściu z pierwszego łuku ostatniego okrążenia, co Szwed bezlitośnie wykorzystał. Ten wyścig sprawił, że kolejny, po K. Żupińskim, Polak stracił szansę na złoto. Zawodnicy mieli coraz większe problemy z jazdą, a jedyną szansą na poprawienie pozycji był błąd rywala. Zawodnicy startujący z pól wewnętrznych musieli mierzyć się z rynną, która utworzyła się przy wejściu w pierwszy łuk.

Bieg XV kończyło tylko dwóch żużlowców, bowiem Espen Sola oraz Karol Żupiński zostali wykluczeni odpowiednio za upadek oraz spowodowanie upadku. Najważniejsze dla ostatecznych losów turnieju zdarzenie miało miejsce w wyścigu XVI, w którym zmierzyli się mający po 8 punktów Francis Gusts oraz Bartłomiej Kowalski. Łotysz jadący z drugiego pola i „przegrał” ze wspomnianą rynną, co świetnie wykorzystał Bartek. Gdy wydawało się, że nic nie odbierze już Polakowi triumfu w tej gonitwie, na pierwszym łuku trzeciego okrążenia podniosło mu przednie koło z taką siłą, że razem z motocyklem wyleciał w powietrze. Oczywiście został z powtórki wykluczony, a co gorsza nie było zdolny do jazdy także w swoim ostatnim starcie. F. Gusts, który w pierwszej odsłonie jechał dopiero trzeci, wykorzystał szansę i wygrywając stał się samodzielnym liderem.

Stan toru i przede wszystkim groza upadku Bartłomieja Kowalskiego zmusiła sędziego do reakcji. Na tor wyjechał cięższy sprzęt, który jednocześnie mógł głęboko ingerować w tor oraz go ubijać. Prace trwały dłuższy czas i wydawało się, że rynnę udało się jakoś ujarzmić, bo tak naprawdę uratowanie tego toru nie było możliwe w trakcie tych prac. Niestety, pojawił się kolejny problem, o którym napiszę w kolejnym artykule, bo chyba już i tak za dużo jest na dziś negatywnych emocji.

Jedynym rywalem, który mógł zagrozić wychowankowi ryskiego klubu pozostał Brytyjczyk Drew Kemp, jednak jego występ w XVII wyścigu pozostaje dla mnie jedną wielką niewiadomą. Najpierw, jadąc na drugim miejscu, nie złożył się w drugi łuk pierwszego okrążenia i wyglądało na to, że ma defekt. O dziwo, jechał jednak dalej i nawet dogonił Karola Żupińskiego, a na prostej startowej rozpoczynającej ostatnie kółko minimalnie wyprzedził Polaka. Potem jednak w niezrozumiały dla mnie sposób nagle w pierwszym łuku postawiło go na tyle dziwnie, że zatańczył na motocyklu, a następnie… zaczął jechał w kierunku bandy, jakby nie mogąc wydostać się z jakiejś przedziwnej koleiny. Ostatecznie udało mu się nie upaść, ale oczywiście punktów nie zdobył, przez co stracił szansę nie tylko na zwycięstwo, ale w ogóle na jakikolwiek medal. Kolejny bieg i kolejny upadek – tym razem uślizg zaliczył Ernests Matjuszonoks, a na dystansie czujący się coraz pewniej na tej koszmarnej nawierzchni Philip Hellstroem-Baengs wyprzedził Perta Chlupaca. Bieg XIX, to ostateczne zwycięstwo F. Gustsa oraz kolejne koło w górze i ratunek przed upadkiem.

Do rozegrania pozostał jeszcze bieg dodatkowy o drugie miejsce pomiędzy Szwedem oraz Mateuszem Cierniakiem. Philip Hellstroem-Baengs jadąc z wewnętrznej połowy toru lepiej wystartował, ominął rynnę i meldując się jako pierwszy w bezpiecznej części toru dowiózł zwycięstwo, choć Polak ambitnie starał się odebrać Szwedowi prowadzenie.

Po zawodach nie musieliśmy się nigdzie spieszyć, więc poczekaliśmy aż zakończy się dekoracja. Ochrona także zeszła z posterunków, więc można było swobodnie wejść na tor i do parkingu. Chyba najszczęśliwszym człowiekiem był uśmiechnięty Szwed. któremu pogratulowaliśmy sukcesu. Polacy, co zrozumiałe, nie byli skorzy do rozmów. Potem przespacerowaliśmy się po torze i… opis tegoż spaceru pozostawię na kolejny wpis.

Nie ma co owijać w bawełnę – te zawody nie miały prawa odbyć się na tak dramatycznie nieprzygotowanym torze. Piszę to z bólem, bo chciałbym, żeby żużel rozwijał się w innych krajach, szczególnie w dużych ośrodkach miejskich. Myślę, że Ryga – przynajmniej na jakiś czas – straciła szansę na organizację kolejnych zawodów rangi międzynarodowej, a tamtejsi działacze muszę włożyć sporo pracy w przywrócenie toru do stanu używalności i mam nadzieję, że znajdą na tyle wytrwałości, że podołają temu zadaniu.

Po zakończeniu pojechaliśmy znów do centrum Rygi, gdzie zjadłem pyszne zeppeliny. Potem powrót do hotelu, niezbyt długi sen, powrót do Berlina i przejazd do Zielonej Góry. Wyjazd ogólnie udany, ale pozostawiający niedosyt w warstwie czysto sportowej. Fajnie zaprezentowali się obaj Norwegowie, ale jednocześnie straszliwie bezbarwni byli Duńczycy, a Petr Chlupac jako tako dopasował się dopiero po trzecim starcie, gdy wszystko było już pozamiatane. Na starcie nie pojawił się jeden z teoretycznych faworytów – Duńczyk Marcus Birkemose, który został zastąpiony nie przez żadnego z rezerwowych, ale przez swojego rodaka, który pięciokrotnie przyjeżdżał na końcu stawki. Szkoda. To wygląda na narzekanie z mojej strony, ale tak naprawdę jestem zadowolony, że mogliśmy ten turniej w stolicy Łotwy obejrzeć na żywo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *