Jeszcze trochę o turnieju w Rydze

Wyjazd do stolicy Łotwy był kolejnym ciekawym doświadczeniem, które pozwoliło choć trochę mi przypomnieć jak przebiega cały proces planowania wyjazdu, szukania połączeń, rezerwowania biletów i noclegu, oczekiwanie na informacje o szczegółach turnieju, czytanie o zabytkach, miejscach, które można po drodze zobaczyć.

Nie ukrywam, że zarówno miasto, stadion, jak i sam turniej wyobrażałem sobie inaczej. Wiadomo, że nie można zbyt wiele powiedzieć, gdy ma się raptem kilkanaście godzin pobytu w jakimś kraju, ale jednocześnie poznaje się taką zwyczajną rzeczywistość bez filtrów nakładanych przez wyjazdy zorganizowane, w których nie ma się specjalnie wpływu ani na trasę przejazdu, ani na listę odwiedzanych miejsc.

Łotwa nie jest wielkim państwem – mieszka tam mniej niż 2 mln mieszkańców, z czego aż 1/3 przypada na stolicę. Łatwo więc policzyć, że w Rydze żyje mniej więcej tyle samo ludzi, co we Wrocławiu. Przy małej liczbie ludności zapewne łatwiej o zbudowanie jakiegoś porozumienia dotyczącego kierunku, w którym kraj ma podążać. Na Łotwie już od ponad 7 lat temu jako waluta obowiązuje euro, więc domniemać można, że osiągnięto tam pewne konieczne standardy. Pokonując trasę z lotniska na stadion, czyli ok. 20 kilometrów, można co nieco zobaczyć. I przyznam, że jakoś szaro jest w tej Rydze, budynki niespecjalnie odświeżane, drogi niby nie najgorsze, ale wytrzęsło nas dość mocno w autobusach. Samochody też niezbyt nowe, często tak na oko 10-letnie lub starsze. Po przejechaniu mostu na Dźwinie krajobraz zmienia się, bo jesteśmy w centrum. W oczy rzucają się charakterystyczne wieże kościołów z wysokimi hełmami, a z drugiej strony ogromne galerie handlowe w okolicach dworca głównego. Druga część drogi, po wyjechaniu ze ścisłego centrum, to wjazd w typowe komunistyczne sypialnie miejskie, gdzie bloki już dawno nie były odświeżane. Ogólnie, sporo widać w miejskim krajobrazie „pamiątek” po okresie komunistycznym i w zasadzie nie ma się czemu dziwić, skoro miasto było częścią Związku Radzieckiego, ale jednocześnie obraz, jakiego się spodziewałem były zupełnie inny. Tak jak napisałem wyżej, ciężko ocenić całokształt mając raptem kilkanaście godzin. Być może Ryga po prostu potrzebuje spokoju i czasu, żeby pokazać swoje ukryte uroki.

To co na pewno da się zauważyć, to rozpiętość językowa. Choć formalnie językiem urzędowym jest język łotewski, to w praktyce bardzo mocno obecny jest także język rosyjski, bo niemało jest miejsc, że formalna mniejszość wcale mniejszością nie jest. Z drugiej strony zamawiając posiłek w restauracji mogliśmy mówić po polsku, bo pani kelnerka mówiła także bardzo ładną polszczyzną. Jednocześnie dziewczyny podprowadzające, które miały swoje miejsca bezpośrednio przed nami, rozmawiały po rosyjsku. Tak przy okazji mogliśmy zobaczyć pracę dziewczyn od kuchni. Fajnie było popatrzeć, ale gdyby ich nie było, to zawody prawdopodobnie też by się odbyły. Chociaż słuchając czasem komentatorów można odnieść wrażenie, że są one niezbędnym elementem żużlowego widowiska.

Dużo bardziej przydatnym dla przeciętnego kibica elementem wyposażenia trybuny, jaki mogliśmy zobaczyć były rolki ręczników papierowych, które każdy mógł sobie urwać chociażby w celu przetarcia siedzisk. Fajnie, gdyby taka pomoc dostępna była także u nas, chociaż patrząc na klubowe budżety, szczególnie w ekstralidze, to te sto rolek na sezon mogłoby doprowadzić do bankructwa niejednego klubu. No chyba, że radni przeznaczyliby środki miejskie na takie fanaberie.

Wypada chociaż zahaczyć o kwestie żużla. Tak jak pisałem w poprzednim artykule, sport motorowy dość mocno ucierpiał w okresie transformacji, zapewne ze względu na koszty, jakie za sobą pociąga. Kompleks Biķernieki został wyremontowany w 2011 roku, a od 2014 funkcjonuje w jego obrębie także tor żużlowy, który wrócił po kilkunastoletnim okresie, gdy nie był użytkowany. Speedway jest na tyle niszowym sportem, że każdy obiekt zlokalizowany w stolicy kraju jest na wagę złota (poza Rygą bodajże jedyną europejską stolicą posiadającą tor żużlowy jest Praga). Na chwilę obecną jednak zainteresowanie tym sportem jest symboliczne. O ile jeszcze w jakimś prowincjonalnym miasteczku zawody stanowią atrakcję i przyciągają całkiem sporą grupę mieszkańców, to w dużym mieście bez żużlowych tradycji nie jest łatwo namówić ludzi do przybycia na obiekt.

Obawiam się, że fatalny stan toru pozbawi Rygę imprez międzynarodowych w najbliższym czasie. Nie jestem ekspertem, ale wystarczyło się przejść po torze po zawodach, gdzie gołym okiem widać było, że nie chodziło tylko o koleiny czy jakieś różnice w przygotowaniu poszczególnych części toru. Pierwszy łuk w trakcie czwartej serii był już w dramatycznym stanie. Próby ratowania podjęto dopiero po wypadku Bartłomieja Kowalskiego, a dodać należy, nie było w tym wszystkim winy zawodnika. Po samym przebiegu tego wypadku widać było, że żużlowiec absolutnie nie spodziewał się pułapki, jaka na niego czekała. Zresztą same prace próbujące zneutralizować rynnę, która utworzyła się przy wejściu w pierwszy łuk też niestety doprowadziły do negatywnych skutków, bowiem zbyt głęboko zaingerowano w nawierzchnię, w wyniku czego na wierzch wyszły kamienie, niektóre naprawdę sporych rozmiarów. Część kamieni odrzucono na podczas samych prac, ale chodząc po torze po zawodach całkiem sporo kolejnych leżało na torze. Nawierzchnia, którą wyciągnięto na wierzch ubijana była na szybko, więc niespecjalnie wiązała się.

Z kolei drugi łuk również posiadał swojego potworka, którym okazał się… beton. Tak, było miejsce, gdzie na niewielkim skrawku łuku zwyczajnie brakowało nawierzchni. Prawdopodobnie to właśnie w tamtą „betonową plamę” wjechał Karol Żupiński, a potem także Norrick Blödorn, co skończyło się wystrzeleniem przedniego koła w górę. Generalnie zawodnicy mieli problem, żeby do tej nieużywanej nawierzchni przystosować na jakiś dłuższy okres czasu. Chyba najlepsze wnioski wyciągnęła szwedzka ekipa, bowiem Philip Hellström-Bängs czuł się na niej coraz lepiej. Kompletnie pogubili się Duńczycy, co było o tyle dziwne, że oprócz Polaków i Łotyszy to właśnie oni mają największą liczbę startów i to często na torach znacznie wykraczających poza przyjęte u nas standardy. Miałem wrażenie, że praktycznie już od pierwszej serii dbali przede wszystkim o to, żeby cało i zdrowo ten turniej zakończyć.

Gdybym to ja miał wypowiedzieć swoje zdanie na temat nawierzchni, to według mnie na ten tor trzeba wysypać sporo nowej nawierzchni, dodać trochę glinki i przede wszystkim regularnie go użytkować. Może być z tym jednak pewien problem bowiem niespełna 200 metrów od obiektu znajdują się bloki mieszkalne. Kiedy je budowano tor samochodowy i zapewne także żużlowy już istniały. Ale to akurat pewnie jeden z mniejszych absurdów czasów komunistycznych. Cóż, „socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju!” jak pisał Stefan Kisielewski.

Tak na koniec. Po zawodach chcieliśmy przechadzaliśmy się po parkingu, ale jakoś niespecjalnie była możliwość zgadania z kimś z polskiej ekipy, bo chyba każdy chciał jak najszybciej to miejsce opuścić. Udało się tylko zadać pytanie tacie Bartka Kowalskiego. Wtedy wydawało się, że skończyło się szczęśliwie tylko na potłuczeniach. Dziś wiemy, że kontuzja jest niestety poważna i wyeliminuje zawodnika Włókniarza z jazdy przez kilka tygodni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *