Musimy liczyć na Gorzów i Leszno

Jak można było się spodziewać, Falubaz przegrał we Wrocławiu, nie mając praktycznie żadnych szans od początku spotkania. Ostateczny wynik nie jest co prawda tragiczny, jednak słabe to pocieszenie, tym bardziej, że Polonia Bydgoszcz zdobyła bonus na lokalnym rywalu, co może uratować im tyłek w końcowym rozrachunku. Nie jest dobrze.

Całe szczęście, że Stal Gorzów i Unia Leszno wciąż jadą dla nas (i dla siebie rzecz jasna). Dzięki nim kolejną wyjazdową kompromitację zaliczyła Unia Tarnów, a Włókniarz poniósł trzecią porażkę na własnym torze, co jest zdecydowanie ważniejsze. Cóż, taką mamy sytuację, że trzeba liczyć na potknięcia innych, bo, niestety, sami punktów zdobywać jakoś nie potrafimy.

Trudno myśleć o zwycięstwach, jeśli po raz kolejny połowa drużyny przechodzi obok meczu. Wcześniej pisałem, że faza zasadnicza jest tylko po to żeby ustalić kolejność przed play-offami, a najważniejszą rzeczą jest niezepsucie atmosfery w drużynie. Falubaz już jednak nie podchodzi pod tę definicję, bo swoją jazdą zawodnicy zafundowali nam walkę o utrzymanie. Tak więc każdy kolejny mecz będzie spotkaniem o wszystko. Patrząc na obecną formę zielonogórskich zawodników trudno być wielkim optymistą. Kolejny raz nasz zespół zaczyna jechać, gdy Fredrik Lindgren i Grzegorz Zengota zostają w parkingu, a w ich miejsce stosowane są rezerwy. Problem w tym, że wynik jest już wówczas rozstrzygnięty. W meczu z Unią Leszno zaczęliśmy jechać przy rezultacie 18:42, teraz 24:42. To zdecydowanie za późno. Nie może być tak, że jedzie dwóch seniorów + junior. We Wrocławiu Patryk Dudek zdobywając 6 (słownie: sześć!!!) punktów, przywiózł ich tyle, ile Rafał Dobrucki, Fredrik Lindgren oraz Grzegorz Zengota razem wzięci. Nie ma trenera, który będzie w stanie zastosować jakąkolwiek strategię żeby przy tak punktujących zawodnikach potrafił dać zespołowi zwycięstwo. Po prostu nie ma. Jedyne co można zrobić, to spróbować zmian w składzie przed meczem. Mamy Nielsa Kristiana Iversena. Nie jest rewelacją, ale w trudnych momentach już kilkakrotnie ratował nam dupę. Mniej punktów niż Lindgren nie przywiezie, bo Fredi w trzech ostatnich meczach przywiózł zaledwie pięć punktów, pokonując dwóch rywali, resztę zdobywając na Zengocie i defekcie. Nic więc nie tracimy, a zyskać można sporo. Skończyły się sentymenty. Jeśli Lindgren potrafi kręcić się wokół kompletów w Anglii, solidnie punktować w rodzinnej Szwecji, to dlaczego problemy ma akurat w Polsce? Czy przyczyną jest sprzęt czy zaległości finansowe, nie interesuje mnie to. Wiem, że Szwed jest zawodnikiem rozwojowym i warto zadbać o jego przyszłość w naszym klubie, ale na chwilę obecną jest dla drużyny kompletnie nieprzydatny.

Z niemałym zdziwieniem obserwowałem poczynania Polonii Bydgoszcz w Toruniu. Liczyłem na wysokie zwycięstwo Unibaxu, co miało odebrać bonus bydgoszczanom. Tymczasem goście zaczęli rewelacyjnie. Potem nagle obudził się Denis Gizatulin, który przecież jeszcze niedawno został odsunięty od składu. Można powiedzieć, że gdyby nie Grzegorz Walasek i Robert Kościecha, to Polonia spokojnie ten mecz by wygrała. Kościecha, który przecież jeszcze w ubiegłym sezonie zdobywał punkty dla toruńskiego klubu, przywiózł zero, czym potwierdził, że nie umie jeździć na Motoarenie, co było bezpośrednią przyczyną wyrzucenia go z Unibaxu. Zdecydowanie większe pretensje są kierowane w stronę Walaska, czemu trudno się dziwić, jeśli przypomni się wysokość jego kontraktu. Czytając wpisy na forum widać ewidentnie, że jego okres ochronny został zakończony i kolejna taka wtopa może zakończyć się dla niego boleśnie. Miał być przecież jednym z filarów, a tymczasem w derbowym meczu o życie pokonał tylko jednego rywala, tracąc pozycje na dystansie. Wygląda jednak na to, że ma niezłe zapisy w kontrakcie, bo pomimo żenującej postawy został wytypowany do biegu XIV, w którym oczywiście nic nie przywiózł. Może to kwestia zapisów, a może poziomu trenera, bo w odróżnieniu od naszego przypadku, to spotkanie można było wygrać.

Pozostaje jeszcze jedna kwestia, tzn. frekwencja. Niby coś lekko ruszyło się we Wrocławiu, bo już dawno nie było tam 7 tys. kibiców. Kiedy jednak odliczy się fanów z Zielonej Góry, to okaże się, że ten wzrost nie jest jakoś specjalnie rewelacyjny, jeśli weźmie się pod uwagę wyniki drużyny. W Toruniu na derbach zjawiło się 7350 kibiców, co jest chyba najgorszym wynikiem od wielu lat. Jest niewielka poprawa, ale może być jednorazowa i pewnie jest związana z lokalnym rywalem. Styl na pewno nie zachęci fanów do powrotu na Motoarenę. Zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie postępowanie „kibiców” z Gorzowa. Drużyna kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, a na trybunach pojawia się ich 5 tys. Rywal oczywiście był słaby, co jednak nigdy nie przeszkadza prawdziwym pasjonatom. Rozumiem, że są wakacje i pewnie część z nich wyjechała, jednak na trybunach było dwa razy mniej ludzi niż zwykle. To potwierdza pewną zasadę, która obowiązuje w Gorzowie już od wielu lat: ilość sprzedanych biletów zależy od wyników oraz klasy rywala. Jeśli któryś z tych warunków nie jest spełniony, liczba kibiców drastycznie spada. Po co więc powiększać pojemność stadionu? Skoro przetarg wygrywa firma prezesa, wniosek nasuwa się sam.

Na koniec sprawa nowych tłumików. W sobotę odbyły się trzy półfinały eliminacji do GP. Ponieważ rozgrywane są pod egidą FIM-u, obowiązują tam te wynalazki. Zawodnicy narzekają, ale jadą. Nie zdarzyło się jeszcze, aby któryś wprost zastrajkował. I tu zaczyna się paradoks. Z jednej strony zawodnicy twierdzą, że silniki nie wytrzymują, ale z drugiej ilość defektów wcale nie jest większa niż normalnie. Z jednej strony zawodnicy się oburzają, ale z drugiej nie robią kompletnie nic aby temu przeciwdziałać. Z jednej strony organizatorzy popierają żużlowców, a z drugiej przygotowują betonowe tory, żeby dało się na nich jechać z nowymi tłumikami. Przecież trzeba sobie jasno powiedzieć, że 99% żużlowców startujących w eliminacjach nie nadaje się do jazdy w GP, ze względu na prezentowany poziom. Po co więc się tam zgłaszają? Nie wiem. Można to uzasadniać ewentualnie sportową ambicją. Jeśli jednak już się zgłosili,to odmowa startu zaowocuje karami nałożonymi przez FIM, włącznie z zawieszeniem, co jest równoznaczne z zakazem startów także w lidze, a z tego zawodnicy w końcu żyją. Czy więc nie lepiej byłoby po prostu się tam nie zgłaszać? Wówczas swoje sankcje FIM może sobie schować, bo nikt nie ma obowiązku zgłaszania się do eliminacji. Na dodatek samym cyklem GP nie zarządza już FIM, ale BSI, która z kolei dopuszcza stare tłumiki. BSI dysponuje także czterema dzikimi kartami, które może dowolnie przydzielić. Wystarczy więc jako kryterium przyjąć wyniki z trzech najsilniejszych lig (w których także obowiązują stare tłumiki) i wówczas problem eliminacji mamy rozwiązany. Na chwilę obecną żużlowcy sami strzelają sobie gola, bo startując z nowymi tłumikami, de facto potwierdzają ich przydatność, obalając tym samym swoje argumenty. Choć prawie wszyscy mają takie samo zdanie, to każdy działa na własną rękę. Efekt jest taki, że opozycja jest fikcją, bo nic się nie zmienia. Wygląda więc na to, że wobec szantażu jaki FIM zastosowała w stosunku do jedynego producenta starych tłumików w przyszłym sezonie będziemy już świadkami nowych tłumików także w ligach. A wystarczyło zrobić coś razem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *